player

GRY

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 4

Ave!

Dziś wypłynął bardzo obiektywny komentarz. Dziękuję za to, doceniam prawidłową krytykę. Nic nie jest wzięte znikąd. Obiecuję, że postaram się poprawić błędy i powtórzenia oraz zadbam o nieco lepszą stylistykę tekstu. Jestem dopiero żółtodziobem i proszę o cierpliwość, nie od razu Polskę zbudowano, prawda? Ja dopiero nabieram wiedzy i doświadczenia. Z każdym rozdziałem będzie lepiej. Dziękuję Wam, wierni czytelnicy, że staracie mi się pomóc i że ze mną jesteście. To dla Was to piszę i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden rozdział razem przejdziemy. Pozdrawiam Was! -Neko-

Rozdział IV

Leciałem w dół. Chciałem się obudzić, ale nie potrafiłem. Wpadałem w coraz większą jasność, a beton znikał mi sprzed oczu. Teraz leciałem w dół, lecz bez końca. Zacząłem krzyczeć i rzucać się na boki. To nic nie dało. Nagle upadłem na trawę. Była soczysta, zielona i gruba. Zupełnie jak zielony dywan. Ku mojemu zdziwieniu, byłem boso i bez koszulki. Leżałem w samych czarnych jeansach Big Star. Wstałem z trawy i usiadłem, rozglądając się. Wszędzie było jasno. Błękit nieba łączył się delikatnie z chłodną barwą horyzontalnej mgły. Słońce przebijało się przez drobne chmurki, rzucając ciepłe promienie na moją twarz.
To było niebo. "Czy ja umarłem?"- pomyślałem.
- Witaj.- usłyszałem nagle głos zza moich pleców. Odwróciłem się i zauważyłem wysokiego, szczupłego chłopaka. Miał młodą twarz, na oko mógł być ode mnie ze trzy lata starszy.
- Kim jesteś?- zapytałem zdziwiony.
- Nie poznajesz mnie?
- Niestety nie, przykro mi.
- Ach, no tak. Nie miałeś okazji mnie poznać. Było za mało czasu. - chłopak ukłonił się przede mną nisko i szarmanckim ruchem pomógł mi wstać. Był bardzo kulturalny. - A więc, mam na imię Cillian.
- Mój brat miał tak samo na imię. - zauważyłem.
- Tak, wiem. To ja. - odpowiedział. - wreszcie mamy okazję się poznać, braciszku.
- Cillian... Ty jesteś... - jąkałem się.
Brat podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiem. Wyrosłem. Ty również. Spodziewałem się dzieciaka, a zastałem dorosłego, dojrzałego mężczyznę.
- Nie przesadzaj już z tą moją dorosłością. - skrzywiłem się na myśl, że on stwierdził że jestem dojrzały.
Szliśmy żwirową ścieżką w ciszy. Nagle obraz zaczął się rozmazywać,a bajeczna kraina traciła kolor. Wtem stała się całkowicie wyblakła. A ja poczułem się jak daltonista. Nawet Cillian stracił koloryt. Wszystko wyglądało jak na monochromatycznej fotografii. I tak było... piękne.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Kończy się twój czas, musisz wracać do swojego świata. - odpowiedział łagodnie.
- Ale ja chcę tu zostać. Nie chcę wracać. Chcę umrzeć. - do moich oczu podchodziły kolejny raz łzy, a we mnie coś zazgrzytało. Poczułem się tutaj tak wspaniale i myśl że mam wracać do tego cholernego piekła, przeraziła mnie. Serce zaczęło mi szybko bić, a chmury na niebie zrobiły się czarne i ciężkie. Na południowym końcu krainy rozpoczęło się duże tornado. Trąba powietrzna rozrywała świat na kawałki. Ziemia pękała, a roślinność umierała, usychając w ciągu kilku sekund.
- Musisz wracać! To jeszcze nie twój czas, nie twoja kolej!- wrzeszczał Cillian, próbując przekrzyczeć hałas, który robiło tornado.
"Muszę wrócić... muszę wrócić... Teraz!"- krzyknąłem w myślach i otworzyłem oczy.
Obudziłem się. Jasne, białe światło poraziło mnie, budząc mnie już całkowicie.
- Obudził się. Stan stabilny. - powiedział jakiś mężczyzna z maską na twarzy.
Teraz sobie przypomniałem że trafiłem do szpitala.
- Co... Co się stało? - zapytałem i chciałem się podnieść.
Nagle przeszył mnie ból. Opadłem na łóżko z jękiem cierpienia. Byłem obandażowany. Bandaż obiegał cały mój obojczyk, żebra i brzuch. Mój nadgarstek był usztywniony. Nie był złamany, ale wiedziałem, że jest na pewno stłuczony lub skręcony. Dobrze, że nie miałem połamanych nóg ani rąk, tak naprawdę, to wyszedłem z tego wypadku całkiem zwycięsko.
- Cornel? Słyszysz mnie?- mówił do mnie lekarz.
- Tak, słyszę.
- Pamiętasz co się stało? - zapytał.
- Tak. Miałem wypadek na motorze. - odpowiedziałem pewnie.
- Dlaczego chciałeś się zabić?
Spojrzałem na lekarza, nie wierząc że właśnie zasugerował, że chciałem popełnić samobójstwo.
- To jakaś pomyłka, nie chciałem odebrać sobie życia! - wykrzyknąłem.
- Ludzie z cmentarza mówią co innego. stwierdzili, że krzyczałeś że chcesz odebrać sobie życie.
- Oni gówno wiedzą! Byłem wtedy zezłoszczony i to dlatego. Bredziłem. Nie chciałem się zabić. To był wypadek, pies wyskoczył mi na drogę, a ja jechałem bardzo szybko i... - tłumaczyłem na jednym tchnieniu.
Do sali weszła Yuki.
- Cornel.. Potforze... - powiedziała smutnym, aczkolwiek czułym głosem.
Wzięła krzesło i usiadła obok mnie. Spojrzałem na nią, przepraszając ją wzrokiem. Nie wiem czy zrozumiała, ale odpowiedziała mi spojrzenie mówiącym "będzie dobrze, jestem z tobą".
- To był wypadek... - wyszeptałem i złapałem ją za rękę.
- Wiem. Wierzę ci. Będzie dobrze, wyzdrowiejesz, wrócisz do domu i wszystko będzie po staremu..- szepnęła i pocałowała mnie w czoło.
- Skąd wiesz, że tu jestem? - zapytałem.
- Mówiłeś moją ksywkę przez sen. Lekarze uznali że do mnie zadzwonią i poinformują. Dzwonili do twojej mamy ale nie odebrała.
- Jak to do niej dzwonili? - doznałem szoku.
- Normalnie. Przecież to twoja mama. Dziwne że nie martwi się o ciebie. Moja mama by już dawno zwariowała z niepokoju. - stwierdziła Yuki.
Poczułem się jak ostatni śmieć. Nic nie warty, pusty, żałosny śmieć.
- Ale twoja mama jest normalna...- szepnąłem i odwróciłem głowę.
- To znaczy? Czy to dlatego kilka dni temu uciekłeś ode mnie z domu?- zapytała Yuki i chyba powoli zaczęła rozumieć.
- Moja matka jest alkoholiczką... a ja jestem nic nie wartym człowiekiem bez przyszłości. Czeka mnie to samo co ją...- rozpłakałem się i zakryłem twarz dłońmi.
- Cornel... wcale że nie... Ciebie czeka sukces, wielka przyszłość. Jestem tego pewna. Obiecuję, że cię nie zostawię. Razem to przejdziemy. Pomogę ci...- mówiła i również się rozpłakała.
Usiadłem na łóżku, przytulając się do niej. Płakaliśmy razem, uwalniając emocje. Tego właśnie potrzebowałem. Czułem się dużo lepiej, gdy byłem pewny, że ona o wszystkim wie. Teraz było mi lżej.
- Kocham cię, Yuki.- wyjąkałem z siebie.
- Ja ciebie też. Jesteś moim przyjacielem. Jesteśmy z tym razem, na tym to polega.
Puściłem ją i znów się położyłem.
- Niedługo cię wypuszczą.- powiedziała z uśmiechem.
- Skąd wiesz? - zainteresowałem się.
- Pytałam lekarza. Powiedział że za 2 dni możesz wrócić. Muszą się upewnić że twój stan pozostanie stabilny. Jeśli tak się okaże, to wrócisz.
- Ale i tak nie będę w stanie sam opiekować się domem. - zauważyłem.
- Wiem. Dlatego na jakiś czas u ciebie zamieszkam. Razem sobie poradzimy. - powiedziała, nie pytając o moją zgodę.
- Nie chcę robić problemu... - jęknąłem.
- Nie robisz. To dla mnie przyjemność. Będziemy więcej czasu spędzać razem. Czy to nie wspaniałe?
- A co na to twoi rodzice?- zapytałem.
- Nie mają nic do gadania, jestem przecież już pełnoletnia.
Uśmiechnąłem się, a Yuki wstała.
- Muszę już iść. Przyjdę później i przyniosę ci jakieś zakupy.
- Nie musisz.
- Ale chcę. - uśmiechnęła się szerzej.
- A... czekaj... powiedziałaś że uciekłem kilka dni temu, prawda?
- Tak i co?
- To ile dni spałem? - zapytałem, bojąc się odpowiedzi.
- Prawie 4 dni.
Otworzyłem usta ze zdziwienia. Yuki przymknęła moją dolną szczękę do górnej.
- Nie rób tak, bo połkniesz muchę.
- Gorzej jak połknę powietrze. - wytknąłem język w żartobliwym geście.
- Dawno zrobiłeś ten kolczyk? - zaciekawiła się Yuki.
- Tak, jakieś 2 lata temu. Czasem zapominam że go mam. Kolczyk w języku to fajna sprawa.
- To jak wrócisz do domu, to mi przebijesz. Też chcę.- puściła mi oczko i opuściła salę.
"Ona jest taka zakręcona..."- pomyślałem i zamknąłem oczy, czekając aż wróci z jedzeniem. Czułem się strasznie głodny. Dobrze, że mam taką przyjaciółkę. Wtem w mojej głowie pojawił się obraz postaci Cilliana. Widziałem jego delikatne rysy twarzy, brązowe oczy, drobne, kształtne usta. Widziałem jego szczupłą sylwetkę, granatowy sweter i jasne jeansy. Jego blond włosy opadały niesfornie na czoło, zakrywając lekko oczy. Nie wyglądał na emo. Ale był przystojny. Miał w sobie to coś. I przy okazji był całkiem zgrabny..."Kurwa, o czym ja myślę?!"- zacząłem się zastanawiać, czy to normalne, że oceniam szczegółowo wygląd własnego brata. Nie mogłem się powstrzymać przed oceną jego wyglądu. Był naprawdę boski. Szkoda, że nie znam  takiego chłopaka w naszym prawdziwym świecie. A tak w zasadzie, to nawet nie byłem pewien, że to właśnie był Cillian. Nigdy go nie poznałem. Zmarł kilka dni po porodzie. to takie smutne. To może właśnie dlatego ojciec się załamał? Może utrata dziecka go wykończyła psychicznie? Wiem, że mama i tata bardzo się cieszyli z tego dziecka. Kiedyś mama opowiadała o tym z takim przejęciem. Dziś tylko potrafi powiedzieć, że Cillian byłby lepszy. Może i by był. Ale nie jest. I to właśnie mnie denerwowało. To całe gdybanie! A gdyby to, a co gdyby tamto...! Cholera mnie bierze, gdy ktoś tak gada. Po prostu mam ochotę wtedy powiedzieć "gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem!" To jest właśnie głupie gdybanie, które nigdy się nie spełni. Możemy tylko przypuszczać i snuć tezy. Ale czy to ma jakieś znaczenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli dodajesz obiektywny i przemyślany komentarz, to dziękuję. Na pewno się odwzajemnię, lecz jeśli dodajesz puste słowa, hejty, bluźnierstwa lub chcesz mnie zdołować, to nie dodawaj komentarza. Szkoda Twojego czasu, gdyż i tak go usunę. Nie toleruję bezpodstawnych hejtów. Dziękuję i pozdrawiam :) -Neko-