player

GRY

sobota, 26 lipca 2014

Drop Dead.

Witam!

No Kochani... Widzę, że blog leży martwy. Nikt już nie czyta, nikt nie odwiedza. Wiem, wiem. To moja wina. Zawiodłam Was, a blog się zeszmacił, tak jak pisałam wcześniej. Nie wiem, czy jeśli nie ma tu żywej duszy, to czy jest sens dalej to ciągnąć. Pisałam dla Was, a nie z nudy. Satysfakcjonowała mnie Wasza ciekawość i nowe komentarze. A teraz? Teraz powiewa tu śmiercią i szarością. Duch bloga chyba już nie powstanie. W każdym razie, nie bez Was...
Kocham Was i tak!
- Neko -

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 21

Witam!

Wracam po bardzo długiej nieobecności. Znów zaczynam pisać i będę kontynuować to tak długo, jak się da. W sumie, nawet nie mam pomysłu na koniec. Mam nadzieję, że frekwencja na blogu się znacznie poprawi i statystyki wzrosną w górę, bo bez Was jaki jest sens pisania? A więc, nie opuszczajcie mnie i zaglądajcie tu! Zapraszam na nowy rozdział! ;3

Rozdział XXI

Od jakiegoś czasu w moim życiu panuje cisza. W sumie, nic się nie dzieje. Nikt się nie odzywa. Nikt nie tęskni. Przesiaduję w swoim pokoju, pochylony nad książkami i zeszytami. Mam teraz bardzo dużo nauki. Do matury zaledwie 3,5 tygodnia! Przestudiowałem 3/4 materiału, ale wciąż czuję się niepewny. W dodatku moje samopoczucie znacznie się pogorszyło. Ale tak naprawdę... czy w ogóle mogło być gorzej? Czuję się odizolowany, sam to robię. Odsuwam się, zamykam się w klatce z lęku. Pytanie brzmi, czego się boję? Matury, ludzi, bólu, śmierci? Czego? A może wszystkiego na raz? Niszczę się, a moje rany nie chcą się goić. Pokryłem się krwawiącymi kreskami i duszę się w swetrach i koszulkach z długimi rękawami. Od jakiegoś czasu również Cassian się mało odzywa. Raz dziennie jakiś sms. Żadnych rozmów, a nawet ciężko to nazwać dialogiem. Jakby Cass miał mnie dość. Jest niechętny na spotkania, a gdy pytam, co się dzieje, to milczy lub zwyczajnie mówi "nic". Z kogo robi idiotę? Ze mnie czy z siebie?
O wilku mowa, mój telefon zaczął wibrować. Poczułem ukłucie gorąca, które przeleciało przez mój organizm, a ciało napięło się niczym struna. To było czyste oczekiwanie w napięciu, czy to on. Wpisuję kod, patrzę na smsa. "Proszę, wyjdź przed dom." Nie myśląc długo, wstałem i pomaszerowałem przed dom. Gdy schodziłem po schodach, kot przewinął mi się między nogami, a ja straciłem równowagę i runąłem przed siebie. Bolesny upadek na beton, mam zdarte dłonie. "Cholera, kocham tego kota, który próbuje mnie zabić." - pomyślałem.
- Brawo. - usłyszałem klaśnięcie w ręce.
Uniosłem wzrok. Blondyn stał z sarkastycznym uśmiechem, ale jego oczy były bardzo dziwne. Coś się w nich kryło, tylko nie miałem pojęcia co. Wstałem z betonu, otrzepałem ręce i chciałem przytulić chłopaka.
W pierwszej chwili cofnął się, zupełnie tak, jakby to był odruch ze strachu. Jednak jakby po przemyśleniu, wtulił się we mnie. Poczułem, jak jego małe rączki zaciskają się na moich ramionach, a palce wbijają się w obojczyki. To był oczywisty znak.
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje? - złapałem go za ramiona i spojrzałem mu prosto w oczy. Odwrócił wzrok, wbijając go w ziemię. Przyglądał się swoim trampkom, a ja potrząsnąłem nim, żeby na mnie spojrzał. Bał się, wstydził czy po prostu zrobił coś złego i chce to ukryć?
- A co ma się dziać? - zapytał siląc się na normalny ton, jednak jego głos załamał się.
- Ty mi powiedz. Nie chcesz spojrzeć mi w oczy, bo wiesz, że oczy nigdy nie kłamią.
Cassian zrzucił moje dłonie i usiadł na schodach z ciężkim, smutnym westchnieniem.
- Źle się czuję. - powiedział i zaczął poprawiać nerwowo grzywkę.
- Dlaczego? Fizycznie, psychicznie? - dopytywałem.
Złapałem go za dłoń. Niech wie, że może mi ufać. Zawsze powinien o tym pamiętać, ale teraz czuję, że coś się zmieniło. Czyżby przestał ufać mnie i innym, a nawet sobie? Coś się musiało wydarzyć. Coś poważnego, co zmiażdżyło go. A może przesadzam i faktycznie nic mu nie jest?
- Ogólnie źle się czuję. Czuję się taki niepotrzebny. Pusty wewnętrznie. - wyjaśnił.
- Kochanie, przestań, wcale tak nie jest! Wiesz, że jesteś całym moim światem. Ja cię potrzebuję! - tłumaczyłem mu, ale on wcale się nie uśmiechnął.
- Spotkałem swojego byłego... - szepnął i zacisnął usta. Widziałem, że napięła się jego cała szczęka. Nie chce płakać, stara się trzymać w całości.
- Kogo? - nie wiedziałem, że Cass miał przede mną innego chłopaka.
- Ma na imię Stellan. Jest od nas starszy. Mieszkałem z nim jakiś czas, to był dobry związek, prawie... - odparł.
- Dobry, więc czemu się rozpadł?
- Ponieważ Stellan mnie zostawił, wolał gonić za marzeniami. Wyjechał do Japonii, studiował, miał innych partnerów, a mnie porzucił jak rzecz. Długo przez niego cierpiałem. Teraz wrócił do Anglii i mieszka niedaleko galerii, dosłownie kilka kroków. - łezka potoczyła się po jego policzku. Otarłem ją kciukiem i delikatnie ucałowałem jego usta.
- Moment, powiedziałeś, że prawie dobry związek... co to ma znaczyć, prawie?
Blondyn zacisnął piąstki, a łzy zaczęły spływać dużo bardziej obficie. Jego głos był słaby, a ja wyczułem strach.
- Przez kilka lat znęcał się nade mną. Byłem jego zabawką. Traktował mnie jak swoją własność. Kupował mi ubrania, płacił za zakupy, utrzymywał mnie. Był sponsorem. Ja w zamian za to, pozwalałem by mnie bił, wyżywał się, krzyczał... i nie tylko... - ostatnią część zdania dodał szeptem.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem pojęcia, że Cass miał taką przeszłość. Moje serce ścisnęło się, a rzeczywistość wydała mi się taka okrutna.
- I nie tylko? - powtórzyłem za nim.
Blondyn spojrzał mi głęboko w oczy, a ja zrozumiałem. Coś mnie ukłuło w samym środku, coś pękło, coś zostało zniszczone. Poczułem przypływ gorąca, przyspieszyło mi tętno, a w mojej głowie zaczęły się kłębić bluźnierstwa.
- Co się stało na spotkaniu?
- Nic, rozmawialiśmy. - odpowiedział zbyt szybko.
- Cassian! - wrzasnąłem.
- Znów mnie skrzywdził... broniłem się, ale... - rozpłakał się. Jego ręce się trzęsły, a twarz pobladła.
- ZABIJĘ SKURWIELA! - wydarłem się i wstałem. Byłem wściekły, miałem ochotę dorwać go i rozpierdolić mu łeb. I zrobię to. Obiecałem to sobie w duchu, nie odpuszczę, o nie! Szybkim krokiem skierowałem się do domu i wybiegłem na podjazd. Cassian pobiegł za mną.
- Cornel, proszę cię, nie rób nic! Nie warto! - błagał, ale ja nie słuchałem. Nic mnie nie zatrzyma. - On jest chory psychicznie, nie wiedział co robi!
- Akurat, przez tyle lat też, kurwa, nie wiedział?! - wrzasnąłem.
- Będziesz miał problemy, proszę cię... - płakał. Złapał mnie za rękę i starał się zatrzymać. Wyrwałem się z uścisku i wsiadłem na motor. Nagle usłyszałem kaszlenie. Odwróciłem się, Blondyn dusił się, trzymając się za brzuch.
- Co Ci jest?! - krzyknąłem.
- Nie... mogę... oddychać... - wysapał i upadł.
Rzuciłem się do niego. Na klęczkach, trzymając jego głowę, dzwoniłem po pogotowie. Mieli przyjechać dosłownie za chwilę. Nie zastanawiając się, zacząłem udzielać mu pierwszej pomocy. Jego serduszko nie biło.
- Cass, no dalej... obudź się!

środa, 4 czerwca 2014

Sad Note...

Witam, a raczej Dobry Wieczór (piszę to o godzinie 22:14)

Uświadomiłam sobie, że opuściłam ten blog. Dodaję części raz na jakiś czas, a kiedyś były codziennie. Brak mi weny, może to przez te wszystkie problemy. Coraz ciężej mi pisać, gdyż w moim życiu wszystko się pieprzy, a ja nie umiem tego zatrzymać.
Każdy dzień zaczyna być walką o przetrwanie - podetnę te żyły, czy nie?
blood suicide anime manga cut Anime girl anime boy
Również nie mam już co opisywać. Od jakiegoś czasu (coś koło miesiąca) moja para inspiracji przechodzi kryzys. Wciąż są parą, jednak jeden z nich jest w szpitalu. Walczy o życie. Tak, dobrze czytacie. Ta mała iskierka w jego oczach może zgasnąć każdego dnia. Chociaż trudno to zauważyć, gdyż jego oczka są zamknięte... Teraz rozumiem, że blog zaczyna umierać razem ze mną i wszystko na nim staje się okrutne i surowe. Każde wydarzenie przesiąka jakiś skryty ból, który w sobie trzymam. Rzeczywistość jest okrutna. Tak. Life Is Brutal. A ja nie jestem wojownikiem. Już nie. Przepraszam Was, że tak zeszmaciłam ten blog i że wszystko się zatrzymało w połowie drogi. Nie jest to żadne zawieszenie, czy też zakończenie - o nie. Jest to tylko kryzys, który musi być przeczekany. W końcu się przełamię i moje pociachane łapy napiszą coś. Dziś stać mnie tylko na ten żałosny tekst w ramach przeprosin. Przykro mi jest, że duch bloga zdechł. Ale odżyje znowu, razem ze mną. Bądźcie cierpliwi. To chyba tyle, wracam gnić w łóżku (bezsenność) i będę kalkulować ile rzeczy mam jeszcze do spieprzenia! :)
Pozdrawiam Najszczerzej Z Całego Serduszka! 
-Neko-

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 20

Witam!

Ostatnio wiele myślałam o nowym poście. Czytałam te stare i odniosłam wrażenie, iż moje opowiadanie jest nieco rutynowe. Wciąż bardzo przewidywalne 'wypadki'. Sami rozumiecie. Uznałam, że czas troszkę poprawić jakość opowiadania. Urozmaicić je. To jest początek eksperymentu. Czas zacząć! W ogóle uświadomiłam sobie, że mój profil był odwiedzany 4500 razy. Dziękuję! :)

Rozdział XX

Cassian:

Ostatnio czas leci bardzo szybko. Zbliża się kwiecień, a razem z tym wszystkie wiosenne problemy. Również do końca roku zostało niewiele czasu. Dotarło do mnie, że w maju Cornel pisze maturę i... kończy liceum! Będę w szkole sam. On pójdzie na studia, a ja? Zostanę tu, by gnić wśród dupków, którzy mnie irytują każdego dnia tak bardzo, że patrzę na nich i zastanawiam się, kogo zabić jako pierwszego. Pociesza mnie myśl, że idą wakacje i spędzę je całe z moim ukochanym. Chociaż, patrząc na moje postępy w chorobie, nie wiem czy uda mi się iść do 3 klasy. Boję się. Tak mnie to przeraża. Cały poranek chodziłem smutny, obawiając się. Zaplanowałem sobie samotne wyjście do galerii, żeby zminimalizować stres. Nie chcę wyciągać na miasto Cornela, ponieważ musi się uczyć. Nie chcę mu przeszkadzać. Matura jest bardzo ważna. Właśnie siedziałem zakładając białe trampki. Znów ubrałem się cały na biało. To już nawyk. Wyszedłem z domu i ruszyłem na przystanek autobusowy. Nie chcę brać auta rodziców, bo jeszcze zdarzy się wypadek, rozbiję samochód i starzy mnie zabiją. Bezpieczniej autobusem. Wsiadłem do pojazdu i zaszyłem się na samym końcu. W słuchawkach leciało właśnie Clubbed To Death, Blood On The Dance Floor. To poprawiało mi humor. Pozytywna muzyka, choć z negatywnymi akcentami. Dojechałem na miejsce i wszedłem do galerii. Była wielka. Mnóstwo sklepów, tłumy ludzi, hałas i szum. Tak, typowe. Dziś miałem w planach zahaczyć markowe sklepy, żeby kupić jakieś jeansy, ze 3 T-shirty, buty i może jakieś kolczyki. Przy okazji wstąpię do drogerii żeby kupić jakieś ładne męskie perfumy, farbę do włosów i eyeliner. Odwiedziłem jako pierwsze C&A. Rozejrzałem się i w oczy rzuciły mi się neonowe koszulki. Wybrałem niebieską koszulkę z napisem "It's My Cookie" w rozmiarze S. Ruszyłem do przymierzalni. T-Shirt pasował idealnie! Wyglądałem naprawdę dobrze. Uznałem, że go kupię. Gdy zapłaciłem przy kasie, wyszedłem ze sklepu, idąc do stoiska z biżuterią. Zajrzałem w szybki.
- W czymś pomóc? - zapytała młoda ekspedientka.
- Nie, to znaczy, tak. Szukam labertów w kolorze różowym. Oczywiście do wargi.
Sprzedawczyni otworzyła szybkę i podała mi to, o co ją poprosiłem.
- Dziękuję, do tego jeszcze potrzebuję nowy kolczyk do septum, najlepiej biały.
Do pudełeczka dostała się biała podkówka. Zastanawiałem się czy kupić też niebieską sztangę do języka.
W końcu wyszło na to, że również wylądowała w pudełeczku, razem z dorzuconymi białymi tunelami. Zapłaciwszy, poszedłem do House'a. Od razu zauważyłem szare poprzecierane jeansy. Były bardzo obcisłe. To był ciuch idealny dla mnie! Do tego dobrałem białą koszulkę z szaro-czarną różą i napisem "Immortal".
Zapłaciłem i opuściłem sklep. Zachciało mi się pić, więc pojechałem schodami na następne piętro, do części z jedzeniem. Plątałem się wśród tłumu, manewrując. Nagle dostałem smsa, więc wyjąłem telefon i wgapiłem się w ekran, odpisując. W tej samej chwili zderzyłem się z kimś.
- Bardzo przepra- CASSIAN!? - krzyknął zdziwiony głos.
Podniosłem głowę. To było nagłe, piorunujące uczucie. Coś mnie skręciło w środku, a usta zamarły w kształcie litery "O".  Przede mną stał czerwono-włosy, szczupły chłopak. Był ubrany w czarną koszulkę z kotem, czerwone rurki w kratę, trampki w ćwiekami, a na głowie miał fullcap z napisem "Mr. Perfect".
- S-s-Stellan? - wyjąkałem.
- Ale długo się nie wiedzieliśmy! - przytulił mnie, jak gdyby nigdy nic.
- Co Ty tu robisz? Przecież wyjechałeś do Japonii! - krzyknąłem, zdezorientowany.
Stellan. Galeria. Ja. On. Tu. Zderzenie. ŻE, KURWA,CO?!
- Co taki zdziwiony? Wróciłem do Anglii, ponieważ mój kurs o Japonistyce się skończył. To mój ostatni rok studiów. Wiesz, licencjat. - wyjaśnił chłopak - może pójdziemy coś razem zjeść? Chciałbym z tobą pogadać. Tęskniłem, wiesz?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Stellan... to taka długa historia. Było mi ciężko zaakceptować jego powrót. Wrócił tak nagle, jak wyjechał. Zostawił mnie od tak sobie. Nie mogłem nic powiedzieć. A teraz myśli, że jak wrócił, to znów będziemy bliżej siebie, jak za dawnych lat? To przepadło. Drugi raz zapałki nie odpalisz. Tak?
Usiedliśmy na kanapie, pijąc shake'i.
- Mów, co u Ciebie. - zacząłem, niepewnym tonem.
- W sumie, nic. Jak już mówiłem, kończę pierwszą część studiów. Teraz będę się brać za magisterkę. Trudna robota. Kupiłem sobie mieszkanie niedaleko stąd, urządziłem się całkiem nieźle. Jak chcesz, to może kiedyś do mnie wpadniesz, jak będziesz wolny.
"Czyli nigdy..." - pomyślałem.
- Mhm. Rozumiem. A ja mam to samo nudne życie. Tylko czas szybciej leci. Poznałem nowych ludzi, dostałem nowe szanse, zmieniłem się jednak trochę. - powiedziałem upijając łyk shake'a.
- Zauważyłem. Świetnie wyglądasz. Gdy cię ostatni raz widziałem, byłeś ubrany na czarno, z pociętymi rękoma, w depresji. Dobrze to pamiętam. Ja pakowałem walizkę do samochodu, a ty stałeś w drzwiach, płacząc. Krew kapała z twoich nadgarstków na wycieraczkę. Twój makijaż spływał po policzkach. - wspominał, jakby to było jedno z najprzyjemniejszych wspomnień, podczas gdy ja cierpiałem w środku niesamowicie.
- Zraniłeś mnie. - skwitowałem.
- Wiem. Nie mówiłem ci tego, ale przepraszam. Nie tak miało być, ale zrozum, to była moja szansa na sukces. Wiedziałem, że wrócę i...
- I co? Że wrócisz, a ja będę czekać? Zobaczę cię, wybaczę ci i rzucę się w twoje ramiona? - krzyknąłem.
- Cass, spokojnie, pozwól mi wyjaśnić...
- Tu nie ma nic do wyjaśniania, rozumiesz? Wybrałeś to, co było ważniejsze. Czy ja kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłem? - łzy cisnęły mi się do oczu, ale chciałem je zatrzymać.
Stellan usiadł bliżej mnie i objął mnie ramieniem. Nie chciałem jego dotyku, ale nie wiedząc czemu, wtuliłem swoją głowę w jego ramię. To mnie tak bardzo zabolało. Zostawił mnie, wraca i myśli że czekałem? Cholera. Tak, ma rację. Czekałem... Łzy wypłynęły mi z oczu.
- Nie wiedziałem, że tak cię to zrani... Nie chciałem... - szeptał, głaszcząc mnie po głowie.
Podniosłem głowę, wytarłem łzy i wstałem.
- Żegnaj, Stellan.
Szybkim krokiem poszedłem w stronę łazienki. Wpadłem do kabiny i usiadłem na podłodze, nie ukrywając już bólu. Łzy wyciekały ze mnie, zabierając ze sobą wszystkie przykre wspomnienia. Wyciągnąłem z torby scyzoryk. Obracałem go w palcach. Nie robiłem tego od tak dawna. Kilka lat. Pieprzone kilka lat! Nie wytrzymałem. Wbiłem scyzoryk w swoje ramię. Potem znowu i znowu. Wtem moje drzwi się otworzyły, a przy mnie ukucnął Stellan.
- Proszę, przestań. Naprawię wszystko, uwierz mi, zmieniłem się... - tłumaczył się, próbując zabrać mi narzędzie. Wreszcie scyzoryk upadł na zakrwawione płytki.
- Gdy wyjechałeś, siedziałem w domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem 16 lat. Byłem rozdarty, a na moim ciele nie było już miejsca na nowe rany. Płakałem non stop. Bałem się. Którejś nocy ból był tak silny, że nie mogłem wytrzymać. Nie dzwoniłeś, nie pisałeś, nie było cię! Zabiłeś część mnie. Podciąłem sobie żyły. Wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym! Siedziałem tam zasrane 2 lata! Cały czas wierzyłem, że wrócisz, że przypomnisz sobie o mnie, że zabierzesz mnie stamtąd! Że będzie, kurwa, dobrze! - płakałem jeszcze bardziej.
- Wybacz mi, proszę... - szeptał, przytulając mnie - daj jeszcze jedną szansę.
- Stellan, ja nie mogę. Ja mam.. - Przerwał mi pocałunkiem.
Przyparł mnie do ściany, całując namiętnie. Jego dłonie powędrowały pod moją koszulkę. Zacząłem się rzucać, próbując go od siebie odepchnąć, ale był zbyt silny. Próbowałem złapać jego dłonie, które zmierzały w dół. Jego usta całowały moją szyję.
- Zostaw mnie! Błagam! - prosiłem, odczuwając straszny lęk i niechęć.
Zacisnąłem nogi z całej siły i naprężyłem mięśnie brzucha. Nie chcę, żeby mnie dotykał. Opierałem się jego dotykowi, odpychając jego tors rękoma.
- Oj Cass, no przestań. Tak długo się nie widzieliśmy... - Jego ręce zjechały jeszcze niżej.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknąłem, wyrywając się, jednak to było na nic. Szybkim ruchem zatrzasnął drzwi, przekręcając zamek. Z podłogi nie dosięgałem do zamka. Poczułem, że moje obcisłe spodnie się poluzowały. Proszę, nie... Stellan zszarpał ze mnie koszulkę, dotykał mojej klatki. Gryzł mnie i był brutalny. Uderzyłem go w twarz. Gdy dotarło do niego, że właśnie dostał z liścia w twarz, rzucił mi mordercze spojrzenie. Uśmiechnął się złośliwie i szarpnął mną, obracając mnie. Łzy znów zaczęły wypływać na moje policzki. Nagle z mojego gardła wydarł się krzyk bólu. Chłopak się śmiał, zaciskając dłonie na moich ramionach. Uścisk był mocny i bolał. W zasadzie, cierpienie pulsowało w całym moim ciele. Zamknąłem oczy, próbując nie myśleć o tym, co się dzieje. To zaraz minie. On zaraz odejdzie, to się skończy. Ból. Ból. Ból. Tylko ból i nienawiść. Do moich uszu dotarło ciche jęknięcie. Chłopak cmoknął mnie w kark i poklepał po policzku.
- Dobrze, że się spotkaliśmy, Cass. - wysyczał i zaśmiał się.
- Obiecałeś mi, że już nigdy mi tego nie zrobisz... - szepnąłem.
- A Ty, bachorze, uwierzyłeś? Wciąż jesteś bezbronny. Wciąż jesteś moją marionetką. Bardzo przyjemnie się tobą kieruje. Zastanów się, czy nie zostać męską dziwką. Dupę masz do tego idealną! - wyśmiał mnie, ubrał się i wyszedł z łazienki. Nie wiedziałem co zrobić. Powycierałem się z pozostałości po nim, ubrałem się i podciągnąłem kolana do brody. Molestował mnie przez tyle lat. Ale mimo wszystko go kochałem. Dbał o mnie. Zapewniał jedzenie, ubranie, pieniądze. Moi rodzice nie wiedzieli o tym układzie. Nie umiałem nikomu powiedzieć, że mi to robił. Krzywdził mnie, ale też kochał. Tak przynajmniej myślałem. Teraz czuję do siebie wstręt. Jestem obrzydliwy. Mam paskudne ciało. Jestem szmatą. Tak mi wstyd... Podniosłem scyzoryk z podłogi i zacząłem rozcinać swoją skórę. Cała depresja nagle do mnie wróciła. Zdechnij, śmieciu.

poniedziałek, 5 maja 2014

A jednak... rozdział 19

Witam!

No, kolejny raz Was zaskakuję, gdyż pewnie wszyscy sądzili, że to już koniec. A jednak nie :) Mój dół nie minął, wciąż płaczę po nocach, a moje ręce wyglądają jakby dopadł je szaleniec z maczetą, ale jest ok. Nie zabiłam się, ale próbowałam (wiem, idiotyzm...). Na  (nie)szczęście jestem tu z Wami wciąż i dodaję kolejny post c:
Czytajcie! <3

Rozdział XIX

Minęło tak wiele czasu. Wszystko się zaczęło zmieniać, tylko ja stałem w miejscu, nie wiedząc którędy iść. Miałem wrażenie, że nikt mnie nie słucha. Krzyczę z całych sił, skamlę, jednak nikt nie jest w stanie usłyszeć rozpaczliwego wołania. Utknąłem we własnej paranoi, błądząc w rutynie, która zmieniła moje życie w wydeptane koleiny. Jak mam się z tego wydostać? Jak przebić szkło? Wciąż czuję się coraz gorzej, z dnia na dzień mam w sobie mniej siły, by opierać się tej całej obłudzie. Każdy poranek jest jak umieranie. Otwieram oczy i czuję ten chłód umierającego serca. Rozpadam się. Ale muszę wstać i iść. Muszę żyć. Tylko czy ja żyję? A może to tylko istnienie? Oddycham, ale czy jestem żywy? Cała moja nieznana droga jest wysypana potłuczonym szkłem. Z każdej strony krzaki cierniowe, a nade mną czarne chmury. Dlaczego wszystko co kocham, musi przychodzić do mnie z ceną? Nie chcę płacić za to szczęście łzami. Tak, to delikatne bicie serca jest melodią dla błądzących, kołysanką dla martwych, nadzieją dla żywych, agonią dla mnie. Wciąż pusto, wciąż mniej. Tracę siebie. Ale... kim jestem?
Siedziałem na podłodze, pochylony nad książkami, ucząc się, gdyż matura już za miesiąc. To ostatni dzwonek na naukę, a ja jestem tak bardzo wykończony. Jest już późno, a może wcześnie? Nie wiem. Jest 3 nad ranem, a ja kończę dopijać 4 napój energetyczny. Jestem pobudzony, ale tak bardzo zmęczony. Nie wolno mi usnąć. Każda godzina jest cenna, każda minuta to nowa informacja. "Nie trać czasu, Cornel, nie trać czasu!" - pomyślałem. Otworzyłem zeszyt i zacząłem zapisywać różne definicje z języka angielskiego. Muszę jeszcze wkuć trochę matmy, ogólnych wiadomości o społeczeństwie, no i wiadomo, dobrze by było przypomnieć sobie streszczenia lektur. Oh, jak bardzo chciałbym mieć to za sobą. Nagle na mój zeszyt spadła mała, drobna czarna łapka. Podniosłem wzrok, Religion domagała się odrobiny pieszczot.
- No chodź tu. - zawołałem ją, a ona podbiegła do mnie i zaczęła ocierać się grzbietem i bokami pyszczka o moje ręce, ramiona i twarz. Ma takie miękkie futerko. Zamknąłem oczy, starając się skupić na kociej przyjemności. Nagle otworzyły się drzwi od mojego pokoju.
- Połóż się spać, potrzebujesz snu... - powiedziała mama i usiadła w fotelu.
- A Ty dlaczego nie śpisz? - zapytałem.
Mama zakaszlała, po czym poprawiła swój różowy szlafrok.
- Boli mnie głowa. Migrena. - odpowiedziała, odwracając wzrok.
Skłamała. Widziałem to po jej oczach. Czuła jak uzależnienie wyniszczyło jej organizm. Brakowało jej alkoholu, cierpiała przez to. Nie mogła spać, bo za każdym razem gdy zamykała oczy, widziała to. Ten obraz wciąż bardziej pustych butelek. Czuła to. Uczucie drętwości, rozbujany umysł. Przypominała sobie, dlaczego zaczęła pić. Ból dopadał ją i zgniatał. Próbowała zapić depresję, która ją ściskała od środka. Chciała na moment zapomnieć. Wymazać wszystko.
- Rozumiem. - odparłem, kupując jej kłamstwo.
Nastała cisza.
Skrzypnięcie skórzanego fotela, ciche jęknięcie, a po chwili ciche trzaśnięcie drzwi. Znów jestem sam. Religion poszła za mamą, Brutus jeden. Próbowałem się skupić na wzorach matematycznych, gdy usłyszałem ciche wibrowanie telefonu. Drrr-Drrr. Drrr-drrr. Spojrzałem na wyświetlacz, po czym odebrałem.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - wykrzyknął głos w słuchawce.
- Mogę cię spytać o to samo, kochanie. - powiedziałem sarkastycznie.
- Nie śpię, bo ty nie śpisz. - jęknął.
- Przyznaj się! Gdzie zamontowałeś tę kamerę? - zażartowałem, śmiejąc się.
- W łazience, pod prysznicem. - załapał mój żartobliwy ton i podjął grę.
- Okej, a tak na poważnie, co robisz? - zapytałem.
- W zasadzie nic, stoję pod twoim domem i marznę.
Natychmiast podbiegłem do okna. Cassian wyszczerzył się jak idiota i pomachał mi. Odmachałem, po czym pokazałem mu gest, że ma się puknąć w czoło. Byle solidnie!
Złapałem kurtkę i opuściłem pokój. Wyszedłem przed dom, odpalając papierosa.
- Tęskniłem. - powiedział i zabrał mi papierosa z ust.
- Widzę. Oddaj. - wyciągnąłem rękę by odzyskać fajkę, jednak on odwrócił się do mnie plecami. - Proszę, oddaj. Nie możesz palić! To cię...
- Zabija? - dokończył.
- Też.
- Wiesz, na coś umrzeć trzeba. - mruknął i oddał mi papierosa.
Zaciągnąłem się. Czułem, jak dym wypełnia moje płuca, by za moment wylecieć na zewnątrz i wpuścić do mnie tlen. Powietrze też jest toksyczne. Też powoli zabija. Spaliny, trujące gazy - to wszystko było w składzie tego, czym oddychamy. Tylko czy ludzie zdają sobie z tego sprawę?
- Gdzie jesteś? - zapytał Cassian.
- Hm? A... Nie wiem w zasadzie. Myślałem o tym, jak szybko umrzemy, zatruci życiodajnym powietrzem. - mruknąłem, wyrwany ze swojego świata. Nawet nie zauważyłem, że przeszliśmy już spory kawałek.
- Co masz na myśli?
- Delikatne sączenie trucizny. - wyjaśniłem.
Cass spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Rozumiał to, aż nazbyt dobrze. Tak bardzo się bał. Widziałem to.
- Wszyscy umrzemy. - zawyrokował.
Chciał przez to powiedzieć "wiem, że umrę już niedługo, ale proszę, udawaj, że jest inaczej."
Objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
- Kocham cię. - wyszeptałem i pocałowałem go w usta.
Tak dobrze czuć jego bliskość przy sobie. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, że kiedyś mi tego zabraknie. Nie, tylko nie to.
- Proszę, nie pozwól mi odejść... - szepnął i spojrzał mi prosto w oczy.
Jego błękitne tęczówki zaszkliły się, ale zatrzymał łzy w sobie, a ja wtedy zrozumiałem, jak jest. Tracąc siebie będąc dla innych, odnajdujemy siebie.




wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 18

Witam ;)

Jak widać blog ruszył pełną parą i notki pojawiają się znów często. Mam wenę i wykorzystuję to. Jednak nie wiem, jak długo to potrwa, bo niestety zbliżają się moje egzaminy i muszę się trochę pouczyć. Po egzaminach luzik i znów będę więcej dodawać. Znów mam o czym pisać, gdyż para na której opiera się to opowiadanie, znów jest razem <3 Hip Hip Hurra! Cieszmy się, bo to dzięki nim to opowiadanie jest tak nazwijmy to... wciągające ;) A teraz czytajcie :3

Rozdział XVIII

Dni mijają coraz szybciej. Wróciłem do domu, dostałem nowe leki, staram się zmienić swoje życie. W ogóle wszystko nagle się zmieniło. Zacząłem bardziej cenić każdą chwilę mojego życia. W końcu jest tak cenne. A jeszcze bardziej cenne jest w tej chwili życie Cassiana. Postanowiłem, że załamywanie się w tej sytuacji nic nie da. Muszę być silny i korzystać z czasu, który nam został. Nie wiem, ile jest dokładnie miesięcy, nie obchodzi mnie to. Każdy dzień jest na wagę złota. Niestety mam coraz mniej czasu na spotkania, gdyż w tym roku szykuje się matura. Muszę się przygotować. Rozszerzona matura z języków wcale nie jest łatwa. Ale tak właśnie chciałem - a nic, co ma wartość, nie jest proste. Dziś postanowiłem, że cały dzień będę się uczyć. Cassian postanowił mi pomóc (czyli przeszkadzać, ale to takie słodkie). Siedzę właśnie na dywanie, otoczony górą książek, analizując strony zeszytu do historii.
- Okej, już umiem. Możesz mnie przepytać? - podałem Cassianowi zeszyt.
Chłopak położył się na brzuchu, machając nogami w górze. Wziął zeszyt i zaczął czytać.
- Ale ja nic z tego nie rozumiem! - jęknął.
- To nie ty masz rozumieć, tylko ja. Po za tym, ty się będziesz tego uczył dopiero za rok. - odpowiedziałem spokojnie. - a więc pytasz czy przeszkadzasz?
Cass zaczął zadawać mi pytania, a ja odpowiadałem.
- 3 na 5. - pisnął, przewracając się na plecy.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- No normalnie. Pomyliłeś 2 daty! - pacnął mnie palcem w nos, a ja potrząsnąłem głową z jeszcze większego zdziwienia. Przecież uczyłem się przed chwilą!
- Okej. Zostawmy historię, bo zaraz zeświruję. Już mi się miesza! Uczymy się jej od 2 godzin, a ja dalej to kręcę! - krzyknąłem zirytowany i wyrwałem chłopakowi zeszyt z rąk, po czym cisnąłem nim o ścianę przed sobą. Wziąłem do ręki książkę od angielskiego. Zawsze byłem dobry z języka ojczystego, mimo iż historia szła mi dosyć słabo. Cassian przysunął się do mnie i ręką zasłonił tekst książki.
- Przeszkadzasz mi. - zwróciłem mu uwagę.
- Wiem. - odpowiedział dumny, nie zabierając ręki. - może zrobisz sobie przerwę? Chodź do kuchni.
Jęknąłem zrezygnowany i podniosłem się z dywanu. Wszystkie kości zaczęły mi strzelać i nagle coś przeskoczyło mi w kostce.
- Ała! - syknąłem, natychmiastowo kulejąc.
- Nie udawaj, idziemy do kuchni. - powiedział blondyn, ciągnąc mnie za koszulkę.
Poczłapałem za nim, zastanawiając się, po co tam idziemy. Gdy tylko weszliśmy do salonu, rzuciłem się na kanapę i zasłoniłem twarz rękoma. Nagle poczułem na sobie ciężar. Cassian jak gdyby nigdy nic, ułożył się na mnie z zamkniętymi oczami.
- Ekhm... leżysz na mnie. - powiedziałem nieco stłumionym głosem.
- Pogódź się z tym. - sarknął i przewrócił się na drugi bok.
- Nie śpij.
Potrząsnąłem jego ramieniem, po czym przejechałem palcami po jego policzku, brodzie i na samym końcu po ustach. Tak jak się spodziewałem, Cass zatopił zęby w mojej dłoni.
- Puść. - syknąłem, ale on nie wykonał mojego polecenia, tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Ukesiu! - powiedziałem stanowczym tonem.
Cass przewrócił oczami i puścił. Na szczęście, tym razem tylko zostawił ślad bez krwi. Ale i tak wiem, że przez najbliższą godzinę będę czuć lekki, pulsujący ból.
- Czemu to ja jestem Uke? - wymamrotał niezadowolony.
- Bo jestem od ciebie wyższy, silniejszy i to ty bardziej przypominasz dziewczynę. - odpowiedziałem, dumny ze swoich argumentów.
- Ale to ja decyduję kiedy i co robimy. - zaoponował. I miał rację.
- Może i tak, ale ostateczna decyzja należy do mnie, po za tym, ty idealnie pasujesz do ukesia. Drobny, uroczy, zabawny, delikatny. Nie sądzisz? - cmoknąłem go w policzek.
Chłopak podparł brodę rękoma i patrzył mi w oczy.
- O nie. - sarknąłem, widząc jego spojrzenie.
- Proooszę... - piszczał.
- Nie.
- Proooooooooo....
- Dobra! - przerwałem mu, zakrywając mu usta ręką.
Blondyn usiadł mi na brzuchu, miziając mnie delikatnie po policzku. Był z siebie taki dumny. Czekał na moją odpowiedź, ale ja nie wiedziałem co zrobić. Zawsze byłem gorszy w takich sytuacjach. Łatwiej się gubiłem. Po za tym, nagle cała moja odwaga zniknęła, jak zawsze zresztą.
- Czemu teraz? - zapytałem z wyrzutem.
- Bo jesteśmy sami. - odparł.
- Wiedziałem, że nie chcesz iść do kuchni! - posłałem mu uśmiech, po czym wytknąłem żartobliwie język.
- Ty spryciarzu.
Podparłem się na łokciach i zastanawiałem się, co Ukeś teraz wymyśli.
- Jestem zmęczony, odpuść. - poprosiłem.
Chłopak spojrzał na mnie zawiedziony, po czym ponownie ułożył się na mnie jak na poduszce.
- Więc śpijmy.
- No super że chociaż tobie jest wygodnie. - syknąłem ironicznie.
Wzruszył ramionami i wstał.
- A więc chodź spać gdzie indziej.
Poszliśmy do mojego pokoju i rzuciliśmy się na rozłożone łóżko. Gdy już się wygodnie ułożyliśmy, przykryłem nas kocem. Patrzyłem na niego. Uwielbiam patrzeć mu w oczy. Wtedy przepełnia mnie taka radość, że jest obok. Głaskałem go po włosach i patrzyłem, jak jego oczka zamykają się, a jego ciało staje się takie delikatne, bezbronne. Niby nie był zmęczony, a usnął szybciej ode mnie. Jak dziecko.
- Kocham Cię. - wyszeptałem mu do ucha. - Dziękuję, że jesteś.
Odwróciłem się do niego plecami i wtuliłem się w jego brzuch. Jego serce biło spokojnie, lecz nierytmicznie. Jednak nie zamierzałem się tym teraz martwić. Myślałem tylko o tym, jak dobrze jest czuć czyjeś ciepło obok...

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 17

Ave!

A więc wszyscy myśleli, że to koniec. Niestety (lub stety) opowiadanie trwa dalej. Jak? Czytajcie <3 Pamiętajcie, (Dear Cawi~) żadna nadzieja nie jest głupia, mimo iż twierdzi się, że nadzieja matką głupich. Prawda jest taka, że nadzieja umiera ostatnia. Mam nadzieję, że Was mile zaskoczyłam, a obrót spraw się Wam spodoba. Ten rozdział dedykuję pewnej Czytelniczce - ona wie, że to dla niej :)

Rozdział XVII

*1*
Pik...Pik...Pik...
Otworzyłem oczy z wysiłkiem. Moje powieki ważyły tonę. Wszystko było rozmazane. Potrząsnąłem głową i mrugnąłem kilka razy. Znam skądś to oślepiające światło... Ta biel raziła mnie tak bardzo, iż musiałem przymrużyć oczy. Rozejrzałem się. Leżałem w łóżku szpitalnym. Czułem że moja ręka jest ściśnięta. Cassian. Siedział zapłakany obok mojego łóżka, ściskając moją dłoń. Łzy spływały mu po policzkach, które poczerwieniały. Oczy miał opuchnięte, pewnie płakał wiele godzin.
- Sss-Co się stało? - wybełkotałem.
- Miałeś napad. - wychlipał.
Otworzyłem oczy szerzej.
- Co? Ale że jak? - zdziwiłem się.
- Stwierdzono u ciebie epilepsję. Wystraszyłeś mnie! Tak cholernie wystraszyłeś! - rozpłakał się bardziej.
Przytuliłem go.
- Spadałem. - powiedziałem.
- Co?
- Spadałem. We śnie. - wyjaśniłem.
- Nie rozumiem... - przekręcił głowę na bok, w geście niezrozumienia.
- Nic już... Zapomnij o tym.
A więc Yuki niezupełnie miała rację? Mój sen był tak rzeczywisty i tak naszpikowany emocjami, że uderzenie wywołało u mnie napad padaczkowy? Ech... to się jakoś nie klei do siebie.
- Cornel... chciałem Ci o czymś powiedzieć już dawno... ale... nie chciałem cię wystraszyć... - zaczął Cass.
- Nie wystraszę się, powiedz mi teraz. - byłem pewny siebie.
- Nie wiem, czy potrafię...
- Proszę...
- Musimy porozmawiać o tym gdzie indziej. Byle nie tu... - wycofał się.
Przytaknąłem mu na znak, że rozumiem. To miejsce nie należało do tych najprzyjemniejszych. Byłem w tym szpitalu już raz. Wtedy po wypadku. Mam nagłe deja vu. Dreszcze przebiegły moje ciało, a moje płuca zaczęły brać mniej powietrza. Mój oddech spłyciał, a przed oczami zrobiło się czarno.
- Cass... zawołaj pielęgniarkę. Natychmiast! - krzyknąłem.
Cass wstał i pobiegł na korytarz, krzycząc że potrzebuje pomocy. Nagle urwał mi się film.

*2*
Echo w mojej głowie. Pusty, nijaki dźwięk ciszy.
- Halo? - krzyknąłem.
Byłem sam. Błądziłem w ciemności. Nagle zobaczyłem Yuki.
- Gdzie jestem? - zapytałem.
- Jeszcze nie możesz... - szepnęła.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłem się.
Yuki złapała mnie za rękę, pocałowała w policzek i obróciła w przeciwną stronę.
- Wracaj! - rozkazała.
- Gdzie?
- Obiecuję, że zobaczymy się znowu... - mówiła wciąż ciszej.
Puściła moją dłoń, a ja otworzyłem oczy. Znów ten sam widok. Rażąca biel.
- Znowu? - wymamrotałem.
- Nie. - odpowiedział Cassian.
- A więc? - zapytałem.
- Tym razem atak był tak silny, że doszło do zatrzymania akcji serca w skutek za małej ilości tlenu. - wyjaśniła mi pielęgniarka, która właśnie zakładała mi nowy wenflon.
- Długo spałem?
- Półtorej godziny. - odpowiedziała i wyszła.
Kiedy mnie wypiszą? Nie chcę tu być! Dlaczego te ataki pojawiły się tak nagle? Czy to ma podłoże psychiczne? Dlaczego widziałem Yuki? Czy mój umysł chciał mnie oszukać, czy dusza chciała się wydostać? - tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Każda sekunda zadawała mi większe tortury. Czy ktoś mi odpowie? Tak bardzo się boję! "Moment, słyszę swoje myśli. To echo... Czy to normalne? Gadam sam ze sobą. Chyba świruję. Pomocy. Mam paranoję!? Oszalałem?" - moje myśli zaczęły chaotycznie wypełniać moją głowę, a moje skronie ścisnął ból.
- JUŻ DOŚĆ! - wrzasnąłem, łapiąc się za skronie.
- Cornel? Co się dzieje?
- Moja głowa... zaraz eksploduje! - wyjąkałem.
Ból był niesamowity. Napięcie z wewnątrz sprawiało, że miałem wrażenie, iż moja głowa za moment wybuchnie. Czułem pulsowanie pod palcami. Nagle wszystko minęło. Cały ból zniknął, jakby odjęty Bożą ręką. Czy to było moje urojenie?
- Już wszystko ok... - odpowiedziałem spokojnie.
- Martwię się... - szepnął blondyn.
- Wszystko będzie dobrze. - pocieszyłem go i ucałowałem w czoło.
- Wcale nie...
Spojrzałem na niego pytająco.
- Nic. Kocham cię. - powiedział i pocałował mnie w usta. Tak bardzo mi tego brakowało...
Do pokoju weszła pielęgniarka.
- Dziś jest ładna pogoda. Twój stan się ustabilizował, więc lekarz wyraził zgodę na krótki spacer na patio, jeśli masz ochotę. - oznajmiła wesoło.
- Idziemy? - zapytałem.
- Tylko najpierw się przebierz... - zachichotał, łapiąc kawałek mojej szpitalnej koszuli.
Ubrałem się w T-shirt z Black Veil Brides, który przywiózł mi Cass i czarne dresy - nie chciało mi się wbijać w ciasne, czarne jeansy. Dres raz na jakiś czas się przydaje. Oj... Hańbię swą subkulturę. Dobrze, że ludzie z grupy mnie teraz nie widzą. W stanie zamyślenia opuściłem salę. Szedłem korytarzem, zupełnie nieprzytomny. Nawet nie zauważyłem, gdy znalazłem się na dworze. Cassian prowadził mnie za rękę, a ja szedłem za nim. Usiedliśmy na końcu patio, w rogu, na ławeczce. Zasłaniały nas krzaki iglaste, a słońce grzało moje plecy.
- O czym chciałeś rozmawiać? - mruknąłem.
- To na końcu. - odszepnął i wplótł palce w moje włosy.
Spojrzał mi prosto w oczy, a ja wykorzystałem tę chwilę i pocałowałem go namiętnie. Tak dobrze że zasłaniały nas krzaki!
- Tak bardzo żałuję, że jesteśmy tutaj. - powiedział i posłał mi szatański uśmiech.
- Koooocham Cię. - wypowiedział to z lekkim śmiechem, doskonale wiedząc, co się snuło w jego zrytej czaszce. Ale to właśnie sprawiało, że uśmiechałem się. Zawsze tak bardzo szczerze. Nagle zauważyłem, że jego uśmiech zniknął, a twarz mu pobladła. Iskierki w jego oczach zgasły. Jakby nagle opuściło go całe życie. Uniosłem jego brodę, ujmując go za podbródek. Spojrzałem w jego oczy tak samo, jak on w moje. Miał białe soczewki, ale ja czułem na sobie jego strach. Przerażone, zagubione spojrzenie, mówiące "Nie zostawiaj mnie".
- Nie zostawię cię. - powiedziałem.
- Ale ja ciebie tak. - jego ton załamał się w połowie, a z oka wypłynęła łza. Szybko otarł ją, udając, że nic się nie stało.
- Co masz na myśli? - przestraszyłem się.
- Cornel... pamiętasz tamte badania, na które pojechaliśmy razem, a ty na mnie czekałeś w poczekalni? - zapytał.
Kiwnąłem głową potwierdzając, że pamiętam. Moje serce nagle przyśpieszyło.
- Mam nowotwór... - wyszeptał i rozpłakał się. Moje serce przyśpieszyło jeszcze bardziej, a głos zamarł mi w gardle. Objąłem Cassiana, nie wiedząc co powiedzieć. Mój świat właśnie runął na ziemię, złamany na pół.
- Jak...?