player

GRY

sobota, 22 lutego 2014

Zawieszenie!

Ave!

Mam bardzo przykrą wiadomość, mianowicie mój blog zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Nie wiem, kiedy znów zacznę pisać. Myślę, że za około 2 tyg. powinnam wrócić, choć to nie jest pewne. Bardzo Was przepraszam :c

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 15

Witajcie!

Nadeszła pora na rozdział 15. Po ostatnich wydarzeniach akcja w opowiadaniu jest napięta, a życie Cornela jest coraz trudniejsze. Ma on wątpliwości, czy to wytrzyma. Teraz przy życiu trzyma go tylko jedna osoba. Dziś będzie solidniejsza nutka yaoi, więc jak ktoś się wstydzi lub ma za słabe nerwy, to nie radzę czytać tego rozdziału :D (Wiem, to opowiadanie staje się coraz bardziej zboczone xD) - A więc czytajcie ^^

Rozdział XV

Zajmowałem miejsce w poczekalni w szpitalu, czekając na Cassiana. Właśnie odbywało się jego badanie w sprawie nieregularnego bicia serca. To było naprawdę niepokojące, a Cassian miał przez to problemy z oddychaniem. Byłem tak zmartwiony, że nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Cały czas mnie roznosiło. Bałem się, bardzo się bałem. Ściskałem kciuki tak mocno, jakby od tego zależało moje życie. Kręciłem się po korytarzu. Czytałem nudne informacje zawieszone na tablicach korkowych, szukałem zajęcia. Robiłem wszystko, żeby tylko zająć myśli. Wreszcie drzwi się otworzyły. Cassian wyszedł uśmiechnięty, ale jego oczy nie świeciły się. Były zgaszone. Czułem, że coś jest nie tak.
- A więc? - zapytałem, pełen niepokoju.
- Jest dobrze. - odpowiedział, ale zawahał się.
Przyjrzałem mu się z niedowierzaniem.
- Naprawdę. - potwierdził.
Uznałem, że mówi prawdę. Bo czemu miałby mnie okłamać? Przecież mówimy sobie wszystko.
- Cieszę się. - przytuliłem go.
Skierowaliśmy się do wyjścia. Wsiedliśmy na motor. Kochałem to uczucie, gdy jego ramiona oplatały mnie w pasie, a jego policzek był wtulony w moje plecy. Był wtedy tak blisko. Czułem go przy sobie i wiedziałem, że jest bezpieczny. To mi dawało uczucie takiego stałego ciepła, które rozpalało mnie od środka. Ruszyliśmy.
- Mógłbyś jechać wolniej? - poprosił.
- Oczywiście. Boisz się?
Zwolniłem tempo, ale jego ramiona wciąż trzymały się mnie kurczowo.
- Nie boję ale... po prostu wolę, jak jedziesz wolniej. Wiem, że przy tobie jestem bezpieczny. - odparł, a ja się uśmiechnąłem.
Nigdy nie byłbym w stanie go skrzywdzić. Tak sądzę...
Dojechaliśmy na miejsce. Mieliśmy zamiar wybrać się do kina. Zawiesiliśmy kaski na motorze i weszliśmy do środka budynku.
- To co oglądamy? - zagadnąłem.
- Horror? Komedia? Mi to obojętne. Byleby razem. W końcu wiesz, że obejrzymy tylko 1/3 filmu. - wytknął język żartobliwie, a ja się wyszczerzyłem w uśmiechu. Gdy już wybrałem film, poszedłem do kasy.
- Dwa bilety na horror "Dead But Alive". - powiedziałem i wyciągnąłem portfel żeby zapłacić.
- Ja płacę! - wtrącił się Cass i wepchnął się przede mnie z pieniędzmi.
- Pff, chyba śnisz. Mój pomysł z kinem, więc ja płacę. - oponowałem ostro.
Spojrzeliśmy na siebie poważnie. Wysłał mi piorunujące spojrzenie, a mnie obleciał dreszcz.
- Więc kto płaci? - zapytała kasjerka.
- Ja! - powiedzieliśmy jednocześnie.
Szybko wyciągnąłem pieniądze i podałem. Cass naburmuszył się, nabierając powietrza w policzki. Wyglądał uroczo. Cmoknąłem go w nos i natychmiast się uśmiechnął. Po chwili się odwrócił i poszedł do baru kinowego. Ja odebrałem bilety i nim się spostrzegłem, blondyn szedł w moją stronę z wielkim popcornem i energy drinkami. Przewróciłem oczami i zabrałem od niego picie, żeby się nie zabił, gdy będziemy szli po schodach. Wykrakałem. Cass potknął się i w ostatniej chwili udało mi się go złapać za ramię.
- Uważaj trochę. - poprosiłem.
- Ciężko iść prosto, gdy popcorn zasłania ci pole widzenia! - krzyknął obrażony, a ja złapałem go pod ramię, asekurując jego upadek. Weszliśmy do sali nr 2. i zajęliśmy miejsca. To były miejsca najlepsze, na samej górze, po środku rzędu. Usiedliśmy i postawiliśmy jedzenie na podłodze. Po 10 minutach film się zaczął. Oczywiście musiały minąć reklamy. Gdy minęły głupie reklamy, oglądałem film z zaciekawieniem. Co jakiś czas patrzyłem na blondyna. Nie wydawał się być wciągnięty w fabułę. Raczej rozmyślał o czymś innym. Coś go gryzło.
- Co jest? - szepnąłem mu do ucha, żeby nie zagłuszać dialogów w filmie.
Przymknął oczy, po czym je otworzył. Jedna łezka poleciała mu po policzku. Szybko ją otarł, z nadzieją że ja nie zauważyłem.
- Nic nie jest. Myślę sobie o różnych rzeczach.
- Na przykład?
- Myślę o tobie. O tym jaki jestem szczęśliwy, że jesteś obok. Czuję że będziemy razem do... śmierci. - zaciął się na ostatnim słowie i zacisnął usta. Zauważyłem, że jego szczęka się napięła. Z całych sił zacisnął zęby. To jego sposób na zatrzymanie łez. Nie wiedziałem, czy pytać dalej o co chodzi, czy milczeć.
- Na pewno. - odpowiedziałem tylko, wychodząc z tego obronną ręką.
Złapałem go za dłoń i przeplotłem palce. Chciałem dać mu poczucie, że może na mnie liczyć. On odwrócił twarz i mnie pocałował. Nie chciałem odrywać ust. Znów się bawiliśmy. Jego dłoń zaciskała się na mojej coraz mocniej. Jego druga ręka powędrowała na mój brzuch. Odwróciłem się bardziej do niego, wychylając się z fotela. Moja ręka spoczywała na jego udzie, delikatnie go głaszcząc. Czułem, jak ciało chłopaka zaczyna się napinać, a jego mięśnie naprężały się. Nagle stawał się taki silny. Wreszcie oderwał się od moich ust. Spojrzałem na niego z uczuciem, po czym wytarłem kciukiem jego brodę. Zarumienił się i wstał z fotela.
- Chodź. - szepnął i pociągnął mnie za rękę. Prowadził mnie na sam dach budynku. Podeszliśmy do muru.
- Spójrz w dół. - wskazał palcem na miejsce za murem.
- Ale wysoko... - jęknąłem, lekko przestraszony.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Nie... tylko... mam mały lęk wysokości. - wyjaśniłem i usiadłem na betonie.
Cassian uklęknął przede mną, jego ręce leżały na moich barkach, a jego usta pieściły moją szyję. To było jak delikatne muśnięcia motyla. Odchyliłem głowę, a on całował moje obojczyki. Nagle się zorientowałem, że wydałem z siebie niekontrolowane jęknięcie. Natychmiast poczułem, jak szczypią mnie policzki. Blondyn przestał mnie całować. Jego ręce wparowały pod moją koszulkę. Miał takie delikatne, chłodne dłonie. Podobało mi się to, co robił. Jego dłonie jechały w górę brzucha, wreszcie zatrzymując się na klatce piersiowej. Nachyliłem się i znów oddałem mu pocałunek mówiący "no dalej". Po chwili moja koszula była odpięta. Cass patrzył z czułością, jak mój oddech przyśpiesza, a klatka unosi się coraz szybciej z każdym wdechem i wydechem. Czułem się dziwnie. Przepełniało mnie uczucie, które było tak silne, że nie mogłem tego znieść. Cassian miał z tego powodu satysfakcję. Działał dalej, a ja ulegałem całkowicie. Chyba zaczynałem zmieniać się w uke. On był taki śmiały w swoich działaniach, a ja tylko się tym rozkoszowałem. Akcja przyśpieszała. Zacząłem się gubić w tym wszystkim. Wiedziałem tylko jedno: tego uczucia było coraz więcej. To mnie przepełniało. Wciąż czułem, że potrzebuję coraz więcej jego pieszczot, dotyku, pocałunków. Nie rozumiałem tego, ale to było jak nałóg. Wciąż było mi tego za mało. Po jakimś czasie nasze koszulki leżały rozwalone na chodniku.
- Tu są kamery? - zapytałem nieco speszony.
- Są. Ale akurat to miejsce jest dla nich niewidoczne. Nie sięgają tu. Po za tym, tu nikt nie przychodzi. Spokojnie. - uspokoił mnie, a ja poczułem się znów pewny tego, co chcemy zrobić.
- Mam nadzieję. Bo jeśli ludzie to widzą, to będą mieć niezłe widoki za chwilę. - mruknąłem.
- To znaczy? - zdziwił się, prowokując mnie.
Nachyliłem się nad nim, sprawiając, że leżał pode mną. Trochę się zawahałem. Nie byłem pewien czy zrobić ten odważny krok, czy poczekać na jego działanie. Ale przecież raz się żyje! Odważyłem się. To był jeden pewny ruch. W tym samym czasie ręce Cassiana zacisnęły się na moich bokach, lekko wbijając mi palce.
- Ciii... oddychaj spokojnie... jest już ok... - uspokajałem go, głaszcząc go po policzku.
Nagle jego uścisk dłoni stał się słabszy. Brał głębokie oddechy, przyzwyczajając się do tego dziwnego uczucia. Zamknął oczy i oddawał się chwili.
- Kocham cię. - mruknął przeciągle i pocałował mnie w szyję. Poczułem jak jego zęby wbijają się w moją skórę. Syknąłem cicho, czując jak krew zaczęła wyciekać z ugryzień. Cassian delikatnie wycierał krople krwi swoim językiem, co sprawiało, że przechodziły mnie dreszcze. To było takie... inne. To mnie nakręcało.
- Zaraz nie wytrzymam... - sapnąłem.
- To dobrze. - odpowiedział.
Gdy było już po wszystkim, wstałem i zacząłem zbierać ubrania z chodnika. Pierwszy raz zdarzyło mi się mieć tego typu akcję w miejscu publicznym. To jest jak taki nagły skok adrenaliny. Gdy się ubrałem, usiadłem obok chłopaka. Posłałem mu ciepłe spojrzenie.
- Krew cię stymuluje. - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Nie wiedziałem.
- Za to ja tak. - przysunął się do mnie i przyłożył mi chusteczkę do szyi. - przytrzymaj i przestanie krwawić.
- Ty... ty... ty wampirze! - krzyknąłem i połaskotałem go po brzuchu. Zaśmiał się tak bardzo uroczo, że miałem ochotę pisnąć jak... dziewczyna! Chyba zbzikowałem na jego punkcie. Czy tak?
Dalej jednak mnie zastanawiało, co Cass przede mną ukrywa. Widziałem, że coś go trapi. Nie jestem aż tak głupi, żeby tego nie widzieć. Starał się to zamaskować, ale mu nie wyszło. Martwiłem się. A jeśli to ma związek z tym dzisiejszym badaniem? A jeśli właśnie o to chodzi? Ale z drugiej strony... gdyby o to chodziło, przecież by mi powiedział. Czemu miałby to ukrywać? Wyjaśni mi to ktoś? Ech... cholera by to. I znów nic nie rozumiem!

Przepraszam, że dziś było tyle nazwijmy to... "Czułości", ale oglądałam sobie yaoi na yt i mnie trochę pokręciło no i napisałam to coś xD Ale przecież miłość też jest wskazana jako część sukcesu w dobrym pisaniu :3 Prawda?

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 14

Ave ;-;

Przyszła kolej na rozdział 14. Nie będzie to taki wesoły rozdział, ze względu na wcześniejsze wydarzenia. Jeśli ktoś słabo pamięta, to proszę się cofnąć, ponieważ teraz już jest tak rozwinięta akcja, że można łatwo się pogubić. Teraz tekst i wartka akcja opowiadania będzie się przekształcać. Nadchodzą zmiany. Więc jeśli ktoś nie jest na bieżąco z wiadomościami - na pewno nie zrozumie. Więc to chyba tyle. Wow, uniknęłam dziś gadaniny o swoim żałosnym życiu ^^ Cieszcie się xD No i oczywiście komentujcie, jak Wam się rozdział spodobał i co mogłabym dodać :) Jestem otwarta na Wasze sugestie. Miłego czytania!

Rozdział XIV

Właśnie podjechałem pod dom Cassiana. Zsiadł z motoru, wziął torbę i zarzucił ją na ramię. Stał przy drzwiach, patrząc się na swoje trampki.
- Dzięki za fajnie spędzony czas. - wyszeptał, tak jakby się wstydził. Nagle uniósł głowę. Jego oczy były zaszklone, kręciły się w nich łzy. Podszedłem do niego i przytuliłem go.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Boję się. Nie wiem, co będzie dalej z nami. - wytłumaczył.
Zdziwiłem się.
- A co ma być? Będziemy się przecież spotykać. Nie odpuszczę teraz. - powiedziałem i uniosłem jego podbródek. Spojrzał mi w oczy. Natychmiast jego wzrok znów spadł w dół. Nie myśląc wiele, zatopiłem się w jego ustach. Moje dłonie obejmowały jego policzki. Miał taką delikatną skórę - jak dziecko. Nagle poczułem, jak gorące krople przelatują mi po dłoniach. Łzy gorączkowo wypływały z jego oczu, jedna goniła drugą. Jednak ja nie przestawałem go całować. W pewnej chwili moje usta się bardziej rozchyliły i rozpoczęła się zabawa. Jego język wkradł się i zaczął delikatnie prowokować. To było jak gonitwa, jak taniec. Po chwili nasze usta się rozłączyły. Cass przytulił się do mnie, ułożył głowę na moim ramieniu.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz. - poprosił.
- Przysięgam. - szepnąłem i położyłem swoją dłoń na jego sercu. Biło szybko. Nieregularnie. Zmartwiło mnie to, ale wolałem nie pytać.
- Poczułeś to? - zapytał.
- Tak. Arytmia. - odpowiedziałem.
- Za 4 dni jadę na badania. Pojedziesz ze mną? Bardzo się boję.
- Oczywiście. Pojedziemy od razu po szkole. - powiedziałem i pocałowałem go w czoło.
Odwróciłem się i poszedłem do motoru. Wsiadłem, założyłem kask i ostatni raz na niego spojrzałem. Stał przy tych drzwiach, trzymając się za serce. Był blady i zapłakany. Białe włosy opadały mu na czoło i oczy. Koniec jego nosa był czerwony. Cała jego postura... och, był tak cholernie delikatny i kruchy. Chudziutki, z chudymi, małymi dłońmi i wystającymi obojczykami. Szeroka, szara koszulka opadała luźno, wręcz się w niej topił. Do tego był ubrany w białe, podarte jeansy z paskiem w szachownicę biegnącym na krzyż przez jego biodra. Na nogach miał różowo-niebieskie trampki. Jeden but taki, drugi taki. Wyglądał uroczo. Zwłaszcza uroku dodawał mu full cap z napisem "Rawr I'm scary". Nagle poczułem taką pustkę, gdy uświadomiłem sobie, że nie ma go już obok mnie. Zacząłem tęsknić, pomimo iż jeszcze na niego patrzyłem. Odwróciłem więc wzrok i ruszyłem. Wreszcie dojechałem do domu, zaparkowałem i wszedłem do środka, w ręce trzymając walizkę. Zostawiłem rzeczy w swoim pokoju i poszedłem do salonu. Moja mama stała przy oknie, wgapiona w niewidzialny punkt za szybą.
- Wróciłem. - zakomunikowałem.
- Musimy o czymś porozmawiać... - powiedziała smutno i odwróciła się. Płakała.
- Dobrze, za moment. Gdzie jest Yuki? Mam coś dla niej. - zacząłem szukać po kieszeniach pakunku. - Gdy wracaliśmy z Cassianem znad jeziora, podjechaliśmy do sklepu i Cass pomógł mi wybrać prezent dla Yuki. O, tu go mam. Ładny? - zapytałem, pokazując jej naszyjnik. Był to naszyjnik z białego złota z ametystem i delikatną, srebrną kolią. Był bardzo drogi, ale bardzo piękny. Piękny tak samo, jak osoba, która go dostanie.
- Cornel... Yuki nie żyje... - wyszeptała, a ja zacząłem się śmiać.
- Bardzo dobry żart, mamo. A teraz powiedz mi, gdzie ona jest?
- Za 2 dni jest pogrzeb.
Nagle dotarło do mnie, że to nie żart. Mój śmiech ustał, a z oczu wypłynęły gorące łzy. "Yuki nie żyje... To niemożliwe..." - pomyślałem. Upadłem na kolana, ściskając w dłoniach naszyjnik. Łzy kapały na niego, sprawiając że lśnił jeszcze bardziej.
- Przykro mi, synku... - powiedziała i wyszła z pokoju.
Nie rozumiałem jak to się mogło stać. Nic tak naprawdę nie wiedziałem. Wszystko się nagle pokomplikowało w mojej głowie. Czułem, jakbym stracił część siebie. Kochałem ją. Cholernie kochałem. A ona... odeszła. Nie było mnie przy niej, kiedy mnie potrzebowała. Umierała wiedząc, że jestem gdzieś daleko. Zostawiłem ją samą. Gdybym nie wyjechał, Yuki by żyła. Kurwa... Yuki odeszła...
Położyłem się na ziemi, kładąc obok swojej głowy naszyjnik. Nie zdążyłem jej go dać. Czułem się tak cholernie winny. Włączyłem w telefonie galerię. Patrzyłem na nasze zdjęcia. Byliśmy tacy szczęśliwi. Byliśmy obok siebie. A teraz? Już nigdy jej nie przytulę. Nigdy z nią nie porozmawiam. Nigdy jej nie zobaczę. Jej już nie ma... Odeszła, po prostu odeszła, zostawiając mnie. Myśli krążyły w mojej głowie, wiercąc w niej dziurę. Nie mogłem tego do końca zrozumieć. To było dla mnie za dużo. Za ciężkie... Wreszcie, po kilku godzinach leżenia na ziemi i płakania, moje oczy się zamknęły, a ja usnąłem ze zmęczenia, znikając na chwilę.

2 DNI PÓŹNIEJ

Stałem ze łzami w oczach, patrząc na jej bladą twarz. Miałem wrażenie, że się lekko uśmiechała. Jakby wiedziała, że jestem przy niej. Położyłem czarną i białą różę obok niej. Nachyliłem się i zapiąłem na jej szyi naszyjnik, który kupiłem. Wyglądała w nim pięknie. Wciąż była piękna. Jej kolorowe włosy były delikatnie zakręcone i opadały niesfornie na ramiona. Była ubrana w czarną, koronkową suknię z gorsetem. Na nogach miała czarne baleriny w koronkę ze wstążką. Wciąż była tak cholernie piękna... Ponieważ coraz trudniej mi było utrzymać łzy, poszedłem do ławki i usiadłem obok swojej mamy. Przemilczałem całą mszę świętą, ponieważ nie jest katolikiem. Przyszedłem tylko dlatego, że tak wypada. Najchętniej ominąłbym mszę. Nim się obejrzałem, już zasypywano trumnę. Wcześniej, zanim zaczęli zakopywać, wrzuciłem na trumnę ostatnią, czerwoną różę. Na znak, że ją kocham. Biała róża za niewinność, czarna za śmierć, czerwona za miłość. Wreszcie łzy potoczyły się w dół moich policzków. Najbardziej jednak cierpieli rodzice Yuki. Złożyłem im kondolencje. Stali, załamani, patrząc jak grabarz zakopuje zimnym piachem ich dziecko. To było ich dziecko... Była taka młoda... Taka piękna... Jej matka płakała, a ojciec stał bez słowa, ściskając w ręce materiałową chusteczkę. Cierpieli. Cierpieli bardziej, niż ktokolwiek teraz. Nikt nie był w stanie zrozumieć ich bólu. Nawet ja. Chociaż nie powiem, że było mi lekko. Miałem myśli samobójcze. Gdy zaczęli ją zakopywać, miałem ochotę rzucić się na jej trumnę i poprosić, by mnie też zakopali. Ale wiedziałem, że muszę żyć. Jest jeszcze Cassian, on mnie potrzebuje. Jeszcze muszę żyć...

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 13

Witam!

Dziś dodam 13 część. Przepraszam, że znów dodaję posty bardzo nieregularnie, ale nieco zła wstąpiło w moje życie i muszę się skupić. Po za tym w tym roku mam egzamin oficjalny i muszę go dobrze przejść. Mnóstwo nauki mnie przygniata, w dodatku lekarze stwierdzili że mam zaburzenia osobowości, a to jest nieuleczalne w żaden sposób i będę żyć z tym do samej śmierci. Przyznam się, że nie chce mi się żyć. Naprawdę. Ale to są tylko takie głupie rozterki... Przejdźmy zatem do opowiadania. Ogólnie teraz się dużo będzie dziać, nastąpi wiele zmian, mogą być zwroty akcji które są w stanie nieźle zaskoczyć. Czytajcie więc! :3 Jak zwykle czekam na komentarze ^^ Opiszcie, co sądzicie :3

XIII

YUKI:

Otworzyłam oczy, lecz nic nie widziałam. Było bardzo ciemno. Nie byłam w stanie nawet zobaczyć własnych dłoni. Powoli podniosłam się z podłogi, lecz ból znów powalił mnie na ziemię. Szczególnie bolała mnie głowa w miejscu płatu skroniowego, kręgosłup i również odczuwałam pulsowanie bólu pomiędzy udami. Nie byłam w stanie tego znieść. To mnie rozrywało. Jednocześnie byłam bardzo przerażona. Nie wiedziałam gdzie jestem, ile już tu jestem i co się ze mną działo. Skuliłam się w kłębek, podciągając kolana do brody i zaczęłam płakać. To były gorzkie łzy pytające "dlaczego to się przytrafiło właśnie mnie?"
Nagle usłyszałam otwieranie drzwi i kroki, jakby ktoś szedł po schodach. W tym samym momencie trzasnął włącznik świata, a ja zostałam porażona. Zacisnęłam oczy i zasłoniłam je ręką. Po chwili jednak spojrzałam z trudem na pomieszczenie. Piwnica. Szare, betonowe ściany. Podłoga wyłożona zgniło-zieloną wykładziną, a w miejscu w którym leżałam było pościelone prześcieradło. Było zakrwawione. Rozejrzałam się powoli. Wszędzie leżały rupiecie takie jak koło od roweru, trochę drewna, doniczki, sznurki, stary sprzęt AGD, rozrzucone ubrania czy stare zabawki. Spojrzałam w górę. Przede mną stał łysy facet. Ten sam, który mnie zaatakował ostatnim razem. Atak, to ostatnie co pamiętam. Nie wiem, jak się tu znalazłam, kiedy i dlaczego. Jedno wiedziałam natomiast na pewno, nic dobrego mnie nie czeka. Nagle moim marzeniem stało się uciec stąd jak najdalej i nie patrzeć w tył.
- Witam w piekle, księżniczko. - syknął do mnie, a jego kumple którzy za nim stali, roześmiali się w półgłos.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam, drżąc.
Tym razem to on się roześmiał.
- Właśnie niczego. Pobawimy się tobą chwilę, a później cię usuniemy. - wyjaśnił.
- Usuniemy?! - powtórzyłam i rozpłakałam się.
- Tępa suka z ciebie! Nie możemy cię wypuścić, bo przecież mogłabyś nam zaszkodzić, prawda?- schylił się i kucnął przede mną. Ujął moją twarz w swoją dłoń. Przyjrzał mi się. - Nawet trochę mi cię szkoda. Bo buźkę masz niezłą.
Pstryknął, a jego kumple zaczęli mi wiązać sznurki na nogach i rękach. Szarpałam się, ale to nic nie dawało, byli zbyt silni. Po chwili poczułam krew napływającą do moich ust. Uderzył mnie w twarz. Ból pulsował wyraźnie, a po policzku rozlało się ciepło wylewającej się ze środka krwi. Jednak adrenalina nieco gasiła te uczucia. Bałam się, tak cholernie się bałam. Modliłam się, żeby mnie już ktoś szukał. Gdy mnie wiązali, przyglądałam się uważnie jak wygląda to pomieszczenie. Gdy już miałam linę na sobie, zgasili światło i wyszli. Po omacku błądziłam po piwnicy, wlokąc się po ziemi i szukając czegokolwiek ostrego. Wzięłam do rąk jakiś kawałek drewna, miał jeden ostry bok. Zaczęłam pocierać ostrym bokiem linę, z nadzieją że się przerwie. Dobre 20 minut starałam się ją przeciąć. Wreszcie sznur się przetarł, a ja rozdarłam go z łatwością. Rozwiązałam sobie nogi i po cichu podkradłam się do światła. Włączyłam je i ruszyłam schodami w górę. Na schodach leżało mnóstwo rzeczy. Nagle przez przypadek nadepnęłam na piszczącą zabawkę dla psa.
- Zamknijcie mordy, coś słyszałem! - usłyszałam krzyk z góry.
Obleciał mnie jeszcze większy strach. Pomyślałam "teraz albo nigdy". Wzięłam jakiś metalowy kij, który leżał na schodach i wybiegłam z piwnicy. Biegłam przed siebie, szukając jakiegoś wyjścia.
- Ta szmata uciekła! - wrzasnął któryś z paczki.
Rzucili się w moją stronę. Machnęłam kijem i przywaliłam jednemu prosto w skroń. Padł na ziemię, nieżywy lub nieprzytomny. Nie wiedziałam. Nagle zauważyłam drzwi w przeciwnej stronie korytarza. Ruszyłam biegiem przed siebie. Dorwałam klamki drzwi i szarpnęłam. Wybiegłam z domu i łapałam w płuca świeże powietrze. Usłyszałam strzał z pistoletu. Odwróciłam się, w moją stronę biegł łysol z pukawką w ręce. Kolejny pocisk mignął obok mojej głowy. Znów bałam się jeszcze bardziej. Biegłam tak szybko, że płuca chyba skurczyły mi się do wielkości orzeszków, a w mojej głowie zapanował mrok. Poczułam, że słabnę. Plus był taki, że nie słyszałam już strzałów. Przestał mnie gonić. Zatrzymałam się, ale po chwili znów próbowałam dalej brnąć przed siebie. Zakręciło mi się w głowie, a obraz się rozmazał. Czułam, jak moje kolana uginają się. "Nie, Yuki, nie możesz się poddać... nie teraz..." - błagałam sama siebie w myślach. Jednak to było silniejsze. Upadłam na kolana, a potem położyłam się jak długa na ulicy. Starałam się nie zamykać oczu. Położyłam dłoń na obojczyku. Poczułam wilgoć. Rzuciłam spojrzenie. Krew. Trafił mnie. Krwawiłam mocno. Przycisnęłam dłoń do rany, a krew wypływała mi strugami z pomiędzy palców. Czułam się coraz słabiej. Powieki stawały się coraz cięższe. Zamknęłam oczy.
- Przepraszam Cornel... Nie chciałam cię zostawiać... To wszystko moja wina. Nie jestem zła. Kocham cię... - szeptałam bez sensu. - Kocham cię, słyszysz?! - wrzasnęłam ostatnimi siłami.
Mój oddech stał się płytki, a beton ziębił moje ciało jeszcze bardziej. Zawsze marzyłam sobie, że kiedyś powiem Cornelowi o swoich uczuciach... Że będziemy mieć własny dom, dzieci, rodzinę... Że staniemy się małżeństwem. Taka rzecz nie do rozdarcia. A teraz? Leżę, czując jak odpływam i znikam z tego świata coraz szybciej, z minuty na minutę. Nie chcę umierać. Tak bardzo nie chcę umierać. Chcę być przy nim, chronić go, kochać go i opiekować się nim. Tak bardzo tego chcę...
- Przepraszam... - szepnęłam ostatni raz i puściłam pięść, którą zacisnęłam.
Oczy zacisnęły się, a ból ustał. Nagle poczułam się błogo, a kilka ostatnich łez popłynęło po policzku. Jestem już bezpieczna. Widzę Cornela. Tak, widzę go. Jest szczęśliwy, więc ja też. Jest dobrze...

sobota, 1 lutego 2014

Wróciłam! + post 12

Witam! ^^

Tak, tak, kochani, wróciłam! Teraz zabieram się za pisanie bloga pełną parą! Zakończyło się głosowanie w ankiecie. Niedługo zaczną się rozdziały z nową osobą. A jaką? Tą którą wybraliście. Dziękuję za wzięcie udziału w tym "eksperymencie handlowym" - tak to nazwijmy. Wiecie co? Zastanawiam się nad wykupieniem domeny bloga i potraktowaniu "na poważnie" swojej pracy. Co Wy na to? Jak myślicie, ma to sens? Kto wie, może wybiję się po kilku latach chociaż w połowie drogi na szczyt? ^^  No nic, nie zamulam. Czytajcie i się cieszcie ^^ (mam zaciesz, że jesteście ze mną!). Dodam jeszcze, że im więcej komentarzy, tym szybciej będzie rozdział ^^

Rozdział XII

Obudziłem się z powodu chłodu. Gdy otworzyłem oczy, kołdra była zrzucona na podłogę, a ja spałem pod samą poszewką. W ogóle łóżko wyglądało jak po wojnie. Poważnej wojnie. Poduszki były porozrzucane, na środku materaca leżała jakaś różowa koszulka (zakładam że Cassian się przebierał i zostawił), prześcieradło ściągnięte... To był straszny widok, naprawdę. W dodatku dolna część łóżka była... mokra. Wolę nie wiedzieć czemu. Postanowiłem że wstanę. Ruszyłem w stronę szafki. Wyciągnąłem T-shirt z napisem "Fuck You I Have Enough Friends" i założyłem go. Teraz zrozumiałem, że nie wiem gdzie jest Cassian. Najpierw poszedłem do kuchni, ale go tam nie było. Przy okazji wziąłem sobie jedzenie z zamrażarki. Jedząc łyżką lody czekoladowe (świetne śniadanie, wiem) poszedłem na dwór. Cass kąpał się w jeziorze. Co było najdziwniejsze, jego kąpielówki wisiały na sznurku, susząc się. Zakładam więc że był... O Boże! Nagle odwrócił się i spojrzał na mnie. Chyba był nieco zdziwiony, zażenowany lub... już sam nie wiem.
- Nie boisz się, że coś cię ugryzie? - zapytałem kąśliwie, wytykając żartobliwie język.
Nagle jego policzki się zaczerwieniły.
- Nie! Tu nic przecież nie ma! - krzyknął i schował się w głębokiej wodzie. Ale i tak zdążyłem zauważyć co nieco...
- Taaak? To poczekaj! - rzuciłem i zdjąłem koszulkę.
- O nie! - wrzasnął i chyba nie wiedział, czy wyjść z wody czy czekać co zrobię.
Postanowiłem dać mu szansę na ucieczkę. Wziąłem ręcznik ze sznurka i rzuciłem mu.
- Odwróć się! - poprosił.
- Teraz się wstydzisz, a wczoraj to co? - zapytałem.
Przewrócił oczami, a ja się odwróciłem. Po chwili minął mnie, z ręcznikiem na biodrach. Miałem dobry humor, więc poszedłem za nim i w ostatniej chwili szarpnąłem za róg ręcznika, który natychmiast zsunął się na podłogę. W tej samej chwili odwróciłem się i zacząłem uciekać. Cass podniósł ręcznik, okręcił go wokół pasa i zaczął mnie gonić.
- Zabiję! - wrzasnął.
- Chyba śnisz! - odkrzyknąłem i wbiegłem do domu, zamykając drzwi.
Podszedł do okna i pokazał mi środkowy palec. Znów wytknąłem język, a on przyłożył dwa palce w kształcie litery "V" do szyby. Tym razem to ja mu pokazałem "fuck you". Otworzyłem drzwi i rzuciłem się na kanapę.
- Łaskawca. - sarknął, mijając mnie.
- Też cię kocham.
- Dziś wszystko się kończy, wracamy. - powiedział poważnie i poszedł na górę.
Natychmiast pomyślałem "ale jak to!?". Najchętniej zostałbym tu na zawsze. Pomimo, iż bardzo mi się nie chciało, poszedłem pakować torbę. Na siłę zacząłem wpychać ubrania do torby. Nagle Cass położył mi rękę na ramieniu.
- Mam coś dla ciebie. - powiedział i zapiął na mojej szyi naszyjnik. Była to czarna połówka serca.
- A gdzie druga połowa? - zapytałem.
Chłopak pokazał mi swoją połówkę serca - niebieską, zawieszoną na jego chudym karku.
- Kim teraz jesteśmy? - myślałem na głos.
- Kim chcesz żebyśmy byli? - zapytał, jednocześnie dając mi wybór.
- Ja... nie wiem... ale... chyba...chyba cię kocham... - wyjąkałem.
Cass nachylił się i namiętnie mnie pocałował.
- Pamiętasz? - wskazał palcem siniaka po ugryzieniu.
- Co?
- Jestem twój. - szepnął i opuścił pokój.
Co to do cholerny znaczy tak naprawdę? Jesteśmy parą czy nie? Ech... to wszystko takie skomplikowane! Jedno wiem na pewno - kocham go. Tak. Jestem pewien... Tylko co z Yuki? W tej chwili przypomniałem sobie o niej, więc złapałem telefon i zadzwoniłem do niej. Nie odbierała. Czułem niepokój. Tylko nie mogłem zrozumieć, dlaczego. A może ona wciąż jest na mnie zła? A może coś jej się stało? A może nie żyje? A może, a może, a może... - tak bez końca. Zrozumiałem, że muszę szybko wrócić do domu. Coś było nie tak, tylko, cholera, nie wiedziałem co... Jeśli Yuki się coś stało, nie daruję sobie tego. I wtedy nawet Cassian mnie nie powstrzyma!

Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale zmęczona jestem. Następny rozdział będzie dłuższy ;3
A teraz, czekam na komentarze ^^