player

GRY

wtorek, 31 grudnia 2013

Wesołego Nowego Roku 2014!!!

Hej :)

Dziś nie dodam notki z 8 częścią, bo jest sylwester i robię sobie mały dzień wolny :) Jutro coś na pewno dodam, a dziś: ŻYCZĘ WAM, DRODZY CZYTELNICY, WESOŁEGO, PIJANEGO SYLWESTRA, ŻEBY SPEŁNIŁY SIĘ WASZE MARZENIA, ŻEBYŚCIE SIĘ WYBAWILI, WYTAŃCZYLI I WYCAŁOWALI. MAM NADZIEJĘ, ŻE TEN ROK, 2014 BĘDZIE WSPANIAŁY I ŻE PRZEJDZIEMY PRZEZ NIEGO RAZEM, AŻ DO ROKU 2015! KOCHAM WAS, NAJLEPSZEGO! <3

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 7

Witam.

Przyszła pora na rozdział 7. Nie będę się rozpisywać, ponieważ mam dziś zły humor, nie chcę żeby to przeszło na bloga. Przepraszam, że dziś tak bez żadnej podpowiedzi i zachęty, ale sami wiecie, jak to czasem jest z tymi humorkami wieku nastoletniego... So, don't worry about me, I'm fine*. :)

Rozdział VII

Siedzieliśmy właśnie w kawiarence, która znajdowała się niedaleko szkoły. Dowiedziałem się, że Cassian też miał tego dnia niemiłą sytuację w szkole. Tak jak ja, wpadł na pomysł żeby się schować w łazience. Jak widać los chciał, żebyśmy się spotkali. To dobrze.
- Znów się zamyśliłeś.- zauważył Cass i szturchnął mnie plastikową łyżką w policzek.
- Tak, wiem, przepraszam.- przeprosiłem, wcale nie przestając myśleć o swoich sprawach.
Jednak udało mi się zauważyć, że Cass zaczynał się irytować. Jego oczy miały w sobie coraz mniej blasku, usta przestawały się uśmiechać, a policzki stawały się powoli czerwone.
- Dobra, mam dość. Albo powiesz co cię męczy, albo sobie stąd pójdę!- krzyknął, rzucając pogryzioną łyżeczkę na stół.
- Uspokój się.- poprosiłem i złapałem go za rękę na znak, że jest w porządku.
Chłopak oparł się i założył ręce na piersi. To był znak, że wcale nie jest dobrze. Zauważyłem to i się uśmiechnąłem.
- Nie martw się, nic mnie nie męczy. Tylko sobie myślę o tym, co będzie dalej.
- To znaczy?- zapytał.
- Bo... albo dobra, nieważne.- zrezygnowałem.
- No ej, tak się nie będziemy bawić. Jak zacząłeś, to skończ!- jęknął rozczarowany.
Wziąłem głęboki oddech i wyprostowałem się.
- Zastanawiam się co będzie, gdy wrócimy do szkoły. Obydwoje mamy teraz wielkie problemy. Musimy coś z tym zrobić.- wyjaśniłem, a Cass znów się uśmiechnął.
- Mam pomysł, ale pewnie bardzo głupi i mnie wyśmiejesz...
- No powiedz, jaki?- zachęcałem go.
Cassian nachylił się ku mnie, złapał mnie za nadgarstki i... zaczął się śmiać.
- No tak. Bardzo zabawne.- powiedziałem sarkastycznie, ale po chwili też zacząłem się śmiać.
- A tak na serio... Choć znikniemy!- wypalił.
Zdziwiłem się, co chyba zauważył.
- No... mam na myśli, że na kilka dni moglibyśmy gdzieś razem pojechać. Wiesz, żeby odpocząć od szkoły, problemów, innych ludzi...
- W zasadzie to nie taki zły pomysł. Tylko gdzie pojedziemy, czym i kiedy ?- zmartwiłem się.
- Wspominałeś mi, że masz motor. A dokąd pojedziemy? To proste. W sąsiednim mieście, około godziny drogi stąd, jest taki drewniany domek nad jeziorem. Ten domek należy do mojej rodziny. Taki tam spadek, no, nieważne. W każdym razie, nikt tam nie pilnuje, a jest to miejsce położone z daleka od cywilizacji. Żadnych telefonów, komputerów i tabletów. Chwila odpoczynku od rzeczywistości. Domek nie jest może duży, ale idealny na taki wypad. Po za tym, miejsce samo w sobie jest urocze i naprawdę jest tam przyjemnie.
- A kiedy wyjedziemy?- zapytałem zachęcony ofertą którą złożył.
- Dziś w nocy.- odpowiedział i wstał.
Również wstałem i skierowałem się do wyjścia z kawiarni.
- To co? Robimy tak?- zapytał, najwidoczniej zachwycony.
- Możemy spróbować.
- To masz tu kartkę z moim adresem, przyjedź po mnie o północy. Spakuj się i bądź przygotowany na najlepsze.- dał mi kartkę z zapisanym adresem.
Nie wiedziałem jak się pożegnać.
- No to... pa?- pożegnałem się niepewnie.
- Do zobaczenia. Nie martw się, będzie dobrze!- przytulił mnie i odwrócił się, żeby już odejść.
Jednak ja cały czas stałem w tym samym miejscu. Coś nie pozwoliło mi odejść.
- Och, no nie mogę!- cofnął się i ujął moją twarz w swoje ręce. Spojrzał mi w oczy i pocałował mnie. To był namiętny pocałunek. Po chwili się odsunął i poszedł w swoją stronę, nie racząc mnie nawet ostatnim spojrzeniem. Ta sytuacja narobiła mi mętliku w głowie. Znałem tego chłopaka jeden dzień, a on już odważył się na taki wielki krok. W dodatku, to co jest najdziwniejsze, to to, że tak naprawdę bardzo mi odpowiadał taki obrót wydarzeń. Nie wiem czemu, ale bardzo mi się podobał ten pocałunek. Może wyczułem to jakoś podświadomie i dlatego nie byłem w stanie stamtąd odejść? Tak, czy owak, było niesamowicie. A na myśl, że mamy wspólnie spędzić kilka dni w odosobnieniu od reszty świata, aż czułem takie dziwne kręcenie w brzuchu. Z tego wszystkiego, nawinął mi się jeden wniosek: Nie trzeba kogoś długo znać, by się zakochać. Tak, dokładnie - zakochać! Ciężko mi było uwierzyć, że naprawdę się zakochałem. Z wzajemnością. Tylko jedna rzecz, która nie pozwalała mi być szczęśliwym, to myśl, że zakochałem się w chłopaku. Czy to znaczy że moja orientacja hetero uległa zmianie? "Musisz dać sobie czas. Wtedy wszystko samo wyjdzie na jaw, kogo kochasz naprawdę. Yuki czy Cassiana..."- pomyślałem. Z jednej strony mam słabość do Yuki, znam ją kilka lat i przez większość czasu traktowałem ją jak siostrę. Przez ostatnie kilka dni wiele pomiędzy mną, a nią uległo zmianie. Myślałem, że to ona jest tą właściwą osobą. A tu nagle zjawia się Cassian, rozsypuje moje życie na kawałki, burzy moje myśli i przekonania, całuje mnie, wyjeżdża z szalonym pomysłem i znika, zostawiając mnie na pastwę tych okrutnych przemyśleń. Przez niego mam tak wiele znaków zapytania w głowie. Pogubiłem się i za cholerę nie potrafiłem się odnaleźć. Co jest właściwe? Którą drogę wybrać? Tak bardzo bałem się, że źle postąpię. A jeśli wybiorę szkiełko, zamiast diamentu? A jeśli to wszystko okaże się być tylko żałosną grą, prowadzoną przez Cassiana? A jeśli wyznam miłość Yuki i nasza przyjaźń się rozpadnie na dobre? A jeśli... A jeśli to... A jeśli tamto... "Już dość!"- wrzasnąłem w myślach. Złapałem się za głowę i osunąłem się po ścianie na podłogę. Siedziałem na betonie, pod kawiarenką jak żul. Miałem ochotę wrzeszczeć, płakać, rzucać się. Po prostu czułem, że od tego oszaleję. Nie potrafiłem zrozumieć, co się we mnie dzieje. Tak wiele myśli doprowadziło mnie do obłędu. Nagle, wbrew wszystkiemu, zacząłem się śmiać. Śmiałem się jak opętaniec. Po chwili do śmiechu dołączyły łzy. Pogubiłem się, kurwa, pogubiłem się. Jestem szalony. "Niech to się skończy, błagam..."- skamlałem w myślach. Wstałem z chodnika, zarzuciłem kaptur na głowę i włożyłem w uszy słuchawki. Szedłem przed siebie, już bez myśli. Szedłem tam, gdzie chciała iść muzyka i moje serce. Jak się zgubię, to trudno. Teraz nie mogło być ani gorzej, ani lepiej. Poddałem się. Moje miejsce uległo zniszczeniu. Gdzie mam się podziać? Gdzie ułożyć myśli tak, żeby móc spać, by móc być, by po prostu żyć, a nie istnieć? Jak poukładać ten bałagan? Jak, jak jak...?

*I'M FINE:
F- freak.
I - Insecure.
N - Nervous.
E - Emotional.



niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 6

Ave :)

Dziś nadeszła kolej na rozdział 6. W tym rozdziale wydarzy się coś zupełnie niespodziewanego i nie powiem, ciekawego ;) Co z tego wyniknie? ^^ No nic, nie będę Was trzymać w niepewności. Zapraszam do czytania ;)

Rozdział VI

Właśnie siedziałem z Yuki na korytarzu, czekając na dzwonek. Siedziałem na parapecie, oparty o okno. Byłem dziś wyjątkowo zamyślony. Yuki coś do mnie mówiła, lecz nie zrozumiałem.
- Prawda? - zapytała.
Milczałem, zatopiony w swych myślach.
- CORNEL! - wrzasnęła mi do ucha.
- Aaa! Co?! - odkrzyknąłem.
- Co się z tobą dziś dzieje? Nie słuchasz mnie w ogóle!- jęknęła i zrobiła smutną minę.
Chciałem ją przytulić, ale się odsunęła.
- Ej, Yuki... No przepraszam, nie bądź taka...- chciałem ją przeprosić, ale ona tylko wzięła plecak i sobie gdzieś poszła. Zrobiło mi się przykro. Ale doskonale wiedziałem, że miała prawo tak zareagować. To, co było ironią losu, to to, że cały czas myślałem właśnie o niej. Myślałem o tym, co czułem, o tym co się ostatnio wydarzyło. Jakoś nie potrafiłem się zebrać w sobie i jej powiedzieć, jak sprawa wygląda. Mam nadzieję, że któregoś dnia sama zauważy, co się święci. A jak nie zauważy, to trudno. Umrę samotnie, siedząc w fotelu i trzymając na kolanach kota. Dzwonek zadzwonił i wszyscy ustawili się pod salą. Gdy wchodziliśmy do klasy, chciałem złapać Yuki za ramię, jednak ona zwinnym ruchem przemknęła obok mnie i usiadła w ostatniej ławce, jak najdalej ode mnie. Poczułem się jeszcze gorzej. Wyrwałem więc kartkę z zeszytu i napisałem na niej, że ją przepraszam. Rzuciłem samolocik z papieru w stronę ostatniej ławki. Nauczyciel to zauważył, ale powstrzymał się od komentarza, na szczęście. Po kilku minutach dostałem kulką z papieru w plecy. Odwinąłem papier, a moim oczom ukazał się wielki napis "NIENAWIDZĘ CIĘ".
Wiem, że to nie jest prawda. Ona się po prostu denerwuje i dlatego tak teraz myśli. Zastanawiam się, co do mnie mówiła, skoro jest taka wkurzona. Starałem się z całych sił przypomnieć sobie tę rozmowę, jednak po prostu nie byłem w stanie.
- Cornel!- zawołał nauczyciel.
- Słucham? - odpowiedziałem odruchowo.
Nauczyciel wskazał ręką tablicę, na której było napisane równanie. Wstałem więc i zgarbiony, z głową skierowaną w dół, poczłapałem do tablicy. Patrzyłem się na miejsce wyroku przez kilka minut, po czym wziąłem niebieską kredę i napisałem wielkimi literami "MAM-TO-W-DUPIE-!". Dumny z siebie, spojrzałem kpiąco na nauczyciela.
- Jaki pojeb!- krzyknął Patrick.
Nic nie odpowiedziałem, tylko pokazałem mu mój uroczy, środkowy palec.
- Co to ma znaczyć?!- krzyknął nauczyciel, łapiąc gąbkę i ścierając moje dzieło.
- To? To ma być szczerość, Prze Pani.- sarknąłem i poszedłem do ławki. Jednak nie usiadłem na krześle. Zarzuciłem swój plecak na jedno ramię i skierowałem się w stronę drzwi.
- Nara, frajerzy. - rzuciłem i opuściłem klasę, trzaskając drzwiami.
Nie wiem, co mnie dziś opętało. Taki nagły przypływ odwagi... i głupoty. Wiem, że gdy wrócę na lekcje lub natknę się na nauczyciela, to będę mieć poważne problemy. W zaistniałej sytuacji najbezpieczniej było się gdzieś schować, do czasu zakończenia wszystkich lekcji. Postanowiłem najpierw iść do łazienki. Byłem nabuzowany emocjami, zły, smutny i rozżalony. Wszedłem do kabiny i tym razem przekręciłem kluczyk pod klamką, żeby nikt nie wszedł. Gdy upewniłem się, że jestem sam w łazience, włożyłem słuchawki w uszy i puściłem muzykę bardzo głośno. Chciałem zagłuszyć oskarżające mnie myśli. Po chwili wyciągnąłem żyletkę z obudowy telefonu i zacząłem się ciąć na ramieniu, schodziłem wciąż niżej, kończąc cięcia na nadgarstku. Tym razem bolało mniej, pomimo że ciąłem głęboko. Krople krwi ciekły po mojej ręce, skapując mozolnie na podłogę. Na kafelkach wreszcie zrobiła się mała plama z moich kropli. Pech chciał, że nigdzie nie było chusteczek. Nie wiedziałem jak to posprzątać, żeby nikt się nie dowiedział. Schowałem żyletkę i usiadłem na ziemi załamany, patrząc na rany, które krwawiły wciąż mocniej. To było takie żałosne. Nienawidzę siebie. Z moich oczu popłynęły łzy, a ja cicho westchnąłem. Przynajmniej wydawało mi się, że zrobiłem to cicho. Ukryłem twarz, podciągając kolana do brody. Trudno, że miałem czerwone spodnie, i trudno że cała kredka zostawi ślad na nich. Miałem to gdzieś. Miałem gdzieś wszystko. Wszystko, po za tym, co czuje Yuki. Zraniłem ją. Było mi przez to tak cholernie źle. Nie chciałem, żeby się smuciła. Prawda jest taka, że ja nie potrafię iść dalej bez niej. Potrzebuję jej. Naprawdę. Nagle moje rozmyślenia przerwała kartka, którą ktoś  wsunął pod moje drzwi. Wyciągnąłem ją. "Wszystko ok?" - widniał napis. "Nie!"- odpisałem i wysunąłem kartkę. Wyciągnąłem słuchawki z uszu.
- Kto tam jest?- zapytałem.
- Wyjdź, porozmawiamy. Obiecuję, że nie będę się śmiać.- odpowiedział delikatny, spokojny głos. Był to ton, wyrażający troskę, chęć pomocy, wyrozumiałość. Kiedyś mama mówiła do mnie takim tonem. Automatycznie łzy zaczęły mocniej płynąć, szybko ściekając w dół mojej twarzy.
- Proszę... - powtórzył głos.
Otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazała się szczupła, krucha sylwetka chłopaka. Chłopak miał prawie białe włosy z zewnętrznej strony, a od wewnętrznej, z tyłu miał włosy koloru błękitnego. Jego jasne, niebieskie oczy się uśmiechały, pomimo iż twarz była zatroskana. Był ubrany w białą koszulę w kratę, na to miał założoną jeansową czarną kamizelkę. Na szyi miał założone czerwone słuchawki. Spodnie miał jasno niebieskie i zielone trampki z neonowymi sznurówkami - w lewym bucie neonowy róż, w prawym bucie neonowa żółć. Czyli w skrócie, był ubrany bardzo kolorowo. Albo mi się wydawało, albo miał lekko kredką podkreślone oczy. Na jego twarzy widać było biały podkład. Ale nie był mu widocznie potrzebny, ponieważ chłopak sam w sobie był biały. Miał mleczny koloryt skóry, chyba unikał słońca przez kilka lat. Był jaśniejszy, niż ja. A ja uważałem, że to moja karnacja jest najjaśniejsza.
- Co się stało? Chcesz pogadać? - uklęknął przy mnie, kładąc na moją rękę chusteczkę.
- Nie znasz mnie. Czemu się mną interesujesz?- zapytałem złośliwie.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, przyciskając kolejną chusteczkę do moich ran.
- Też się kiedyś ciąłem, widzisz?- podwinął rękaw koszuli. Miał pełno blizn, szerokich blizn. Ciął się głębiej niż ja. Pewnie był kilka razy na szyciu w szpitalu.
- Pewnie jesteś zaskoczony. Bo przecież wyglądam na taką wesołą, optymistyczną osobę...- mówił dalej.- przeszedłem ciężką depresję. - wyznał.
- Dlaczego w nią wpadłeś? - zapytałem bezwstydnie wdrążając się w temat, który powinien być bolesny. Jednak chłopak mówił o tym otwarcie, bez problemu.
- Znęcali się nade mną w szkole, ponieważ byłem inny. Kolorowy, uśmiechnięty, delikatny. W dodatku gej. - wypalił, a ja poczułem się idiotycznie. Nie potrafiłem tego wyjaśnić.
- Przykro mi.- wyjąkałem z siebie.
- Możemy porozmawiać gdzieś indziej? Nie uśmiecha mi się gadać w scenerii toalety w tle. - poprosił, a ja się uśmiechnąłem. Chłopak to zauważył i podał mi rękę, żebym mógł wstać. Miał umalowane paznokcie na biało. Nie byłem pewien, ale przypominał mi takiego typowego scene.
- Jestem Cassian.- zaśmiał się uroczo i podrapał się po tylnej części głowy. Miał śliczny, ciepły uśmiech. Przede wszystkim szczery. W dodatku jego uzębienie... jak z reklamy. Białe, proste zęby. Zupełnie jakby nie robił nic w życiu, po za dbaniem o nie.
- Cornel. Miło poznać. Szkoda, że w takich okolicznościach. A tak przy okazji, nie widziałem cię nigdzie na piętrze szkolnym dla 3 klas.
- To może dlatego, że jestem dopiero w 2 klasie.- odpowiedział i skierował się do wyjścia z łazienki.
- Gdzie idziesz? - zapytałem zagubiony.
- Przed siebie, jeśli się da.
Szedłem za nim, czując się jak cień. Nie wiedziałem dokąd mnie prowadzi, ale widocznie chciał, żebym szedł z nim, gdyż trzymał mnie za palec wskazujący. Wyglądało to nieco śmiesznie, ale też uroczo. Jak na chłopaka, to miał małe, delikatne dłonie. Ogólnie był też niski, kruchy, taki troszkę jak dziewczyna. Nie powinno mnie zaskoczyć to, że jest gejem. Pomimo wszystko, jest bardzo rozczulający. Przypominał mi małego kotka, który przed chwilą skończył pić mleko. Taki zadowolony, słodki i radosny.
- Co się tak zamyśliłeś?- zapytał mnie.
- A nie wiem. Cały dzień dziś tak rozmyślam. O to się obraziła moja dziewczyna.
- Masz dziewczynę?- zdziwił się.
- Co? Nie. Pomyłka. Chodziło mi o przyjaciółkę... - poprawiłem się.
- Lubisz ją.
- To przecież oczywiste.
- Ale nie, lubisz ją tak... na poważnie. Widać to w twoich oczach, gdy o niej wspominasz.- wyjaśnił.
- Bzdura...- prychnąłem.
- Zaprzeczasz, więc potwierdzasz.
- Przestań.
- Ale taka jest prawda.
- Wcale nie!
- Nie wypieraj tego z siebie, zaakceptuj to.
- Nie mam co akceptować.
- Zaakceptuj to, że ją lubisz-lubisz. - upierał się.
- Dobra, lubię ją! I co z tego!? - wrzasnąłem zirytowany, poddając się.
Cassian zatrzymał się i spojrzał na mnie, powstrzymując śmiech.
- Nie śmiej się ze mnie! - krzyknąłem.
- Jesteś taki słodki, jak się denerwujesz!- sarknął, a ja się zarumieniłem.
Szliśmy dalej, idąc przed siebie bez celu - tak jak mówił wcześniej. Wtem się ponownie zatrzymał i znów spojrzał na mnie w ten głupkowaty, słodki sposób. Uśmiechnąłem się mimowolnie, wypuszczając z siebie nerwy. Cassian podniósł ręce do góry, a po chwili jego ręce mnie obejmowały, a jego głowa spoczywała na moim ramieniu. Nie wiedziałem, jak się zachować więc też go przytuliłem. Nie wiem ile to trwało, ale czułem jakby to trwało wieczność. To było bardzo przyjemne. Chyba właśnie tego teraz potrzebowałem.
- Jesteś bardzo przystojny. Podobasz mi się. - wypalił Cass. Był taki bezpośredni, otwarty. Taki śmiały. Chciałbym taki być, umieć tak wprost mówić. Chciałbym przestać bać się ludzi. On to opanował.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnąłem szerzej, jednocześnie czując jak szczypią mnie policzki. Znów oblałem się rumieńcem. Zdałem sobie sprawę z tego, że coś dziwnego jest pomiędzy mną, a tym chłopakiem. To było dziwne, chwilami tak silne, że przerażające.
- Też to czujesz? - zapytał mnie.
- Co?
- Chemia między nami.

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 5

Witam! :)

Przyszła kolej na rozdział V, w którym jak zwykle dużo się będzie działo. Czas opowiadania się już nieco zmienił, jest kilka dni później. A co się wydarzy? - Przeczytajcie sami :)

Rozdział V

Właśnie zajmowałem się sprzątaniem salonu z Yuki, gdy nagle do pokoju weszła mama. Szła normalnie, choć była nieco słaba. Było z nią coraz lepiej. Yuki wymyśliła, że zgłosimy ją do psychiatry. Tak więc zrobiliśmy. Psychiatra skierował mamę na terapię żeby wyleczyć ją z alkoholizmu, a ja usunąłem cały alkohol który był w domu. Teraz nie mieliśmy nawet jednej butelki wina. Myślę, że to bardzo pomoże i mam nadzieję, że mama to doceni.
- Dobrze wam idzie.- pochwaliła nas mama i usiadła na fotelu.- może sobie odpoczniecie? Przerwa się przyda.
Yuki przyjęła zachętę i rzuciła się na kanapę. Ja dalej myłem okna, ignorując zasłużoną przerwę. Wolę to skończyć i mieć to za sobą, dopiero wtedy będzie właściwa pora na odpoczynek. Zostało tylko umycie podłogi w kuchni, pozmywanie naczyń i umycie stołu i blatów.
- Dawaj Yuki, wstawaj. Za moment to skończymy i pójdziemy na spacer.- zachęcałem ją.
- Ok, ok. Już idę. Ty dokończ myć okna, a ja umyję naczynia. - odpowiedziała i skierowała się do kuchni.
Mama patrzyła na Yuki z uśmiechem.
- Ruby to taka pomocna, grzeczna dziewczyna. Cornel, czemu nie jesteście parą? To idealna dziewczyna dla ciebie.- powiedziała bezwstydnie.
- Mamo, błagam cię... - zakryłem twarz dłońmi.
Yuki zaczęła się śmiać.
- Co się tak śmiejesz... RUBY? - podkreśliłem jej imię, gdyż wiem, że woli jak używam ksywki.
Przestała się śmiać. Podeszła do mnie i włożyła mi mokre ręce za koszulkę. Natychmiast przeszedł mnie dreszcz, a ja poczułem żądzę zemsty. Zamoczyłem ścierkę w wiadrze z wodą i machnąłem w stronę Yuki.
Na jej niebieskiej koszulce pojawiły się ciemne plamki. Oberwała.
- Tak się bawimy, potforze? - zapytała i nalała wody do kubeczka. Podeszła i wylała zawartość kubka na moją głowę. Zaczęła rechotać. Mama patrzyła się na nas i po cichu się śmiała. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałem uśmiech na jej ustach. To było takie przyjemne. Jej uśmiech był tak ciepły, niczym letnie promienie słońca.
- O nie! - krzyknąłem i złapałem Yuki w pasie. Podniosłem ją i zarzuciłem sobie na ramię. Skierowałem się do łazienki. Dziewczyna się wyrywała, jednocześnie się śmiejąc. Gdy otworzyłem drzwi do łazienki, wrzuciłem ją do wanny i włączyłem prysznic, oblewając ją wodą. Yuki pociągnęła mnie za koszulkę, w wyniku czego straciłem równowagę i wpadłem do wanny. Prysznic przełączył się na strumień.
- Świetnie. Widzisz, co zrobiłaś?- ochlapałem ją wodą.
- Tak, oczywiście, to moja wina. To ja się wrzuciłam do wanny i włączyłam wodę! - pisnęła i wyłączyła wodę.
- Ale patrz na plusy, jesteśmy przynajmniej umyci. - uśmiechnąłem się do niej, wytykając żartobliwie język. Wstałem z wanny i zdjąłem mokrą koszulkę. Z całych włosów kapała mi woda. Spodnie też były mokre.
Yuki patrzyła się na mnie z zainteresowaniem. Przerwałem zdejmowanie mokrych ciuchów.
- No co? - zapytałem.
- Nic, nic.
Ruby wyszła w wanny i też zdjęła koszulkę. Wtedy opadła mi szczęka.
- Nie wstydzisz się? - zapytałem, czując że się oblewam rumieńcem.
- Czego? Przecież jestem w staniku, a nie nago.- odpowiedziała i wyszła z łazienki.
Ja stałem na dywaniku w łazience, wryty w ziemię. Widziałem ją w... fioletowym staniku. Muszę przyznać, że ma spory biust. Yuki coraz bardziej mnie zaskakuje. Tak sobie rozmyślając opuściłem łazienkę. Skierowałem się do pokoju i zacząłem się przebierać w suche ciuchy. Gdy już byłem suchy, poszedłem kończyć sprzątanie w salonie. Mama dalej siedziała w fotelu, okryta kocem, z kubkiem herbaty w ręku. To cudowny widok, wreszcie herbata a nie alkohol. Byłem szalenie dumny. Może uda nam się wyjść na prostą?
- Jak się czujesz?- zapytałem.
- W porządku. Tylko głowa mnie trochę boli. Ale zaraz mi przejdzie, nie martw się, synku.- machnęła ręką w geście, że to błahy problem, z którym sobie sama poradzi.
Skończyłem myć okna. Poszedłem do kuchni i wylałem wodę z wiadra. Wziąłem się za mycie naczyń.
- To moja robota!- zauważyła Yuki, wchodząc do pokoju.
- Nie było cię, a ja chcę mieć to z głowy. Im szybciej, tym lepiej.
Yuki wzięła się za mycie podłogi.
- Kończ szybciej, bo za moment będę myć podłogę tam, gdzie stoisz.- pośpieszała mnie.
Szybko opłukałem ostatnie talerze z piany i położyłem je na suszarce. Yuki skończyła myć podłogę. Całe sprzątanie skończone.
- To co? Spacer po parku?- zaproponowałem, wycierając ręce w ręcznik.
- Pewnie. - odpowiedziała Yuki.
Ubraliśmy się i wyszliśmy. Na początku szliśmy w ciszy.
- O czym myślisz?- zagadnęła.
Zastanowiłem się.
- O jutrze. O tym co będzie, gdy wrócę do szkoły.
- Boisz się?
- Nie. Ale martwię się, co powiedzą nauczyciele o ostatnich wydarzeniach ze mną w roli głównej.- wyjaśniłem.
Yuki zatrzymała się przed bramą parku. Była zamknięta, a w parku nikogo nie było.
- Super, co teraz?- zmartwiła się.
- Jak to co?- zacząłem wspinać się na ogrodzenie.- Idziesz?
- Jesteś szurnięty!- skarciła mnie, ale też zaczęła się wspinać.
Przeszliśmy przez ogrodzenie i skierowaliśmy się do najbliższej ławki. Powoli zaczynało się ściemniać.
- Uwielbiam spacerować, gdy już jest ciemno.- powiedziałem od niechcenia.
- To dobrze, bo zanim wrócimy do domu, to będzie już bardzo ciemno.
- Dlaczego to robisz?- zapytałem.
Yuki spojrzała na mnie i posłała mi ciepły uśmiech.
- A czemu nie? Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda?
Objąłem ją ramieniem. Siedzieliśmy w ciszy, patrząc w niebo, które coraz bardziej się chmurzyło. W końcu zrobiło się całkowicie ciemno, więc postanowiłem, że już wrócimy do domu. Szliśmy chodnikiem, gdy nagle wyskoczył przed nas jakiś łysy chłopak, ubrany w czarny, szeleszczący dres.
- Oddawać kasę i telefony!- wrzasnął i wyciągnął nóż.
- Mowy nie ma!- krzyknąłem i próbowałem odebrać mu ostre narzędzie.
- Cornel, przestań!- krzyczała przestraszona dziewczyna.
W końcu udało mi się wyrzucić mu nóż z ręki. Chłopak zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Tego było już za wiele. Oddałem mu uderzenie, po czym jeszcze jedno i jeszcze. Gdy upadł na kolana, zaliczył kopniaka.
- Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki, rozumiesz?! - wrzasnąłem na leżącego dresa.
Ominęliśmy go i szliśmy dalej w stronę domu.
- To było niesamowite!- pisnęła Yuki.
- Nie wiem nawet, jak to się stało. Wszystko działo się tak szybko.- przyznałem.
- Nie ważne, jak to się stało! Ważne, że mnie obroniłeś! Jesteś bohaterem. Nie wiedziałam, że jesteś taki silny.- złapała mnie za rękę i dała buzi w policzek.
Zarumieniłem się. Czułem to. Szczęście, że było ciemno, dzięki temu miałem pewność że Yuki tego nie zobaczy. Wróciliśmy do domu.
- Zrobię kolację.- zaproponowałem i poszedłem do kuchni. Wyciągnąłem potrzebne składniki z szafek i zabrałem się za gotowanie. Yuki siedziała na kanapie i rozmawiała z mamą. Nawet nie wiem, o czym gadały, bo nie chciało mi się jakoś specjalnie słuchać babskiej paplaniny. Mam tylko nadzieję, że nie rozmawiały o mnie.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 4

Ave!

Dziś wypłynął bardzo obiektywny komentarz. Dziękuję za to, doceniam prawidłową krytykę. Nic nie jest wzięte znikąd. Obiecuję, że postaram się poprawić błędy i powtórzenia oraz zadbam o nieco lepszą stylistykę tekstu. Jestem dopiero żółtodziobem i proszę o cierpliwość, nie od razu Polskę zbudowano, prawda? Ja dopiero nabieram wiedzy i doświadczenia. Z każdym rozdziałem będzie lepiej. Dziękuję Wam, wierni czytelnicy, że staracie mi się pomóc i że ze mną jesteście. To dla Was to piszę i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden rozdział razem przejdziemy. Pozdrawiam Was! -Neko-

Rozdział IV

Leciałem w dół. Chciałem się obudzić, ale nie potrafiłem. Wpadałem w coraz większą jasność, a beton znikał mi sprzed oczu. Teraz leciałem w dół, lecz bez końca. Zacząłem krzyczeć i rzucać się na boki. To nic nie dało. Nagle upadłem na trawę. Była soczysta, zielona i gruba. Zupełnie jak zielony dywan. Ku mojemu zdziwieniu, byłem boso i bez koszulki. Leżałem w samych czarnych jeansach Big Star. Wstałem z trawy i usiadłem, rozglądając się. Wszędzie było jasno. Błękit nieba łączył się delikatnie z chłodną barwą horyzontalnej mgły. Słońce przebijało się przez drobne chmurki, rzucając ciepłe promienie na moją twarz.
To było niebo. "Czy ja umarłem?"- pomyślałem.
- Witaj.- usłyszałem nagle głos zza moich pleców. Odwróciłem się i zauważyłem wysokiego, szczupłego chłopaka. Miał młodą twarz, na oko mógł być ode mnie ze trzy lata starszy.
- Kim jesteś?- zapytałem zdziwiony.
- Nie poznajesz mnie?
- Niestety nie, przykro mi.
- Ach, no tak. Nie miałeś okazji mnie poznać. Było za mało czasu. - chłopak ukłonił się przede mną nisko i szarmanckim ruchem pomógł mi wstać. Był bardzo kulturalny. - A więc, mam na imię Cillian.
- Mój brat miał tak samo na imię. - zauważyłem.
- Tak, wiem. To ja. - odpowiedział. - wreszcie mamy okazję się poznać, braciszku.
- Cillian... Ty jesteś... - jąkałem się.
Brat podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiem. Wyrosłem. Ty również. Spodziewałem się dzieciaka, a zastałem dorosłego, dojrzałego mężczyznę.
- Nie przesadzaj już z tą moją dorosłością. - skrzywiłem się na myśl, że on stwierdził że jestem dojrzały.
Szliśmy żwirową ścieżką w ciszy. Nagle obraz zaczął się rozmazywać,a bajeczna kraina traciła kolor. Wtem stała się całkowicie wyblakła. A ja poczułem się jak daltonista. Nawet Cillian stracił koloryt. Wszystko wyglądało jak na monochromatycznej fotografii. I tak było... piękne.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Kończy się twój czas, musisz wracać do swojego świata. - odpowiedział łagodnie.
- Ale ja chcę tu zostać. Nie chcę wracać. Chcę umrzeć. - do moich oczu podchodziły kolejny raz łzy, a we mnie coś zazgrzytało. Poczułem się tutaj tak wspaniale i myśl że mam wracać do tego cholernego piekła, przeraziła mnie. Serce zaczęło mi szybko bić, a chmury na niebie zrobiły się czarne i ciężkie. Na południowym końcu krainy rozpoczęło się duże tornado. Trąba powietrzna rozrywała świat na kawałki. Ziemia pękała, a roślinność umierała, usychając w ciągu kilku sekund.
- Musisz wracać! To jeszcze nie twój czas, nie twoja kolej!- wrzeszczał Cillian, próbując przekrzyczeć hałas, który robiło tornado.
"Muszę wrócić... muszę wrócić... Teraz!"- krzyknąłem w myślach i otworzyłem oczy.
Obudziłem się. Jasne, białe światło poraziło mnie, budząc mnie już całkowicie.
- Obudził się. Stan stabilny. - powiedział jakiś mężczyzna z maską na twarzy.
Teraz sobie przypomniałem że trafiłem do szpitala.
- Co... Co się stało? - zapytałem i chciałem się podnieść.
Nagle przeszył mnie ból. Opadłem na łóżko z jękiem cierpienia. Byłem obandażowany. Bandaż obiegał cały mój obojczyk, żebra i brzuch. Mój nadgarstek był usztywniony. Nie był złamany, ale wiedziałem, że jest na pewno stłuczony lub skręcony. Dobrze, że nie miałem połamanych nóg ani rąk, tak naprawdę, to wyszedłem z tego wypadku całkiem zwycięsko.
- Cornel? Słyszysz mnie?- mówił do mnie lekarz.
- Tak, słyszę.
- Pamiętasz co się stało? - zapytał.
- Tak. Miałem wypadek na motorze. - odpowiedziałem pewnie.
- Dlaczego chciałeś się zabić?
Spojrzałem na lekarza, nie wierząc że właśnie zasugerował, że chciałem popełnić samobójstwo.
- To jakaś pomyłka, nie chciałem odebrać sobie życia! - wykrzyknąłem.
- Ludzie z cmentarza mówią co innego. stwierdzili, że krzyczałeś że chcesz odebrać sobie życie.
- Oni gówno wiedzą! Byłem wtedy zezłoszczony i to dlatego. Bredziłem. Nie chciałem się zabić. To był wypadek, pies wyskoczył mi na drogę, a ja jechałem bardzo szybko i... - tłumaczyłem na jednym tchnieniu.
Do sali weszła Yuki.
- Cornel.. Potforze... - powiedziała smutnym, aczkolwiek czułym głosem.
Wzięła krzesło i usiadła obok mnie. Spojrzałem na nią, przepraszając ją wzrokiem. Nie wiem czy zrozumiała, ale odpowiedziała mi spojrzenie mówiącym "będzie dobrze, jestem z tobą".
- To był wypadek... - wyszeptałem i złapałem ją za rękę.
- Wiem. Wierzę ci. Będzie dobrze, wyzdrowiejesz, wrócisz do domu i wszystko będzie po staremu..- szepnęła i pocałowała mnie w czoło.
- Skąd wiesz, że tu jestem? - zapytałem.
- Mówiłeś moją ksywkę przez sen. Lekarze uznali że do mnie zadzwonią i poinformują. Dzwonili do twojej mamy ale nie odebrała.
- Jak to do niej dzwonili? - doznałem szoku.
- Normalnie. Przecież to twoja mama. Dziwne że nie martwi się o ciebie. Moja mama by już dawno zwariowała z niepokoju. - stwierdziła Yuki.
Poczułem się jak ostatni śmieć. Nic nie warty, pusty, żałosny śmieć.
- Ale twoja mama jest normalna...- szepnąłem i odwróciłem głowę.
- To znaczy? Czy to dlatego kilka dni temu uciekłeś ode mnie z domu?- zapytała Yuki i chyba powoli zaczęła rozumieć.
- Moja matka jest alkoholiczką... a ja jestem nic nie wartym człowiekiem bez przyszłości. Czeka mnie to samo co ją...- rozpłakałem się i zakryłem twarz dłońmi.
- Cornel... wcale że nie... Ciebie czeka sukces, wielka przyszłość. Jestem tego pewna. Obiecuję, że cię nie zostawię. Razem to przejdziemy. Pomogę ci...- mówiła i również się rozpłakała.
Usiadłem na łóżku, przytulając się do niej. Płakaliśmy razem, uwalniając emocje. Tego właśnie potrzebowałem. Czułem się dużo lepiej, gdy byłem pewny, że ona o wszystkim wie. Teraz było mi lżej.
- Kocham cię, Yuki.- wyjąkałem z siebie.
- Ja ciebie też. Jesteś moim przyjacielem. Jesteśmy z tym razem, na tym to polega.
Puściłem ją i znów się położyłem.
- Niedługo cię wypuszczą.- powiedziała z uśmiechem.
- Skąd wiesz? - zainteresowałem się.
- Pytałam lekarza. Powiedział że za 2 dni możesz wrócić. Muszą się upewnić że twój stan pozostanie stabilny. Jeśli tak się okaże, to wrócisz.
- Ale i tak nie będę w stanie sam opiekować się domem. - zauważyłem.
- Wiem. Dlatego na jakiś czas u ciebie zamieszkam. Razem sobie poradzimy. - powiedziała, nie pytając o moją zgodę.
- Nie chcę robić problemu... - jęknąłem.
- Nie robisz. To dla mnie przyjemność. Będziemy więcej czasu spędzać razem. Czy to nie wspaniałe?
- A co na to twoi rodzice?- zapytałem.
- Nie mają nic do gadania, jestem przecież już pełnoletnia.
Uśmiechnąłem się, a Yuki wstała.
- Muszę już iść. Przyjdę później i przyniosę ci jakieś zakupy.
- Nie musisz.
- Ale chcę. - uśmiechnęła się szerzej.
- A... czekaj... powiedziałaś że uciekłem kilka dni temu, prawda?
- Tak i co?
- To ile dni spałem? - zapytałem, bojąc się odpowiedzi.
- Prawie 4 dni.
Otworzyłem usta ze zdziwienia. Yuki przymknęła moją dolną szczękę do górnej.
- Nie rób tak, bo połkniesz muchę.
- Gorzej jak połknę powietrze. - wytknąłem język w żartobliwym geście.
- Dawno zrobiłeś ten kolczyk? - zaciekawiła się Yuki.
- Tak, jakieś 2 lata temu. Czasem zapominam że go mam. Kolczyk w języku to fajna sprawa.
- To jak wrócisz do domu, to mi przebijesz. Też chcę.- puściła mi oczko i opuściła salę.
"Ona jest taka zakręcona..."- pomyślałem i zamknąłem oczy, czekając aż wróci z jedzeniem. Czułem się strasznie głodny. Dobrze, że mam taką przyjaciółkę. Wtem w mojej głowie pojawił się obraz postaci Cilliana. Widziałem jego delikatne rysy twarzy, brązowe oczy, drobne, kształtne usta. Widziałem jego szczupłą sylwetkę, granatowy sweter i jasne jeansy. Jego blond włosy opadały niesfornie na czoło, zakrywając lekko oczy. Nie wyglądał na emo. Ale był przystojny. Miał w sobie to coś. I przy okazji był całkiem zgrabny..."Kurwa, o czym ja myślę?!"- zacząłem się zastanawiać, czy to normalne, że oceniam szczegółowo wygląd własnego brata. Nie mogłem się powstrzymać przed oceną jego wyglądu. Był naprawdę boski. Szkoda, że nie znam  takiego chłopaka w naszym prawdziwym świecie. A tak w zasadzie, to nawet nie byłem pewien, że to właśnie był Cillian. Nigdy go nie poznałem. Zmarł kilka dni po porodzie. to takie smutne. To może właśnie dlatego ojciec się załamał? Może utrata dziecka go wykończyła psychicznie? Wiem, że mama i tata bardzo się cieszyli z tego dziecka. Kiedyś mama opowiadała o tym z takim przejęciem. Dziś tylko potrafi powiedzieć, że Cillian byłby lepszy. Może i by był. Ale nie jest. I to właśnie mnie denerwowało. To całe gdybanie! A gdyby to, a co gdyby tamto...! Cholera mnie bierze, gdy ktoś tak gada. Po prostu mam ochotę wtedy powiedzieć "gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem!" To jest właśnie głupie gdybanie, które nigdy się nie spełni. Możemy tylko przypuszczać i snuć tezy. Ale czy to ma jakieś znaczenie?

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 3

Ave!

Dziś dodaję kolejny krótki rozdzialik, tak naprawdę o całym bólu, który siedział w Cornelu. Miłego czytania! :)

Rozdział III

Patrzyłem na piękny widok z samego dachu wieżowca. Widać było całe miasto, otulone spokojem. Było ciemno. Iskrzyły się tylko latarnie i pojedyncze okna. Podszedłem do krawędzi budynku. Pode mną nie było nic, tylko ulica. Asfalt wydawał się taki miękki. Spojrzałem za siebie, nie było nikogo. Czubki moich trampek wystawały zza krawędzi. Skoczyłem. Leciałem coraz szybciej. Asfalt był coraz bliżej, a ja byłem spokojny. Nagle zasłoniłem oczy ręką i...
Obudziłem się roztrzęsiony, kompletnie nie wiedząc gdzie jestem. Byłem przykryty różowym kocykiem, a obok mnie był drugi, mocno porozwalany koc. Wtedy sobie przypomniałem, że jestem u Yuki. Zrzuciłem z siebie koc i usiadłem, przecierając twarz. Jeszcze żyłem, wcale nie roztrzaskałem się na asfalcie. Spojrzałem na pokój, szukając przyjaciółki. Byłem sam.
- Yuki? - zawołałem.
Drzwi od pokoju się otworzyły.
- O, już wstałeś? - uśmiechnęła się, dając mi do ręki szklankę. 
Upiłem łyk i wzdrygnąłem się.
- Boże, co to jest?! - wydusiłem z siebie, zakrywając usta ręką. 
- Sok cytrynowy. - odpowiedziała spokojnie.
- Chcesz mnie otruć czy co? To jest cholernie kwaśne! - odstawiłem szklankę na stolik.
- Chciałam, żebyś się w stu procentach obudził. A to pobudza. Była druga opcja, oblania cię wodą, ale nie chciałam żebyś był mokry. - zaśmiała się, a ja miałem ochotę ją udusić.
Wstałem i zorientowałem się, że nie mam na sobie koszulki. Spojrzałem znacząco na Yuki.
- Bardzo się pociłeś, przez to, że się rzucałeś. Zły sen chyba. Pamiętasz coś? - wyjaśniła.
Wziąłem koszulkę z krzesła i ubrałem się.
- Tak, pamiętam. Nie cały sen, ale coś pamiętam. Wiem, że skoczyłem z dachu. Spadałem. Obudziłem się tuż przed uderzeniem. Czyli przed chwilą.
- Wiesz dlaczego budzimy się tuż przed uderzeniem, gdy spadamy we śnie? Bo mózg nas chroni przed śmiercią. Broni się poprzez wybudzenie nas ze snu. 
- Nie wiedziałem. Czyli nigdy nie uderzymy w ziemię? - zapytałem.
- Nie wiem. Może ci co umierają we śnie... może oni też spadają, tylko nie budzą się na czas?
Yuki odstawiła swoją szklankę i poprawiła ręką swoje fioletowe włosy. Patrzyłem na nią, widząc w niej kogoś więcej niż przyjaciela, teraz już to wiedziałem. Była piękna. Najpiękniejsza dziewczyna, jaką znałem. Była niska i bardzo szczupła. Miała długie fioletowe włosy z różową grzywką. Była ubrana w długi, rozciągnięty czarny t-shirt i zapewne spodenki, których nie było widać spod bluzki. Uśmiechała się do mnie, a jej niebieskie oczy się cieszyły. Różowe septum idealnie pasowało do jej grzywki. A dwa kolczyki nad górną wargą sprawiały, że jej uśmiech był bardziej wyraźny. Yuki chyba zauważyła, że się gapię.
- Błagam, powiedz że nie patrzysz się na napis na koszulce. - powiedziała zasłaniając ręką napis "fuck me".
- Co? Nie. A co tam jest napisane? - zapytałem z ciekawości.
- Zobacz. - odsłoniła napis.
- Mam ci się patrzeć na piersi? Czy to nie będzie złe? - zażartowałem i rzuciłem na nią okiem. Tak, napis był rzeczywiście bardzo dziwny, patrząc na obecną sytuację.
- Tylko to było przypadkowe... to niespecjalnie taki napis. - zaśmiała się wysokim głosikiem. To takie urocze.
Skierowałem się do drzwi frontowych. Musiałem jeszcze pojechać do sklepu. W końcu lodówka dalej stała pusta.
- Już wychodzisz? - zapytała smutna Yuki.
- Muszę. Matka siedzi sama w domu, muszę zobaczyć co z nią. - odpowiedziałem i założyłem trampki.
- A co? Ona sama sobie nie poradzi? To dorosła, zdrowa kobieta. Jesteś nadopiekuńczy. - skarciła mnie Yuki, nie mając pojęcia, co się dzieje u mnie w domu.
- Yuki... Ty nie...- zacząłem, a do moich oczu napłynęły łzy. Szybko wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Dziewczyna pobiegła za mną.
- Co się stało? - krzyknęła, rzucając się na przód motoru, żebym nie odjeżdżał.
- Kiedyś ci wyjaśnię, ale jeszcze nie dziś... Przepraszam, Yuki.
Yuki się odsunęła, a ja odjechałem. Gdy odjeżdżałem, widziałem w lusterku, że ona dalej stała na chodniku, smutna i zdziwiona. Stała boso, patrząc jak odjeżdżam bez prawdziwego wyjaśnienia. Nawet nie wiem, czy umiałbym jej to powiedzieć. Nikt o tym nie wie. Nagle poczułem że z oczu popłynęły mi łzy, które przez chwilę udało mi się wstrzymać. To dobrze, że Yuki nie zauważyła, że jestem bliski płaczu. A może zauważyła, ale nie chciała pytać? Milczała? Jechałem przed siebie, wciąż przyśpieszając. Było mi źle. Nie chciałem takiego życia. Życia w ukryciu nawet przed swoją przyjaciółką. Było mi wstyd, że mam taką sytuację. Czułem się winny. Cholernie winny. Codziennie modliłem się, żeby wszystko się ułożyło, ale Bóg mnie olewał. Wciąż miał mnie głęboko w poważaniu i rzucał mi pod nogi coraz większe kłody. Potykałem się, ocierając sobie boleśnie ręce. Ale nikt nie mógł pomóc. Przecież to był sekret... 
Zdecydowałem, że zamiast pojechać do sklepu, pojadę na cmentarz. Podjechałem pod bramę cmentarną i zaparkowałem, zawieszając kask na rączce. Szedłem główną uliczką, szukając nazwiska "Watson". Wreszcie znalazłem. Stanąłem przy pięknie ozdobionym grobie i zapaliłem znicz. Potem następny i jeszcze jeden. Kwiaty już dawno uschły, ale nie miałem siły by teraz to posprzątać.
- Cześć, tato... - wyszeptałem i usiadłem na ławce.
Siedziałem, mówiąc sam do siebie w wierze, że niby jakoś ojciec tego słucha. Głupia taka wiara i doskonale wiedziałem, że nikt mnie nie słucha, a przechodzący obok mnie ludzie mają mnie za wariata. Ale mi to pomagało. Mogłem zrzucić ten cały ból z siebie. Ktoś słuchał. Tylko kto? Ojciec? Bóg? Gówno prawda. Gadałem, rzucając słowa w przestrzeń, gdzie ginęły, zamazując ślad po moim smutku.
- A więc tak wyszło... Dziś znów mama się upiła, wiesz, że mam już tego dość. Staram się, ale to mnie przerasta. W dodatku od jakiegoś czasu mam ochotę odebrać sobie życie. Jest mi źle i czuję się zagubiony w tym całym chaosie. I jeszcze w dodatku siedzę tu jak idiota... - mówiłem coraz głośniej, przechodząc powoli w krzyk - i gadam do ciebie, wierząc że słuchasz, a to przecież bzdura. Bo ty umarłeś! Zabiłeś się! Dałeś sobie kulkę w łeb i zostawiłeś małego mnie i matkę samych! -wrzeszczałem na grób, a ludzie stali wyprostowani i patrzyli się na mnie. Miałem to gdzieś. Rzuciłem na grób uschniętą różę, którą chciałem wyrzucić do kosza, ale zrezygnowałem. 
- Chrzań się, stary. - powiedziałem już spokojniej i poszedłem w stronę wyjścia.
- Kurwa!- wrzasnąłem, wsiadając na motor. Czułem na sobie spojrzenia. - Czego się kurwa gapicie?! Zajmijcie się sobą! - wrzeszczałem na przechodzących ludzi.
Poniosło mnie i dobrze to wiedziałem. Ale nie miałem ochoty się uspokoić. Wyjechałem na drogę główną. Było pusto. Rozpędziłem się. Jechałem pełną prędkością, bez ani odrobiny strachu. Tylko emocje buzowały we mnie, wypełniając pustkę, która mnie rozdzierała. Łzy spływały mi po policzkach, kapiąc i uciekając za mnie, razem z wiatrem. Byłem sam. Całkowicie sam z tym całym bałaganem. Nagle przede mnie wyskoczył pies. Chciałem zahamować, ale nie byłem w stanie. Nagle motor skręcił, zrzucając mnie z siebie. Poleciałem w poprzek ulicy, zatrzymując się na słupie. Mój motor leżał po drugiej stronie ulicy, doszczętnie rozbity. Uderzył w betonowy mur. Poczułem przejmujący ból. Nie byłem w stanie się ruszyć. Byłem połamany. Gdy brałem oddech, kuło mnie w płucach. Dotknąłem swoich żeber. Były połamane. Czułem to pod palcami.
- Pomocy. - chciałem krzyknąć, leczy był to ledwie szept. Nikogo wokół nie było. Była już późna pora.
Z wielkim wysiłkiem sięgnąłem do kieszeni spodni. Mój telefon miał rozbitą szybkę, ale działał. Wybrałem numer alarmowy i wezwałem karetkę. Po 5 minutach przyjechali. Podnieśli mnie i położyli na noszach. Obejrzeli mnie na szybko i zabandażowali mi rękę, gdyż krwawiła. Upadłem centralnie pod słup, pod którym leżały szklane, potłuczone butelki. Miałem szkło powbijane w ciało. Czułem, że szkło tkwiło w moim prawym boku. Koszulka była pokryta krwią. Przypięli mnie pasami i wsadzili do karetki. Pojechaliśmy, opuszczając miejsce wypadku. Nikt o nic nie pytał, a ja nagle uświadomiłem sobie, że mam rozmazaną kredkę na policzkach. Kredka zostawiała czarne smugi tak, jak płynęły łzy. Chciałem wytrzeć policzki, żeby nikt nie zauważył że płakałem, ale moje ręce były przypięte. Zacząłem się rzucać, próbując się uwolnić.
- Ej, ej! Spokojnie! - uspokajał mnie ratownik, przytrzymując mi ręce. - Lou, daj zastrzyk na uspokojenie.- krzyknął do drugiego ratownika.
"Zastrzyk?! Tylko nie zastrzyk!" - pomyślałem i jeszcze bardziej się miotałem. Ratownik niemalże na mnie leżał, próbując mnie przytrzymać.
- On jest całkiem silny, jak na rannego.- zauważył drugi ratownik.
- Lou, błagam cię, nie żartuj sobie tylko dawaj ten zastrzyk!- krzyknął.
Nagle poczułem ukłucie w szyję. Bolało, bardzo. Ale po chwili nic nie czułem. Zrobiło mi się miękko, ciepło i poczułem jak ogarnia mnie spokój. 
"Nie chcę umierać."- pomyślałem. Chciałem podnieść głowę, ale nie byłem w stanie. Leżałem bezwładnie jak warzywo. Odchyliłem tylko głowę lekko do tyłu, a moje oczy się zamknęły. Spokój zawładnął moim umysłem, a ja zapomniałem o bólu. W mojej głowie pojawił się obraz, znów byłem na dachu wieżowca. I znów skoczyłem. Leciałem w dół. Asfalt był coraz bliżej, a ja nie mogłem się obudzić. Tak bardzo chciałem otworzyć oczy. Nie chciałem umierać.
- Yuki... gdzie jesteś? - wyszeptałem.

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 2

Ave! :)

Dziś dodaję rozdział II, nieco weselszy, ale też ze swoją smutną historią ;) Dziś główny bohater ma wielką szansę, by spełnić marzenia. Jak myślicie? Uda mu się? Czy sprosta zadaniu? Czy może jednak zjedzą go nerwy i się podda? To wszystko już teraz! :) A no i Wesołych Świąt, kochani!! <3

Rozdział II

Tego dnia czułem się naprawdę bardzo dobrze. Pierwszy raz od bardzo dawna. Dziś mam mieć przesłuchanie. Tak bardzo się cieszę, że ktoś mnie zauważył i postanowił dać mi szansę. Fakt, strasznie się stresuję. Od samego rana ćwiczę piosenkę "Angel" (bardzo oryginalny tytuł, wiem). Napisałem ten utwór jak miałem 15 lat, przeżywałem wtedy swą pierwszą miłość. Tak... Cathrine... Pamiętam ją. Byłem w niej bardzo zakochany. Jednak ona wybrała inną drogę. Pocieszający jest fakt, że byłem ostatnią osobą, którą ona kochała. Szkoda tylko, że postanowiła mnie zostawić w tak makabryczny sposób. To zabolało, ale przecież trzeba iść dalej, prawda?
- When I fall, you learn me how to fly. I never thought you say goodbye... - śpiewałem pod nosem, próbując upewnić się że pamiętam słowa. Na przesłuchanie jedzie ze mną Yuki, jest chyba jedyną osobą która mnie wspiera. Ale myślę, że gdyby mama wiedziała co się dzieje, też wspierałaby mnie pełną piersią i trzymałaby kciuki, czekając na mój powrót do domu i słowo "sukces". Może by tak było... Czasem mam chwile, gdy przypomina mi się to wszystko, za nim się to z nią stało. Była taka szczęśliwa, zawsze uśmiechnięta, pomimo iż bardzo zmęczona. Kobieta sukcesu. Zawsze doskonała, pomocna. Kto by pomyślał, że tak bardzo spadnie na dno, po załamaniu nerwowym? Przykro mi jest, ale nie mogę brać na siebie całego jej smutku. Nie mogę, a i tak to robię. Moja cholerna wrażliwość na otaczający mnie świat. Cholera by to! Musiałem się śpieszyć, bo Yuki czekała na mnie. Poprosiłem ją o wsparcie, ponieważ wciąż czułem się lekko podłamany, po tej piątkowej sytuacji w szkole. Rany wciąż nie do końca się zagoiły. Bywa, że w nocy się podrapię i rano budzę się z zakrwawioną pościelą i otwartymi ranami. Ale moja mama nie zwraca na to uwagi. W zasadzie nie zwraca uwagi na nic, co się ze mną dzieje. W końcu trudno to robić, gdy śpi się cały dzień. Praktycznie cały dom jest na mojej głowie. Szczęście, że matka dostała sporo pieniędzy w spadku. To pozwala nam na normalne życie, bez biedy. Nawet w zasadzie mogę uznać, że powodzi się całkiem nieźle. Czasem tylko jest ciężko ogarnąć cały chaos, który tu panuje. Jestem nie tylko odpowiedzialny za siebie, ale również za mamę, która w tej chwili wymaga takiej samej opieki co dziecko. Coś w stylu "zmuś do jedzenia, upierz ubrania, przykryj kołdrą i daj całusa na dobranoc". Jakie to banalne, prawda? Coś czuję, że byłbym świetnym ojcem - oby jednak nie szybko. Zbliżała się godzina przesłuchania, więc schowałem gitarę w pokrowiec i ruszyłem w stronę drzwi. Moją uwagę przykuł jednak salon. Położyłem więc gitarę na podłodze i poszedłem w stronę pokoju. Na kanapie spała mama. Miała szarą, zniszczoną twarz, sine ręce i blade, spękane usta. A kiedyś była taka piękna... Obok kanapy, na stoliku leżały szklane butelki po alkoholu. Mama znów się upiła. Kolejny raz. Już nie wiem, jak jej pilnować. Ostatnim razem gdy zabroniłem jej pić, zaczęła się rzucać, bluźnić na mnie i krzyczeć że jestem najgorszym synem na świecie i że Cillian byłby lepszym synem. Taka sytuacja powtarzała się non stop. Ale ja wiem, że dobrze robię i że kiedyś matka mi podziękuje. O ile zdąży. Nie liczę na przeprosiny z jej strony, naprawdę. Nawet nie wiem, czy umiałbym je przyjąć. Ostatni raz kiedy mówiła że mnie kocha, był 3 lata temu, na Wigilii. Ostatnia wigilia, którą razem spędziliśmy. Od czasu jej alkoholizmu przestałem obchodzić wigilię. Bo po co? Bolał mnie jej alkoholizm. Najgorsze było to, że nijak nie potrafiłem jej pomóc. Zabrałem koc z fotela i ja okryłem. Otworzyła oczy. Spojrzała na mnie. Miała strasznie opuchnięte oczy, czerwone i jakby zapłakane. Depresja w połączeniu a alkoholem to istne zabijanie się od środka. Matka się otacza agonią, co boli jeszcze bardziej. Wciąż patrzę, jak stacza się w dół i tracę ją. Staram się trzymać ją w garści, ale ona wciąż wymyka mi się przez palce, znikając. Ruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale było to tylko ciche jęknięcie. Nachyliłem się i dałem jej buzi w policzek.
- Śpij dobrze, mamo...
Sprzątnąłem butelki ze stołu i jeszcze raz spojrzałem na salon. Wypadałoby tu posprzątać. Zrobię to, jak tylko wrócę. Może po drodze wpadnę z Yuki do sklepu i kupię kilka rzeczy. Lodówka pusta, a przecież nie mogę głodować. Ledwo udało mi się wyjść z anoreksji i teraz się pilnuję. Gdybym teraz ja się pogrążył, nie wiem co by mama beze mnie zrobiła. Umarłaby. Już całkiem. Wyszedłem z salonu i wziąłem na plecy gitarę. Wyjąłem klucze z drzwi i już miałem wyjść, gdy nagle pod nogami przemknęła mi Religion. Usiadła na podłodze, podniosła łeb i patrzyła na mnie dużymi, zielonymi oczami. Zapiszczała (choć to chyba miało być coś w rodzaju "miauuu, jestem głodna, miauuu daj mi jeść albo cię podrapię"). Przewróciłem więc oczami w zdenerwowaniu i wróciłem do kuchni.
- Kici kici, żarłoku, choć masz, jedzenie, a przynajmniej tak jest napisane na opakowaniu. - zawołałem kotkę, a ona przybiegła jak wystrzelona z procy. Nasypałem, a raczej wylałem saszetkę jakiegoś tam kociego żarcia do miski i skierowałem się do drzwi. Teraz nic mi już nie przeszkodzi. Spojrzałem na zegarek, super, byłem spóźniony. Yuki mnie zamorduje. Gorzej, zamorduje mnie manager który czeka w audytorium. Nie rozumiem, czemu mamy się spotkać tam, a nie w sali nagrań. Trudno. Już wyszedłem i gdy miałem zamknąć drzwi, pojawił się kolejny problem. "Kurwa, klucze! Co ja z nimi zrobiłem?!" - pomyślałem. Tak, tak. Jak zwykle cały ja. Zamyślony, gapowaty i kompletnie bezmyślny. Faktycznie, ze mnie chyba jest lekka ciota. Ale Yuki mówi że to słodkie. Oby. Zacząłem szukać kluczy po domu. Nigdzie ich nie było. Dotknąłem kieszeni. Oczywiście, były tam! "Cholerny durniu, zacznij myśleć!" - skarciłem się w myślach. Wyszedłem z domu i zamknąwszy drzwi, poszedłem do garażu. Wsiadłem na motor i ruszyłem w stronę domu Yuki. Po 10 minutach byłem na miejscu.
- Zabiję cię! - wrzasnęła Yuki, wychodząc z domu.
- Tak, wiem. Mogę najpierw wyjaśnić?
- Czekaj, nie, wiem! Zgubiłeś klucze, a po chwili okazało się że miałeś je w kieszeni? - zapytała z ironicznym uśmiechem.
- Skąd wiesz? - zdziwiłem się.
Yuki spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "ty głupi głupku, kocham cię".
- Nie pierwszy raz robisz taki manewr. To już któryś raz z rzędu. Można się przyzwyczaić. Kiedyś kupię Ci GPS do tych cholernych kluczy. - powiedziała słodko i cmoknęła mnie w policzek.
- A to za co? - zapytałem, zarzucając włosy na twarz, żeby nie widziała że się rumienię.
- Za twoją głupotę. Przez to jesteś taki słodki. - zarumieniła się i usiadła za mną na motorze.
- Ja?! Słodki?! O czym ty gadasz, kobieto? - wypierałem się, udając mega twardziela. To musiało wyglądać zabawnie. Wyobraź sobie słodką, piankową żelkę która twierdzi, że wcale nie jest słodka i udaje, że jest wielką trucizną. Tak mniej więcej to musiało wyglądać.
- Tak? Taki twardziel? To czemu się rumienisz? Baka! - objęła mnie rękami w pasie i przytuliła głowę do moich pleców.
- Czemu mnie przytulasz? - zapytałem zdziwiony.
- Bo nie chcę spaść z motoru jak ruszysz? - odpowiedziała sarkastycznie. "Ty głupi debilu, przecież to oczywiste!" - pomyślałem.
- Y.. y... no tak.. zgrywałem się... - wymruczałem pod nosem, uświadamiając sobie, że przy Yuki przestaję myśleć, a cały świat przestaje istnieć. To niepokojące.
Nie myśląc więcej o głupotach (co było trudne) odpaliłem silnik i ruszyliśmy do audytorium. Yuki przytulała mnie bardzo mocno, chyba mocniej niż trzeba było. To chyba nie tylko dlatego, że nie chciała spaść. Może to dziwne, ale czułem się wspaniale, mając ją tak blisko siebie. Wiedziałem, że jest obok. Czułem ją przy sobie. Zawsze lubiłem wiedzieć, że jest bezpieczna. W pewnym sensie, celem mojego życia stało się zapewnianie bezpieczeństwa ludziom, których kocham. "Tzn. nie kocham! Tzn. tak, kocham ją, ale jak siostrę. To znaczy się... Ach, to skomplikowane!" - pomyślałem, gubiąc się już we własnych myślach.
Dojechaliśmy na miejsce.
- Yuki?
- Hm?
- Dusisz mnie. Już dojechaliśmy, możesz puścić. - powiedziałem, mając radochę że mnie nie puściła.
- Muszę?
- Nie, ale wiesz, chciałbym już iść do audytorium.
Puściła mnie i zdjęła kask. To wyglądało jak w filmie, a przynajmniej ja to tak widziałem. Delikatnie zdejmuje kask, rozpuszcza włosy i macha głową na boki, żeby ułożyć fryzurę. Czemu widzę to w zwolnionym tempie? Boże, co się ze mną dzieje?!
- Co się tak patrzysz? Mam coś na głowie? - zapytała zdziwiona.
- Tak. Tzn. nie! - poprawiłem się, a Yuki patrzyła na mnie jak na szaleńca.
- Okej, nie pytam. Chyba nie chcę wiedzieć, co dziś ćpałeś. - powiedziała, odwracając wzrok.
"Codziennie ćpam ciebie, nie widzisz?" - odpowiedziałem jej w myślach, po czym uderzyłem się w czoło.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała, po czym złapała mnie za rękę.
- Ale że co? - udawałem, że nie wiem o co chodzi.
- Czemu się uderzyłeś w czoło? Odbiło Ci? Może nie idź dziś na to spotkanie z managerem, bo uzna cię za wariata i jeszcze narobi nam problemów!
- Ale ja jestem wariatem. Twoim. - uśmiechnąłem się słodko i ruszyłem w stronę drzwi.
Yuki stała z otwartą lekko buzią, tak jakby wryta w ziemię.
- Tak. Moim... - szepnęła do siebie, a ja udałem że nie słyszałem, a na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Idziesz czy pilnujesz motoru? - zapytałem kąśliwie.
Pobiegła za mną i złapała mnie za rękę, prawie że wytrącając mi gitarę.
- Przepraszam, nie chciałam... nie wiem, czemu to zrobiłam! - przepraszała, jakby stała się katastrofa.
- Zakochałaś się czy co? - zapytałem bezmyślnie.
- Że co?
- Co? Nic! - miałem ochotę dać sobie w twarz. Znowu. Czemu ja nie myślę?
Poszliśmy w ciszy do sali 89 i weszliśmy do środka. Manager już tam był.
- Witam Pana Spóźnionego. - powiedział, wskazując palcem na zegarek.
- Przepraszam, były komplikacje. - przeprosiłem, wyjmując gitarę z pokrowca.
Usiadłem na krześle i spojrzałem na Yuki, która stała obok i trzymała kciuki.
- A to kto? Śpiewacie w duecie? - zapytał manager.
- Nie. - odpowiedziałem.
- Tak. - odpowiedziała Yuki w tym samym momencie.
Spojrzeliśmy na siebie, a manager był mocno zdezorientowany.
- Czasami. - poprawiłem się.
- A teraz?
- Zaraz się dowiem. - odpowiedziałem i uklęknąłem na jedno kolano. - Yuki, czy chcesz ze mną zaśpiewać piosenkę "Angel"?
Yuki spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać.
- Oświadczasz się jej czy prosisz o wspólną piosenkę? - zapytał sarkastycznie manager.
- Oświadczyny to nie teraz. - rzuciłem i szybko ugryzłem się w język.
Yuki wzięła krzesło i usiadła obok mnie. Zacząłem grać, a Yuki zanuciła ciche "ooohhh". Miała taki śliczny, delikatny głosik. Śpiewaliśmy razem. Ja pierwszą zwrotkę, a ona drugą. To wyglądało, jakbyśmy śpiewali do siebie nawzajem, zapominając o osobie słuchającej. Skończyliśmy piosenkę i dumni z siebie spojrzeliśmy na managera, który stał z szeroko otworzonymi ustami.
- To było... dobre. - szybko wrócił do swego poprzedniego, chłodnego nastroju.
- To znaczy? - zapytałem niecierpliwie.
- Możecie mieć szansę, spróbujemy. Tu masz mój numer - podał mi wizytówkę - ale wiesz, nic pewnego. Takich jak ty jest mnóstwo, to była jedna piosenka, zobaczymy co dalej. Zgłoś się do studio za tydzień, zaśpiewasz przed ekipą nagraniową. Wtedy oni ocenią. Powodzenia w waszym związku. Trzymajcie się. - powiedział i opuścił audytorium.
- Dziękujemy. - odpowiedzieliśmy jednocześnie, bez myślenia.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, Yuki pisnęła i rzuciła mi się na szyję. Objąłem ją, uniosłem i z rozmachu cmoknąłem w nos. Spojrzała się na mnie, a uśmiech zamarł jej na twarzy. Postawiłem ją i odwróciłem głowę.
- To ten... dobrze wyszło... odwiozę cię do domu. Chodź. - powiedziałem najchłodniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- Dobra.- szepnęła i czekała aż ruszę w stronę drzwi. Tak się stało. A ona stała tam i dalej patrzyła się na mnie z głupim uśmieszkiem.
- Rozumiem że gitarę zostawiasz na sali? - zapytała ze śmiechem.
Spojrzałem za siebie. Faktycznie, gitara leżała oparta o krzesło. "Głupi, głupi ja..." - pomyślałem ponownie. Cofnąłem się po gitarę, zapakowałem ją w pokrowiec i wyszedłem z Yuki z sali. Wsiedliśmy na motor. Czekałem, aż jej ręce oplotą mnie w pasie. Nie doczekałem się. Siedziała odchylona, trzymając ręce za sobą. Wolała trzymać się barierek przy bagażniku. Pewnie znów zrobiłem coś źle. Bez słowa ruszyliśmy w stronę jej dzielnicy. Gdy stanęliśmy u niej pod domem, oddała mi kask i wskazała kciukiem drzwi.
- Może wejdziesz? - zapytała.
- Wiesz, nie chcę robić kłopotu i w ogóle... - jęknąłem.
- Spoko, jestem sama w domu.
- A, to okej. - powiedziałem i zawiesiłem kask na rączce motoru. Weszliśmy do niej do domu. Yuki uśmiechnęła się i objęła rękami moją szyję.
- Nieźle nam wyszło. Sukces. A teraz... - powiedziała i zamknęła oczy. Nie wiedziałem co chce zrobić. Automatycznie też zamknąłem oczy, spodziewając się nie wiadomo czego, gdy nagle poczułem że mnie puściła.
- Co tak stoisz w tym hallu? Chodź do pokoju. Mam nowe horrory! - krzyknęła, znikając na schodach.
Pobiegłem za nią. Uwielbiam horrory, a ona to doskonale wie. Wszedłem do niej do pokoju, ale jej tam nie było. Szukałem jej wzrokiem, ale to nic nie dało.
- Buu! - rzuciła mi się na plecy, zasłaniając mi oczy rękami.
Udałem że tracę równowagę i rzuciłem się na jej łóżko, automatycznie kładąc jej się na brzuchu.
- Nie przestraszyłem się.
- Jasne, jasne. Boże, ile ty ważysz? - zapytała.
- Dużo. - odpowiedziałem speszony.
- Co?! Chyba cię powaliło. Jesteś lekki jak piórko! - wykrzyknęła i nogami zepchnęła mnie na bok.
Udałem obrażonego. Skrzyżowałem ręce, odwróciłem twarz do ściany i zamknąłem oczy.
- To nie oglądasz tak? - powiedziała, machając mi przed nosem płytami.
- No jasne, że oglądam! - znowu rzuciłem się na łóżko, biorąc pod głowę poduszkę.
Włączyła film i stanęła nade mną.
- Gdzie mam usiąść? Zająłeś całe łóżko, dwumetrowy głupolu!
- Ładnie poproś, to może wezmę nogi i sobie usiądziesz. - uśmiechnąłem się, cierpliwie czekając aż poprosi.
- Chyba cię pogrzało! - powiedziała i rzuciła mi się na plecy.
- Jak ci tak wygodnie, to sobie leż. - powiedziałem niby od niechcenia.
Film się zaczął, a Yuki specjalnie oparła się łokciami, żebym się ruszył, bo to bolało.
- Wygodnie ci? - zapytała złośliwie.
- Pewnie. - syknąłem, zaciskając zęby.
- Słyszę właśnie. Posuń się do ściany. - poprosiła słodkim głosikiem.
Przesunąłem się, a ona ułożyła się przede mną. Wzięła moją rękę i się nią objęła.
- Mogłaś poprosić, to sam bym cię objął. - mruknąłem.
- Nie miałbyś odwagi. A teraz cicho, bo oglądam!
Oglądaliśmy w ciszy, aż usłyszałem ciche chrapnięcie i sapnięcie.
- Yuki? Yuki, śpisz? - zapytałem.
Nic nie odpowiedziała.
- Kooooocham cię. - szepnąłem jej do ucha.
- Słyszałam. - mruknęła i odwróciła się na drugi bok, twarzą do mnie.
- Żartowałem. Chciałem, żebyś odpowiedziała. - skłamałem.
- Jasne, potforze (zawsze tak do mnie mówiła, akcentując literkę "f").
- Ciii. Śpij. Może też usnę. - przykryłem ją kocem i wyłączyłem film. Zamknąłem oczy. Było mi tak dobrze z nią obok. Szkoda tylko, że dodałem to "żartowałem"...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 1

Witam!

Oto pierwszy rozdział historii. Jest nieco dziwny, w końcu opowiada o bardzo zbuntowanym outsiderze, pomimo wszystko, mam nadzieję, że się spodoba :)

Rozdział I

- No idź! - syknęła Yuki i wypchnęła mnie na środek klasy. Stałem pomiędzy ławkami jak idiota, oczekując cudu zbawienia. Miałem masakryczną tremę. Nie potrafiłem nic powiedzieć.
- I co? Będziesz tak stać jak ta ciota, czy coś wreszcie powiesz? - krzyknął Patrick.
- Patrick, zamknij się! Nie widzisz, że chłopak się stresuje? - obroniła mnie Sybilla, która zawsze stała w mojej obronie, nie ważne co się działo. To dziwne, bo przecież to chłopak powinien bronić dziewczynę, a nie na odwrót, prawda?
Nauczyciel patrzył na mnie pytająco. Chrząknąłem i splotłem dłonie za plecami, otworzyłem lekko usta i... i nic. W tym problem. "Raz się żyje, już czas!"- pomyślałem i zacząłem śpiewać. Czyste dźwięki wydobywały się z moich ust, a klasa siedziała cicho, wpięta w krzesła. Yuki patrzyła na mnie z uśmiechem, jej oczy się śmiały. Wiedziałem, że jest dumna. Skończyłem śpiewać. Na sali panowała cisza, a po chwili podniosły się brawa. Tylko Patrick i Matthew siedzieli niewzruszeni. Nigdy nie należeli do tych wrażliwych. Nauczyciel uciszył klasę. Odwrócił się do mnie i złapał mnie za ramię.
- Masz talent, chłopcze. Nie zmarnuj tego. Dziś dostaniesz A do dziennika. Usiądź proszę.
Dumny z siebie, wróciłem do ławki. Kocham lekcje muzyki. Zawsze wtedy mam okazję się wykazać ponadprzeciętnymi umiejętnościami muzycznymi.
- Brawo. - szepnęła do mnie Yuki.
- Dzięki. - odpowiedziałem i otworzyłem zeszyt do nut. Zapisałem kilka ósemek, których moim zdaniem brakowało w tym zapisie nutowym.
- Skończyłeś melodię? - zapytała przyjaciółka.
Spojrzałem na nią spod grzywki.
- Może. - uśmiechnąłem się ironicznie.
Yuki zrobiła naburmuszoną minę, po czym wyrwała mi zeszyt.
- Oddaj! - krzyknąłem półszeptem, żeby nauczyciel się nie zorientował.
Machałem rękoma, próbując odebrać co moje. Uległem. Znowu.
- Eh... to jest świetne. - jęknęła.
Pisałem tę melodię przez prawie 3 tygodnie. Musiała być świetna.
- Trochę podobna do Cat And Mouse. - zauważyła Yuki.
Faktycznie, ta melodia była trochę podobna do piosenki The Red Jumpsuit Apparatus.
- To źle? - zapytałem zgaszony.
Yuki zastanowiła się.
- Mogłeś być bardziej oryginalny.
Zdołowała mnie. Zwłaszcza, że miała rację. Zabrałem zeszyt z jej ławki.
Siedziałem spokojnie, słuchając wykładu na temat hymnów Gregoriańskich, gdy nagle dostałem kulką z papieru w głowę. W tej kulce był kamień, stara sztuczka żeby nabić komuś guza.
- Patrick, kretynie skończony! - wrzasnąłem wstając z ławki.
- Cornel, co to za zachowanie? - zbulwersował się nauczyciel.
- Przepraszam, ale on jest kretynem! - dalej krzyczałem, ustając na swoim.
- Emo ciota! - wrzasnął w moją stronę Patrick.
- A w mordę byś nie chciał?! - rzuciłem się w stronę tego kretyna.
Pan od muzyki rzucił się między nas, próbując nas rozdzielić.
- Obydwaj do dyrektora! Natychmiast! A, i Cornel, idź do pielęgniarki, niech Ci to opatrzy. - wskazał palcem na moją rozciętą wargę. Niestety nie zrobiłem uniku i trochę mi się oberwało. Poczułem metaliczny smak w ustach - krew. Wyszedłem z klasy i zamiast do pielęgniarki, poszedłem do łazienki. Przyłożyłem chusteczkę do ust. Szczypało. To dziwne, ale odczuwałem z tego powodu przyjemność. Pomimo przyjemnego bólu, zdołowałem się. Kolejny raz uległem i dałem się ponieść emocjom. Jestem tak cholernie słaby. Nienawidzę tego w sobie. Ruszyłem w stronę kabiny. Wyciągnąłem telefon i zdjąłem obudowę. Była tam. Przycisnąłem żyletkę do skóry, krew zaczęła wypływać z nacięć. Ciąłem się delikatnie, uważając żeby nie nie przeciąć żyły. Od cięcia się uzależniłem się 4 lata temu. Rozpoczęło się to w 2 klasie gimnazjum. Wtedy ludzie zaczęli się ze mnie nabijać. Zawsze byłem inny od reszty. Outcast, wyrzutek, outsider. Typowy człowiek marginesu. Kiedy chłopaki grali w piłkę, ja wolałem zaszyć się w kącie i pisać wiersze. Już jako 14-latek farbowałem włosy na czarno. Ubierałem się na czarno, nosiłem glany. Dużo biżuterii, kolczyki, ćwieki, paski, chusty i czasem rockowe krawaty - to był mój znak rozpoznawalny. Gdy dołączyłem do liceum, zacząłem używać kredki do oczu. W ten sposób zacząłem podkreślać swoje zimne spojrzenie na świat. Później makijaż przestał być widoczny, bo włosy i tak zakrywały mi większą część twarzy. Ludzie się mnie czasem pytali, czy ja coś widzę. To dziwne. Tak mi zostało do dziś.  Prawda jest taka, że zakładam czarny kolor żeby zamaskować wrażliwość i ból, który nosiłem w sercu od bardzo dawna. Od zawsze byłem marzycielem. Artystyczną duszą. Łatwo mnie zranić, dlatego zacząłem odpychać od siebie ludzi. Odizolowałem się od ułomnego społeczeństwa, porzucając daremne próby udowodnienia ludziom, że nie jestem gorszy. Przywykłem do dyskryminacji. Mam tylko jedną przyjaciółkę, Yuki. Gdyby mnie zostawiła, chyba bym się załamał. Z tych przemyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi od łazienki. Słyszałem kroki, a moje ręce zaczęły drżeć.
- Wiem, że tu jesteś... - słyszałem jak drzwi od kabin otwierały się po kolei. Stał przed moją kabiną.
- Bawimy się? - zapytał szyderczym głosem.
Drzwi się otworzyły. "Cholera, zapomniałem zablokować..." - przemknęło mi przez głowę.
Stał przede mną uśmiechając się. To nie był dobry uśmiech.
- Ooo, małe emo się pocięło?
- Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnąłem, próbując zamknąć drzwi. Jednak on je zablokował nogą.
- Mam zostawić kolegę w takim stanie? Chyba mam coś, czym można odkazić te rany. Wiesz, wtedy się nie wda zakażenie. - powiedział i wyciągnął z kieszeni małą butelkę wódki.
- Człowieku, co ty nosisz w kieszeniach. - zadrwiłem z niego. To był błąd.
Patrick szybkim ruchem złapał mnie za nadgarstek i przechylił butelkę.
- Nie... proszę, przestań! - ból rozdzierał moją rękę na kawałki. Alkohol wlewał się do moich ran. Syczałem z bólu i próbowałem uwolnić rękę z jego uścisku. Zamknąłem oczy.
- Boli? Przecież lubisz ból! - puścił moją rękę.- Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! - wrzasnął i uderzył mnie w twarz.
Nie miałem siły, by mu oddać, a tym bardziej odpowiedzieć. Chciałem umrzeć. W zasadzie, to już czułem się martwy w środku. Wszystko nagle straciło sens, a do mojej głowy przylgnęła myśl, że znów dałem się upokorzyć. Było mi wstyd. Przecież obiecywałem sobie, że nigdy nie pozwolę już, żeby ludzie mnie tak traktowali. Jednak moją wadą jest to, że nie umiem postawić na swoim. "Słabość..."- pomyślałem.
Teraz, nie czułem nawet nienawiści. Obojętność. Uświadomiłem sobie, że moim marzeniem jest odebrać sobie życie. Zrobię to. Poczekam tylko, na odpowiedni moment. Nagle zacząłem planować. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, że Patrick wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samego z moimi myślami. Ręka zdrętwiała, kojąc tym samym ból. "Jeszcze tylko chwilę..." - pomyślałem, opuszczając łazienkę.

A więc to jest koniec rozdziału I, mam nadzieję, że opowiadanie się podoba! :)
Druga część już za kilka dni. Notki będą dodawane częściej, jeśli będę widzieć że ludzie chcą to czytać. Jeśli się podobało, proszę o komentarz. Jeśli macie jakieś pomysły, co mogę umieścić w następnych rozdziałach, to piszcie. Przyjmę zamówienia na wydarzenia w opowiadaniu. Za najlepsze pomysły mogę dać nawet dedykację :)

niedziela, 22 grudnia 2013

Wprowadzenie (prolog)

Witam!

To jest oficjalny początek mojego kolejnego już bloga, tym razem będę pisać historię pewnej osoby. Jest to osoba bardzo skomplikowana. Ma swój własny świat, swoje własne wartości. Niestety również ma pełno swoich problemów. Jednak problemy wcale nie sprawiają, że marzenia tej osoby są nierealne. Jest to historia o wierze, nadziei, marzeniach i bólu życia w tym społeczeństwie. Zapraszam do czytania! :)

~Prolog~

Usiadła. Dalej miała zamknięte oczy. Ciszę w pokoju przerwało lekkie westchnięcie. Tak, miała mokre policzki. Zmęczone powieki podniosły się, ukazując zagubione, brązowe tęczówki. Miała wielkie źrenice, rozpaczliwie szukające odrobiny światła. Ciemność. Dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę lampki nocnej, ale po chwili cofnęła dłoń. Po co ma patrzeć na ten obskurny pokój? Wygrzebała się spod kołdry i postawiła nogi na ziemi. Szorstki dywan drapał delikatną skórę jej stóp. Otworzyła oczy. Wciąż ciemność. Z okna padał słaby blask latarni, idealnie oświetlający twarz Cathriny. Wstała. Na ślepo szła po pokoju z wyciągniętymi rękoma. Ściana. Wymacała włącznik światła, kliknęła. Światło zapaliło się w łazience. Cathrine weszła do małego pomieszczenia, wyłożonego lazurowymi płytkami. Na podłodze leżał kolorowy, podarty dywanik. Bieda przemawiała przez ten dom. Brunetka podeszła do zielonej szafki, ozdobionej tanimi naklejkami o motywach morskich. Pod szafką wisiało małe lustro. Czarne włosy, lekkie piegi, pełne usta i ciemne, brązowe oczy, ozdobione tysiącem czarnych rzęs. Cieniutkie brwi wygięte były w podkówki. Z lewego oka wydobyła się łza, stworzona z goryczy, żalu i bólu. Dziewczyna otworzyła szafkę. Jej ręka wahała się pomiędzy złotym pudełeczkiem, a szklanym opakowaniem. Wzięła do ręki szklany pojemnik i otworzyła wieczko. Wysypała 3 tabletki. Wzięła je do ust i z grymasem przełknęła.
- Don't eat pills, it's not candy.*- powiedziała szyderczym głosem i uśmiechnęła się ironicznie. Połknęła kolejne 3. Wysypała kolejnych 5,6,8,12,18... Opakowanie zostało opróżnione po jakimś czasie. Cathrine ponownie zawiesiła wzrok na złotym pudełeczku. Dziewczyna wzięła je w dłoń i obracała dwoma palcami. Po chwili otworzyła je i wzięła w palce błyszczący kawałek metalu. Była bardzo ostra. Lśniła, odbijając żółte światło. Cathrine przyłożyła metal do skóry i robiła delikatne nacięcia. Pierwsze łzy pojawiły się na jej policzkach. Cięcia stawały się coraz głębsze, dłuższe i bardziej krwawiły. Żyletka posuwała się coraz szybciej.  Ciche łkanie zmieniło się w donośny szloch. Bolało. Krew kapała na dywanik, farbując go. Kolor krwi cały czas się zmieniał z jasnego, na bardzo ciemny. Jej skóra rozchodziła się na boki ukazując kawałki mięśni i kości. Cięła bardzo głęboko. Ręka zaczęła powoli drętwieć, a Cathrine nie mogła nią ruszać. Wyjęła z szafki Octenisept* i psiknęła kilka razy na rany. Syknęła z bólu. Obandażowała rękę ciasno i wróciła do łóżka. Tabletki zaczynały działać. Ułożyła się wygodnie na boku, przytulając twarz do poduszki.
- Dobranoc, świecie... - szepnęła i zamknęła oczy.