player

GRY

sobota, 26 lipca 2014

Drop Dead.

Witam!

No Kochani... Widzę, że blog leży martwy. Nikt już nie czyta, nikt nie odwiedza. Wiem, wiem. To moja wina. Zawiodłam Was, a blog się zeszmacił, tak jak pisałam wcześniej. Nie wiem, czy jeśli nie ma tu żywej duszy, to czy jest sens dalej to ciągnąć. Pisałam dla Was, a nie z nudy. Satysfakcjonowała mnie Wasza ciekawość i nowe komentarze. A teraz? Teraz powiewa tu śmiercią i szarością. Duch bloga chyba już nie powstanie. W każdym razie, nie bez Was...
Kocham Was i tak!
- Neko -

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 21

Witam!

Wracam po bardzo długiej nieobecności. Znów zaczynam pisać i będę kontynuować to tak długo, jak się da. W sumie, nawet nie mam pomysłu na koniec. Mam nadzieję, że frekwencja na blogu się znacznie poprawi i statystyki wzrosną w górę, bo bez Was jaki jest sens pisania? A więc, nie opuszczajcie mnie i zaglądajcie tu! Zapraszam na nowy rozdział! ;3

Rozdział XXI

Od jakiegoś czasu w moim życiu panuje cisza. W sumie, nic się nie dzieje. Nikt się nie odzywa. Nikt nie tęskni. Przesiaduję w swoim pokoju, pochylony nad książkami i zeszytami. Mam teraz bardzo dużo nauki. Do matury zaledwie 3,5 tygodnia! Przestudiowałem 3/4 materiału, ale wciąż czuję się niepewny. W dodatku moje samopoczucie znacznie się pogorszyło. Ale tak naprawdę... czy w ogóle mogło być gorzej? Czuję się odizolowany, sam to robię. Odsuwam się, zamykam się w klatce z lęku. Pytanie brzmi, czego się boję? Matury, ludzi, bólu, śmierci? Czego? A może wszystkiego na raz? Niszczę się, a moje rany nie chcą się goić. Pokryłem się krwawiącymi kreskami i duszę się w swetrach i koszulkach z długimi rękawami. Od jakiegoś czasu również Cassian się mało odzywa. Raz dziennie jakiś sms. Żadnych rozmów, a nawet ciężko to nazwać dialogiem. Jakby Cass miał mnie dość. Jest niechętny na spotkania, a gdy pytam, co się dzieje, to milczy lub zwyczajnie mówi "nic". Z kogo robi idiotę? Ze mnie czy z siebie?
O wilku mowa, mój telefon zaczął wibrować. Poczułem ukłucie gorąca, które przeleciało przez mój organizm, a ciało napięło się niczym struna. To było czyste oczekiwanie w napięciu, czy to on. Wpisuję kod, patrzę na smsa. "Proszę, wyjdź przed dom." Nie myśląc długo, wstałem i pomaszerowałem przed dom. Gdy schodziłem po schodach, kot przewinął mi się między nogami, a ja straciłem równowagę i runąłem przed siebie. Bolesny upadek na beton, mam zdarte dłonie. "Cholera, kocham tego kota, który próbuje mnie zabić." - pomyślałem.
- Brawo. - usłyszałem klaśnięcie w ręce.
Uniosłem wzrok. Blondyn stał z sarkastycznym uśmiechem, ale jego oczy były bardzo dziwne. Coś się w nich kryło, tylko nie miałem pojęcia co. Wstałem z betonu, otrzepałem ręce i chciałem przytulić chłopaka.
W pierwszej chwili cofnął się, zupełnie tak, jakby to był odruch ze strachu. Jednak jakby po przemyśleniu, wtulił się we mnie. Poczułem, jak jego małe rączki zaciskają się na moich ramionach, a palce wbijają się w obojczyki. To był oczywisty znak.
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje? - złapałem go za ramiona i spojrzałem mu prosto w oczy. Odwrócił wzrok, wbijając go w ziemię. Przyglądał się swoim trampkom, a ja potrząsnąłem nim, żeby na mnie spojrzał. Bał się, wstydził czy po prostu zrobił coś złego i chce to ukryć?
- A co ma się dziać? - zapytał siląc się na normalny ton, jednak jego głos załamał się.
- Ty mi powiedz. Nie chcesz spojrzeć mi w oczy, bo wiesz, że oczy nigdy nie kłamią.
Cassian zrzucił moje dłonie i usiadł na schodach z ciężkim, smutnym westchnieniem.
- Źle się czuję. - powiedział i zaczął poprawiać nerwowo grzywkę.
- Dlaczego? Fizycznie, psychicznie? - dopytywałem.
Złapałem go za dłoń. Niech wie, że może mi ufać. Zawsze powinien o tym pamiętać, ale teraz czuję, że coś się zmieniło. Czyżby przestał ufać mnie i innym, a nawet sobie? Coś się musiało wydarzyć. Coś poważnego, co zmiażdżyło go. A może przesadzam i faktycznie nic mu nie jest?
- Ogólnie źle się czuję. Czuję się taki niepotrzebny. Pusty wewnętrznie. - wyjaśnił.
- Kochanie, przestań, wcale tak nie jest! Wiesz, że jesteś całym moim światem. Ja cię potrzebuję! - tłumaczyłem mu, ale on wcale się nie uśmiechnął.
- Spotkałem swojego byłego... - szepnął i zacisnął usta. Widziałem, że napięła się jego cała szczęka. Nie chce płakać, stara się trzymać w całości.
- Kogo? - nie wiedziałem, że Cass miał przede mną innego chłopaka.
- Ma na imię Stellan. Jest od nas starszy. Mieszkałem z nim jakiś czas, to był dobry związek, prawie... - odparł.
- Dobry, więc czemu się rozpadł?
- Ponieważ Stellan mnie zostawił, wolał gonić za marzeniami. Wyjechał do Japonii, studiował, miał innych partnerów, a mnie porzucił jak rzecz. Długo przez niego cierpiałem. Teraz wrócił do Anglii i mieszka niedaleko galerii, dosłownie kilka kroków. - łezka potoczyła się po jego policzku. Otarłem ją kciukiem i delikatnie ucałowałem jego usta.
- Moment, powiedziałeś, że prawie dobry związek... co to ma znaczyć, prawie?
Blondyn zacisnął piąstki, a łzy zaczęły spływać dużo bardziej obficie. Jego głos był słaby, a ja wyczułem strach.
- Przez kilka lat znęcał się nade mną. Byłem jego zabawką. Traktował mnie jak swoją własność. Kupował mi ubrania, płacił za zakupy, utrzymywał mnie. Był sponsorem. Ja w zamian za to, pozwalałem by mnie bił, wyżywał się, krzyczał... i nie tylko... - ostatnią część zdania dodał szeptem.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem pojęcia, że Cass miał taką przeszłość. Moje serce ścisnęło się, a rzeczywistość wydała mi się taka okrutna.
- I nie tylko? - powtórzyłem za nim.
Blondyn spojrzał mi głęboko w oczy, a ja zrozumiałem. Coś mnie ukłuło w samym środku, coś pękło, coś zostało zniszczone. Poczułem przypływ gorąca, przyspieszyło mi tętno, a w mojej głowie zaczęły się kłębić bluźnierstwa.
- Co się stało na spotkaniu?
- Nic, rozmawialiśmy. - odpowiedział zbyt szybko.
- Cassian! - wrzasnąłem.
- Znów mnie skrzywdził... broniłem się, ale... - rozpłakał się. Jego ręce się trzęsły, a twarz pobladła.
- ZABIJĘ SKURWIELA! - wydarłem się i wstałem. Byłem wściekły, miałem ochotę dorwać go i rozpierdolić mu łeb. I zrobię to. Obiecałem to sobie w duchu, nie odpuszczę, o nie! Szybkim krokiem skierowałem się do domu i wybiegłem na podjazd. Cassian pobiegł za mną.
- Cornel, proszę cię, nie rób nic! Nie warto! - błagał, ale ja nie słuchałem. Nic mnie nie zatrzyma. - On jest chory psychicznie, nie wiedział co robi!
- Akurat, przez tyle lat też, kurwa, nie wiedział?! - wrzasnąłem.
- Będziesz miał problemy, proszę cię... - płakał. Złapał mnie za rękę i starał się zatrzymać. Wyrwałem się z uścisku i wsiadłem na motor. Nagle usłyszałem kaszlenie. Odwróciłem się, Blondyn dusił się, trzymając się za brzuch.
- Co Ci jest?! - krzyknąłem.
- Nie... mogę... oddychać... - wysapał i upadł.
Rzuciłem się do niego. Na klęczkach, trzymając jego głowę, dzwoniłem po pogotowie. Mieli przyjechać dosłownie za chwilę. Nie zastanawiając się, zacząłem udzielać mu pierwszej pomocy. Jego serduszko nie biło.
- Cass, no dalej... obudź się!

środa, 4 czerwca 2014

Sad Note...

Witam, a raczej Dobry Wieczór (piszę to o godzinie 22:14)

Uświadomiłam sobie, że opuściłam ten blog. Dodaję części raz na jakiś czas, a kiedyś były codziennie. Brak mi weny, może to przez te wszystkie problemy. Coraz ciężej mi pisać, gdyż w moim życiu wszystko się pieprzy, a ja nie umiem tego zatrzymać.
Każdy dzień zaczyna być walką o przetrwanie - podetnę te żyły, czy nie?
blood suicide anime manga cut Anime girl anime boy
Również nie mam już co opisywać. Od jakiegoś czasu (coś koło miesiąca) moja para inspiracji przechodzi kryzys. Wciąż są parą, jednak jeden z nich jest w szpitalu. Walczy o życie. Tak, dobrze czytacie. Ta mała iskierka w jego oczach może zgasnąć każdego dnia. Chociaż trudno to zauważyć, gdyż jego oczka są zamknięte... Teraz rozumiem, że blog zaczyna umierać razem ze mną i wszystko na nim staje się okrutne i surowe. Każde wydarzenie przesiąka jakiś skryty ból, który w sobie trzymam. Rzeczywistość jest okrutna. Tak. Life Is Brutal. A ja nie jestem wojownikiem. Już nie. Przepraszam Was, że tak zeszmaciłam ten blog i że wszystko się zatrzymało w połowie drogi. Nie jest to żadne zawieszenie, czy też zakończenie - o nie. Jest to tylko kryzys, który musi być przeczekany. W końcu się przełamię i moje pociachane łapy napiszą coś. Dziś stać mnie tylko na ten żałosny tekst w ramach przeprosin. Przykro mi jest, że duch bloga zdechł. Ale odżyje znowu, razem ze mną. Bądźcie cierpliwi. To chyba tyle, wracam gnić w łóżku (bezsenność) i będę kalkulować ile rzeczy mam jeszcze do spieprzenia! :)
Pozdrawiam Najszczerzej Z Całego Serduszka! 
-Neko-

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 20

Witam!

Ostatnio wiele myślałam o nowym poście. Czytałam te stare i odniosłam wrażenie, iż moje opowiadanie jest nieco rutynowe. Wciąż bardzo przewidywalne 'wypadki'. Sami rozumiecie. Uznałam, że czas troszkę poprawić jakość opowiadania. Urozmaicić je. To jest początek eksperymentu. Czas zacząć! W ogóle uświadomiłam sobie, że mój profil był odwiedzany 4500 razy. Dziękuję! :)

Rozdział XX

Cassian:

Ostatnio czas leci bardzo szybko. Zbliża się kwiecień, a razem z tym wszystkie wiosenne problemy. Również do końca roku zostało niewiele czasu. Dotarło do mnie, że w maju Cornel pisze maturę i... kończy liceum! Będę w szkole sam. On pójdzie na studia, a ja? Zostanę tu, by gnić wśród dupków, którzy mnie irytują każdego dnia tak bardzo, że patrzę na nich i zastanawiam się, kogo zabić jako pierwszego. Pociesza mnie myśl, że idą wakacje i spędzę je całe z moim ukochanym. Chociaż, patrząc na moje postępy w chorobie, nie wiem czy uda mi się iść do 3 klasy. Boję się. Tak mnie to przeraża. Cały poranek chodziłem smutny, obawiając się. Zaplanowałem sobie samotne wyjście do galerii, żeby zminimalizować stres. Nie chcę wyciągać na miasto Cornela, ponieważ musi się uczyć. Nie chcę mu przeszkadzać. Matura jest bardzo ważna. Właśnie siedziałem zakładając białe trampki. Znów ubrałem się cały na biało. To już nawyk. Wyszedłem z domu i ruszyłem na przystanek autobusowy. Nie chcę brać auta rodziców, bo jeszcze zdarzy się wypadek, rozbiję samochód i starzy mnie zabiją. Bezpieczniej autobusem. Wsiadłem do pojazdu i zaszyłem się na samym końcu. W słuchawkach leciało właśnie Clubbed To Death, Blood On The Dance Floor. To poprawiało mi humor. Pozytywna muzyka, choć z negatywnymi akcentami. Dojechałem na miejsce i wszedłem do galerii. Była wielka. Mnóstwo sklepów, tłumy ludzi, hałas i szum. Tak, typowe. Dziś miałem w planach zahaczyć markowe sklepy, żeby kupić jakieś jeansy, ze 3 T-shirty, buty i może jakieś kolczyki. Przy okazji wstąpię do drogerii żeby kupić jakieś ładne męskie perfumy, farbę do włosów i eyeliner. Odwiedziłem jako pierwsze C&A. Rozejrzałem się i w oczy rzuciły mi się neonowe koszulki. Wybrałem niebieską koszulkę z napisem "It's My Cookie" w rozmiarze S. Ruszyłem do przymierzalni. T-Shirt pasował idealnie! Wyglądałem naprawdę dobrze. Uznałem, że go kupię. Gdy zapłaciłem przy kasie, wyszedłem ze sklepu, idąc do stoiska z biżuterią. Zajrzałem w szybki.
- W czymś pomóc? - zapytała młoda ekspedientka.
- Nie, to znaczy, tak. Szukam labertów w kolorze różowym. Oczywiście do wargi.
Sprzedawczyni otworzyła szybkę i podała mi to, o co ją poprosiłem.
- Dziękuję, do tego jeszcze potrzebuję nowy kolczyk do septum, najlepiej biały.
Do pudełeczka dostała się biała podkówka. Zastanawiałem się czy kupić też niebieską sztangę do języka.
W końcu wyszło na to, że również wylądowała w pudełeczku, razem z dorzuconymi białymi tunelami. Zapłaciwszy, poszedłem do House'a. Od razu zauważyłem szare poprzecierane jeansy. Były bardzo obcisłe. To był ciuch idealny dla mnie! Do tego dobrałem białą koszulkę z szaro-czarną różą i napisem "Immortal".
Zapłaciłem i opuściłem sklep. Zachciało mi się pić, więc pojechałem schodami na następne piętro, do części z jedzeniem. Plątałem się wśród tłumu, manewrując. Nagle dostałem smsa, więc wyjąłem telefon i wgapiłem się w ekran, odpisując. W tej samej chwili zderzyłem się z kimś.
- Bardzo przepra- CASSIAN!? - krzyknął zdziwiony głos.
Podniosłem głowę. To było nagłe, piorunujące uczucie. Coś mnie skręciło w środku, a usta zamarły w kształcie litery "O".  Przede mną stał czerwono-włosy, szczupły chłopak. Był ubrany w czarną koszulkę z kotem, czerwone rurki w kratę, trampki w ćwiekami, a na głowie miał fullcap z napisem "Mr. Perfect".
- S-s-Stellan? - wyjąkałem.
- Ale długo się nie wiedzieliśmy! - przytulił mnie, jak gdyby nigdy nic.
- Co Ty tu robisz? Przecież wyjechałeś do Japonii! - krzyknąłem, zdezorientowany.
Stellan. Galeria. Ja. On. Tu. Zderzenie. ŻE, KURWA,CO?!
- Co taki zdziwiony? Wróciłem do Anglii, ponieważ mój kurs o Japonistyce się skończył. To mój ostatni rok studiów. Wiesz, licencjat. - wyjaśnił chłopak - może pójdziemy coś razem zjeść? Chciałbym z tobą pogadać. Tęskniłem, wiesz?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Stellan... to taka długa historia. Było mi ciężko zaakceptować jego powrót. Wrócił tak nagle, jak wyjechał. Zostawił mnie od tak sobie. Nie mogłem nic powiedzieć. A teraz myśli, że jak wrócił, to znów będziemy bliżej siebie, jak za dawnych lat? To przepadło. Drugi raz zapałki nie odpalisz. Tak?
Usiedliśmy na kanapie, pijąc shake'i.
- Mów, co u Ciebie. - zacząłem, niepewnym tonem.
- W sumie, nic. Jak już mówiłem, kończę pierwszą część studiów. Teraz będę się brać za magisterkę. Trudna robota. Kupiłem sobie mieszkanie niedaleko stąd, urządziłem się całkiem nieźle. Jak chcesz, to może kiedyś do mnie wpadniesz, jak będziesz wolny.
"Czyli nigdy..." - pomyślałem.
- Mhm. Rozumiem. A ja mam to samo nudne życie. Tylko czas szybciej leci. Poznałem nowych ludzi, dostałem nowe szanse, zmieniłem się jednak trochę. - powiedziałem upijając łyk shake'a.
- Zauważyłem. Świetnie wyglądasz. Gdy cię ostatni raz widziałem, byłeś ubrany na czarno, z pociętymi rękoma, w depresji. Dobrze to pamiętam. Ja pakowałem walizkę do samochodu, a ty stałeś w drzwiach, płacząc. Krew kapała z twoich nadgarstków na wycieraczkę. Twój makijaż spływał po policzkach. - wspominał, jakby to było jedno z najprzyjemniejszych wspomnień, podczas gdy ja cierpiałem w środku niesamowicie.
- Zraniłeś mnie. - skwitowałem.
- Wiem. Nie mówiłem ci tego, ale przepraszam. Nie tak miało być, ale zrozum, to była moja szansa na sukces. Wiedziałem, że wrócę i...
- I co? Że wrócisz, a ja będę czekać? Zobaczę cię, wybaczę ci i rzucę się w twoje ramiona? - krzyknąłem.
- Cass, spokojnie, pozwól mi wyjaśnić...
- Tu nie ma nic do wyjaśniania, rozumiesz? Wybrałeś to, co było ważniejsze. Czy ja kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłem? - łzy cisnęły mi się do oczu, ale chciałem je zatrzymać.
Stellan usiadł bliżej mnie i objął mnie ramieniem. Nie chciałem jego dotyku, ale nie wiedząc czemu, wtuliłem swoją głowę w jego ramię. To mnie tak bardzo zabolało. Zostawił mnie, wraca i myśli że czekałem? Cholera. Tak, ma rację. Czekałem... Łzy wypłynęły mi z oczu.
- Nie wiedziałem, że tak cię to zrani... Nie chciałem... - szeptał, głaszcząc mnie po głowie.
Podniosłem głowę, wytarłem łzy i wstałem.
- Żegnaj, Stellan.
Szybkim krokiem poszedłem w stronę łazienki. Wpadłem do kabiny i usiadłem na podłodze, nie ukrywając już bólu. Łzy wyciekały ze mnie, zabierając ze sobą wszystkie przykre wspomnienia. Wyciągnąłem z torby scyzoryk. Obracałem go w palcach. Nie robiłem tego od tak dawna. Kilka lat. Pieprzone kilka lat! Nie wytrzymałem. Wbiłem scyzoryk w swoje ramię. Potem znowu i znowu. Wtem moje drzwi się otworzyły, a przy mnie ukucnął Stellan.
- Proszę, przestań. Naprawię wszystko, uwierz mi, zmieniłem się... - tłumaczył się, próbując zabrać mi narzędzie. Wreszcie scyzoryk upadł na zakrwawione płytki.
- Gdy wyjechałeś, siedziałem w domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem 16 lat. Byłem rozdarty, a na moim ciele nie było już miejsca na nowe rany. Płakałem non stop. Bałem się. Którejś nocy ból był tak silny, że nie mogłem wytrzymać. Nie dzwoniłeś, nie pisałeś, nie było cię! Zabiłeś część mnie. Podciąłem sobie żyły. Wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym! Siedziałem tam zasrane 2 lata! Cały czas wierzyłem, że wrócisz, że przypomnisz sobie o mnie, że zabierzesz mnie stamtąd! Że będzie, kurwa, dobrze! - płakałem jeszcze bardziej.
- Wybacz mi, proszę... - szeptał, przytulając mnie - daj jeszcze jedną szansę.
- Stellan, ja nie mogę. Ja mam.. - Przerwał mi pocałunkiem.
Przyparł mnie do ściany, całując namiętnie. Jego dłonie powędrowały pod moją koszulkę. Zacząłem się rzucać, próbując go od siebie odepchnąć, ale był zbyt silny. Próbowałem złapać jego dłonie, które zmierzały w dół. Jego usta całowały moją szyję.
- Zostaw mnie! Błagam! - prosiłem, odczuwając straszny lęk i niechęć.
Zacisnąłem nogi z całej siły i naprężyłem mięśnie brzucha. Nie chcę, żeby mnie dotykał. Opierałem się jego dotykowi, odpychając jego tors rękoma.
- Oj Cass, no przestań. Tak długo się nie widzieliśmy... - Jego ręce zjechały jeszcze niżej.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknąłem, wyrywając się, jednak to było na nic. Szybkim ruchem zatrzasnął drzwi, przekręcając zamek. Z podłogi nie dosięgałem do zamka. Poczułem, że moje obcisłe spodnie się poluzowały. Proszę, nie... Stellan zszarpał ze mnie koszulkę, dotykał mojej klatki. Gryzł mnie i był brutalny. Uderzyłem go w twarz. Gdy dotarło do niego, że właśnie dostał z liścia w twarz, rzucił mi mordercze spojrzenie. Uśmiechnął się złośliwie i szarpnął mną, obracając mnie. Łzy znów zaczęły wypływać na moje policzki. Nagle z mojego gardła wydarł się krzyk bólu. Chłopak się śmiał, zaciskając dłonie na moich ramionach. Uścisk był mocny i bolał. W zasadzie, cierpienie pulsowało w całym moim ciele. Zamknąłem oczy, próbując nie myśleć o tym, co się dzieje. To zaraz minie. On zaraz odejdzie, to się skończy. Ból. Ból. Ból. Tylko ból i nienawiść. Do moich uszu dotarło ciche jęknięcie. Chłopak cmoknął mnie w kark i poklepał po policzku.
- Dobrze, że się spotkaliśmy, Cass. - wysyczał i zaśmiał się.
- Obiecałeś mi, że już nigdy mi tego nie zrobisz... - szepnąłem.
- A Ty, bachorze, uwierzyłeś? Wciąż jesteś bezbronny. Wciąż jesteś moją marionetką. Bardzo przyjemnie się tobą kieruje. Zastanów się, czy nie zostać męską dziwką. Dupę masz do tego idealną! - wyśmiał mnie, ubrał się i wyszedł z łazienki. Nie wiedziałem co zrobić. Powycierałem się z pozostałości po nim, ubrałem się i podciągnąłem kolana do brody. Molestował mnie przez tyle lat. Ale mimo wszystko go kochałem. Dbał o mnie. Zapewniał jedzenie, ubranie, pieniądze. Moi rodzice nie wiedzieli o tym układzie. Nie umiałem nikomu powiedzieć, że mi to robił. Krzywdził mnie, ale też kochał. Tak przynajmniej myślałem. Teraz czuję do siebie wstręt. Jestem obrzydliwy. Mam paskudne ciało. Jestem szmatą. Tak mi wstyd... Podniosłem scyzoryk z podłogi i zacząłem rozcinać swoją skórę. Cała depresja nagle do mnie wróciła. Zdechnij, śmieciu.

poniedziałek, 5 maja 2014

A jednak... rozdział 19

Witam!

No, kolejny raz Was zaskakuję, gdyż pewnie wszyscy sądzili, że to już koniec. A jednak nie :) Mój dół nie minął, wciąż płaczę po nocach, a moje ręce wyglądają jakby dopadł je szaleniec z maczetą, ale jest ok. Nie zabiłam się, ale próbowałam (wiem, idiotyzm...). Na  (nie)szczęście jestem tu z Wami wciąż i dodaję kolejny post c:
Czytajcie! <3

Rozdział XIX

Minęło tak wiele czasu. Wszystko się zaczęło zmieniać, tylko ja stałem w miejscu, nie wiedząc którędy iść. Miałem wrażenie, że nikt mnie nie słucha. Krzyczę z całych sił, skamlę, jednak nikt nie jest w stanie usłyszeć rozpaczliwego wołania. Utknąłem we własnej paranoi, błądząc w rutynie, która zmieniła moje życie w wydeptane koleiny. Jak mam się z tego wydostać? Jak przebić szkło? Wciąż czuję się coraz gorzej, z dnia na dzień mam w sobie mniej siły, by opierać się tej całej obłudzie. Każdy poranek jest jak umieranie. Otwieram oczy i czuję ten chłód umierającego serca. Rozpadam się. Ale muszę wstać i iść. Muszę żyć. Tylko czy ja żyję? A może to tylko istnienie? Oddycham, ale czy jestem żywy? Cała moja nieznana droga jest wysypana potłuczonym szkłem. Z każdej strony krzaki cierniowe, a nade mną czarne chmury. Dlaczego wszystko co kocham, musi przychodzić do mnie z ceną? Nie chcę płacić za to szczęście łzami. Tak, to delikatne bicie serca jest melodią dla błądzących, kołysanką dla martwych, nadzieją dla żywych, agonią dla mnie. Wciąż pusto, wciąż mniej. Tracę siebie. Ale... kim jestem?
Siedziałem na podłodze, pochylony nad książkami, ucząc się, gdyż matura już za miesiąc. To ostatni dzwonek na naukę, a ja jestem tak bardzo wykończony. Jest już późno, a może wcześnie? Nie wiem. Jest 3 nad ranem, a ja kończę dopijać 4 napój energetyczny. Jestem pobudzony, ale tak bardzo zmęczony. Nie wolno mi usnąć. Każda godzina jest cenna, każda minuta to nowa informacja. "Nie trać czasu, Cornel, nie trać czasu!" - pomyślałem. Otworzyłem zeszyt i zacząłem zapisywać różne definicje z języka angielskiego. Muszę jeszcze wkuć trochę matmy, ogólnych wiadomości o społeczeństwie, no i wiadomo, dobrze by było przypomnieć sobie streszczenia lektur. Oh, jak bardzo chciałbym mieć to za sobą. Nagle na mój zeszyt spadła mała, drobna czarna łapka. Podniosłem wzrok, Religion domagała się odrobiny pieszczot.
- No chodź tu. - zawołałem ją, a ona podbiegła do mnie i zaczęła ocierać się grzbietem i bokami pyszczka o moje ręce, ramiona i twarz. Ma takie miękkie futerko. Zamknąłem oczy, starając się skupić na kociej przyjemności. Nagle otworzyły się drzwi od mojego pokoju.
- Połóż się spać, potrzebujesz snu... - powiedziała mama i usiadła w fotelu.
- A Ty dlaczego nie śpisz? - zapytałem.
Mama zakaszlała, po czym poprawiła swój różowy szlafrok.
- Boli mnie głowa. Migrena. - odpowiedziała, odwracając wzrok.
Skłamała. Widziałem to po jej oczach. Czuła jak uzależnienie wyniszczyło jej organizm. Brakowało jej alkoholu, cierpiała przez to. Nie mogła spać, bo za każdym razem gdy zamykała oczy, widziała to. Ten obraz wciąż bardziej pustych butelek. Czuła to. Uczucie drętwości, rozbujany umysł. Przypominała sobie, dlaczego zaczęła pić. Ból dopadał ją i zgniatał. Próbowała zapić depresję, która ją ściskała od środka. Chciała na moment zapomnieć. Wymazać wszystko.
- Rozumiem. - odparłem, kupując jej kłamstwo.
Nastała cisza.
Skrzypnięcie skórzanego fotela, ciche jęknięcie, a po chwili ciche trzaśnięcie drzwi. Znów jestem sam. Religion poszła za mamą, Brutus jeden. Próbowałem się skupić na wzorach matematycznych, gdy usłyszałem ciche wibrowanie telefonu. Drrr-Drrr. Drrr-drrr. Spojrzałem na wyświetlacz, po czym odebrałem.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - wykrzyknął głos w słuchawce.
- Mogę cię spytać o to samo, kochanie. - powiedziałem sarkastycznie.
- Nie śpię, bo ty nie śpisz. - jęknął.
- Przyznaj się! Gdzie zamontowałeś tę kamerę? - zażartowałem, śmiejąc się.
- W łazience, pod prysznicem. - załapał mój żartobliwy ton i podjął grę.
- Okej, a tak na poważnie, co robisz? - zapytałem.
- W zasadzie nic, stoję pod twoim domem i marznę.
Natychmiast podbiegłem do okna. Cassian wyszczerzył się jak idiota i pomachał mi. Odmachałem, po czym pokazałem mu gest, że ma się puknąć w czoło. Byle solidnie!
Złapałem kurtkę i opuściłem pokój. Wyszedłem przed dom, odpalając papierosa.
- Tęskniłem. - powiedział i zabrał mi papierosa z ust.
- Widzę. Oddaj. - wyciągnąłem rękę by odzyskać fajkę, jednak on odwrócił się do mnie plecami. - Proszę, oddaj. Nie możesz palić! To cię...
- Zabija? - dokończył.
- Też.
- Wiesz, na coś umrzeć trzeba. - mruknął i oddał mi papierosa.
Zaciągnąłem się. Czułem, jak dym wypełnia moje płuca, by za moment wylecieć na zewnątrz i wpuścić do mnie tlen. Powietrze też jest toksyczne. Też powoli zabija. Spaliny, trujące gazy - to wszystko było w składzie tego, czym oddychamy. Tylko czy ludzie zdają sobie z tego sprawę?
- Gdzie jesteś? - zapytał Cassian.
- Hm? A... Nie wiem w zasadzie. Myślałem o tym, jak szybko umrzemy, zatruci życiodajnym powietrzem. - mruknąłem, wyrwany ze swojego świata. Nawet nie zauważyłem, że przeszliśmy już spory kawałek.
- Co masz na myśli?
- Delikatne sączenie trucizny. - wyjaśniłem.
Cass spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Rozumiał to, aż nazbyt dobrze. Tak bardzo się bał. Widziałem to.
- Wszyscy umrzemy. - zawyrokował.
Chciał przez to powiedzieć "wiem, że umrę już niedługo, ale proszę, udawaj, że jest inaczej."
Objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
- Kocham cię. - wyszeptałem i pocałowałem go w usta.
Tak dobrze czuć jego bliskość przy sobie. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, że kiedyś mi tego zabraknie. Nie, tylko nie to.
- Proszę, nie pozwól mi odejść... - szepnął i spojrzał mi prosto w oczy.
Jego błękitne tęczówki zaszkliły się, ale zatrzymał łzy w sobie, a ja wtedy zrozumiałem, jak jest. Tracąc siebie będąc dla innych, odnajdujemy siebie.




wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 18

Witam ;)

Jak widać blog ruszył pełną parą i notki pojawiają się znów często. Mam wenę i wykorzystuję to. Jednak nie wiem, jak długo to potrwa, bo niestety zbliżają się moje egzaminy i muszę się trochę pouczyć. Po egzaminach luzik i znów będę więcej dodawać. Znów mam o czym pisać, gdyż para na której opiera się to opowiadanie, znów jest razem <3 Hip Hip Hurra! Cieszmy się, bo to dzięki nim to opowiadanie jest tak nazwijmy to... wciągające ;) A teraz czytajcie :3

Rozdział XVIII

Dni mijają coraz szybciej. Wróciłem do domu, dostałem nowe leki, staram się zmienić swoje życie. W ogóle wszystko nagle się zmieniło. Zacząłem bardziej cenić każdą chwilę mojego życia. W końcu jest tak cenne. A jeszcze bardziej cenne jest w tej chwili życie Cassiana. Postanowiłem, że załamywanie się w tej sytuacji nic nie da. Muszę być silny i korzystać z czasu, który nam został. Nie wiem, ile jest dokładnie miesięcy, nie obchodzi mnie to. Każdy dzień jest na wagę złota. Niestety mam coraz mniej czasu na spotkania, gdyż w tym roku szykuje się matura. Muszę się przygotować. Rozszerzona matura z języków wcale nie jest łatwa. Ale tak właśnie chciałem - a nic, co ma wartość, nie jest proste. Dziś postanowiłem, że cały dzień będę się uczyć. Cassian postanowił mi pomóc (czyli przeszkadzać, ale to takie słodkie). Siedzę właśnie na dywanie, otoczony górą książek, analizując strony zeszytu do historii.
- Okej, już umiem. Możesz mnie przepytać? - podałem Cassianowi zeszyt.
Chłopak położył się na brzuchu, machając nogami w górze. Wziął zeszyt i zaczął czytać.
- Ale ja nic z tego nie rozumiem! - jęknął.
- To nie ty masz rozumieć, tylko ja. Po za tym, ty się będziesz tego uczył dopiero za rok. - odpowiedziałem spokojnie. - a więc pytasz czy przeszkadzasz?
Cass zaczął zadawać mi pytania, a ja odpowiadałem.
- 3 na 5. - pisnął, przewracając się na plecy.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- No normalnie. Pomyliłeś 2 daty! - pacnął mnie palcem w nos, a ja potrząsnąłem głową z jeszcze większego zdziwienia. Przecież uczyłem się przed chwilą!
- Okej. Zostawmy historię, bo zaraz zeświruję. Już mi się miesza! Uczymy się jej od 2 godzin, a ja dalej to kręcę! - krzyknąłem zirytowany i wyrwałem chłopakowi zeszyt z rąk, po czym cisnąłem nim o ścianę przed sobą. Wziąłem do ręki książkę od angielskiego. Zawsze byłem dobry z języka ojczystego, mimo iż historia szła mi dosyć słabo. Cassian przysunął się do mnie i ręką zasłonił tekst książki.
- Przeszkadzasz mi. - zwróciłem mu uwagę.
- Wiem. - odpowiedział dumny, nie zabierając ręki. - może zrobisz sobie przerwę? Chodź do kuchni.
Jęknąłem zrezygnowany i podniosłem się z dywanu. Wszystkie kości zaczęły mi strzelać i nagle coś przeskoczyło mi w kostce.
- Ała! - syknąłem, natychmiastowo kulejąc.
- Nie udawaj, idziemy do kuchni. - powiedział blondyn, ciągnąc mnie za koszulkę.
Poczłapałem za nim, zastanawiając się, po co tam idziemy. Gdy tylko weszliśmy do salonu, rzuciłem się na kanapę i zasłoniłem twarz rękoma. Nagle poczułem na sobie ciężar. Cassian jak gdyby nigdy nic, ułożył się na mnie z zamkniętymi oczami.
- Ekhm... leżysz na mnie. - powiedziałem nieco stłumionym głosem.
- Pogódź się z tym. - sarknął i przewrócił się na drugi bok.
- Nie śpij.
Potrząsnąłem jego ramieniem, po czym przejechałem palcami po jego policzku, brodzie i na samym końcu po ustach. Tak jak się spodziewałem, Cass zatopił zęby w mojej dłoni.
- Puść. - syknąłem, ale on nie wykonał mojego polecenia, tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Ukesiu! - powiedziałem stanowczym tonem.
Cass przewrócił oczami i puścił. Na szczęście, tym razem tylko zostawił ślad bez krwi. Ale i tak wiem, że przez najbliższą godzinę będę czuć lekki, pulsujący ból.
- Czemu to ja jestem Uke? - wymamrotał niezadowolony.
- Bo jestem od ciebie wyższy, silniejszy i to ty bardziej przypominasz dziewczynę. - odpowiedziałem, dumny ze swoich argumentów.
- Ale to ja decyduję kiedy i co robimy. - zaoponował. I miał rację.
- Może i tak, ale ostateczna decyzja należy do mnie, po za tym, ty idealnie pasujesz do ukesia. Drobny, uroczy, zabawny, delikatny. Nie sądzisz? - cmoknąłem go w policzek.
Chłopak podparł brodę rękoma i patrzył mi w oczy.
- O nie. - sarknąłem, widząc jego spojrzenie.
- Proooszę... - piszczał.
- Nie.
- Proooooooooo....
- Dobra! - przerwałem mu, zakrywając mu usta ręką.
Blondyn usiadł mi na brzuchu, miziając mnie delikatnie po policzku. Był z siebie taki dumny. Czekał na moją odpowiedź, ale ja nie wiedziałem co zrobić. Zawsze byłem gorszy w takich sytuacjach. Łatwiej się gubiłem. Po za tym, nagle cała moja odwaga zniknęła, jak zawsze zresztą.
- Czemu teraz? - zapytałem z wyrzutem.
- Bo jesteśmy sami. - odparł.
- Wiedziałem, że nie chcesz iść do kuchni! - posłałem mu uśmiech, po czym wytknąłem żartobliwie język.
- Ty spryciarzu.
Podparłem się na łokciach i zastanawiałem się, co Ukeś teraz wymyśli.
- Jestem zmęczony, odpuść. - poprosiłem.
Chłopak spojrzał na mnie zawiedziony, po czym ponownie ułożył się na mnie jak na poduszce.
- Więc śpijmy.
- No super że chociaż tobie jest wygodnie. - syknąłem ironicznie.
Wzruszył ramionami i wstał.
- A więc chodź spać gdzie indziej.
Poszliśmy do mojego pokoju i rzuciliśmy się na rozłożone łóżko. Gdy już się wygodnie ułożyliśmy, przykryłem nas kocem. Patrzyłem na niego. Uwielbiam patrzeć mu w oczy. Wtedy przepełnia mnie taka radość, że jest obok. Głaskałem go po włosach i patrzyłem, jak jego oczka zamykają się, a jego ciało staje się takie delikatne, bezbronne. Niby nie był zmęczony, a usnął szybciej ode mnie. Jak dziecko.
- Kocham Cię. - wyszeptałem mu do ucha. - Dziękuję, że jesteś.
Odwróciłem się do niego plecami i wtuliłem się w jego brzuch. Jego serce biło spokojnie, lecz nierytmicznie. Jednak nie zamierzałem się tym teraz martwić. Myślałem tylko o tym, jak dobrze jest czuć czyjeś ciepło obok...

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 17

Ave!

A więc wszyscy myśleli, że to koniec. Niestety (lub stety) opowiadanie trwa dalej. Jak? Czytajcie <3 Pamiętajcie, (Dear Cawi~) żadna nadzieja nie jest głupia, mimo iż twierdzi się, że nadzieja matką głupich. Prawda jest taka, że nadzieja umiera ostatnia. Mam nadzieję, że Was mile zaskoczyłam, a obrót spraw się Wam spodoba. Ten rozdział dedykuję pewnej Czytelniczce - ona wie, że to dla niej :)

Rozdział XVII

*1*
Pik...Pik...Pik...
Otworzyłem oczy z wysiłkiem. Moje powieki ważyły tonę. Wszystko było rozmazane. Potrząsnąłem głową i mrugnąłem kilka razy. Znam skądś to oślepiające światło... Ta biel raziła mnie tak bardzo, iż musiałem przymrużyć oczy. Rozejrzałem się. Leżałem w łóżku szpitalnym. Czułem że moja ręka jest ściśnięta. Cassian. Siedział zapłakany obok mojego łóżka, ściskając moją dłoń. Łzy spływały mu po policzkach, które poczerwieniały. Oczy miał opuchnięte, pewnie płakał wiele godzin.
- Sss-Co się stało? - wybełkotałem.
- Miałeś napad. - wychlipał.
Otworzyłem oczy szerzej.
- Co? Ale że jak? - zdziwiłem się.
- Stwierdzono u ciebie epilepsję. Wystraszyłeś mnie! Tak cholernie wystraszyłeś! - rozpłakał się bardziej.
Przytuliłem go.
- Spadałem. - powiedziałem.
- Co?
- Spadałem. We śnie. - wyjaśniłem.
- Nie rozumiem... - przekręcił głowę na bok, w geście niezrozumienia.
- Nic już... Zapomnij o tym.
A więc Yuki niezupełnie miała rację? Mój sen był tak rzeczywisty i tak naszpikowany emocjami, że uderzenie wywołało u mnie napad padaczkowy? Ech... to się jakoś nie klei do siebie.
- Cornel... chciałem Ci o czymś powiedzieć już dawno... ale... nie chciałem cię wystraszyć... - zaczął Cass.
- Nie wystraszę się, powiedz mi teraz. - byłem pewny siebie.
- Nie wiem, czy potrafię...
- Proszę...
- Musimy porozmawiać o tym gdzie indziej. Byle nie tu... - wycofał się.
Przytaknąłem mu na znak, że rozumiem. To miejsce nie należało do tych najprzyjemniejszych. Byłem w tym szpitalu już raz. Wtedy po wypadku. Mam nagłe deja vu. Dreszcze przebiegły moje ciało, a moje płuca zaczęły brać mniej powietrza. Mój oddech spłyciał, a przed oczami zrobiło się czarno.
- Cass... zawołaj pielęgniarkę. Natychmiast! - krzyknąłem.
Cass wstał i pobiegł na korytarz, krzycząc że potrzebuje pomocy. Nagle urwał mi się film.

*2*
Echo w mojej głowie. Pusty, nijaki dźwięk ciszy.
- Halo? - krzyknąłem.
Byłem sam. Błądziłem w ciemności. Nagle zobaczyłem Yuki.
- Gdzie jestem? - zapytałem.
- Jeszcze nie możesz... - szepnęła.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłem się.
Yuki złapała mnie za rękę, pocałowała w policzek i obróciła w przeciwną stronę.
- Wracaj! - rozkazała.
- Gdzie?
- Obiecuję, że zobaczymy się znowu... - mówiła wciąż ciszej.
Puściła moją dłoń, a ja otworzyłem oczy. Znów ten sam widok. Rażąca biel.
- Znowu? - wymamrotałem.
- Nie. - odpowiedział Cassian.
- A więc? - zapytałem.
- Tym razem atak był tak silny, że doszło do zatrzymania akcji serca w skutek za małej ilości tlenu. - wyjaśniła mi pielęgniarka, która właśnie zakładała mi nowy wenflon.
- Długo spałem?
- Półtorej godziny. - odpowiedziała i wyszła.
Kiedy mnie wypiszą? Nie chcę tu być! Dlaczego te ataki pojawiły się tak nagle? Czy to ma podłoże psychiczne? Dlaczego widziałem Yuki? Czy mój umysł chciał mnie oszukać, czy dusza chciała się wydostać? - tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Każda sekunda zadawała mi większe tortury. Czy ktoś mi odpowie? Tak bardzo się boję! "Moment, słyszę swoje myśli. To echo... Czy to normalne? Gadam sam ze sobą. Chyba świruję. Pomocy. Mam paranoję!? Oszalałem?" - moje myśli zaczęły chaotycznie wypełniać moją głowę, a moje skronie ścisnął ból.
- JUŻ DOŚĆ! - wrzasnąłem, łapiąc się za skronie.
- Cornel? Co się dzieje?
- Moja głowa... zaraz eksploduje! - wyjąkałem.
Ból był niesamowity. Napięcie z wewnątrz sprawiało, że miałem wrażenie, iż moja głowa za moment wybuchnie. Czułem pulsowanie pod palcami. Nagle wszystko minęło. Cały ból zniknął, jakby odjęty Bożą ręką. Czy to było moje urojenie?
- Już wszystko ok... - odpowiedziałem spokojnie.
- Martwię się... - szepnął blondyn.
- Wszystko będzie dobrze. - pocieszyłem go i ucałowałem w czoło.
- Wcale nie...
Spojrzałem na niego pytająco.
- Nic. Kocham cię. - powiedział i pocałował mnie w usta. Tak bardzo mi tego brakowało...
Do pokoju weszła pielęgniarka.
- Dziś jest ładna pogoda. Twój stan się ustabilizował, więc lekarz wyraził zgodę na krótki spacer na patio, jeśli masz ochotę. - oznajmiła wesoło.
- Idziemy? - zapytałem.
- Tylko najpierw się przebierz... - zachichotał, łapiąc kawałek mojej szpitalnej koszuli.
Ubrałem się w T-shirt z Black Veil Brides, który przywiózł mi Cass i czarne dresy - nie chciało mi się wbijać w ciasne, czarne jeansy. Dres raz na jakiś czas się przydaje. Oj... Hańbię swą subkulturę. Dobrze, że ludzie z grupy mnie teraz nie widzą. W stanie zamyślenia opuściłem salę. Szedłem korytarzem, zupełnie nieprzytomny. Nawet nie zauważyłem, gdy znalazłem się na dworze. Cassian prowadził mnie za rękę, a ja szedłem za nim. Usiedliśmy na końcu patio, w rogu, na ławeczce. Zasłaniały nas krzaki iglaste, a słońce grzało moje plecy.
- O czym chciałeś rozmawiać? - mruknąłem.
- To na końcu. - odszepnął i wplótł palce w moje włosy.
Spojrzał mi prosto w oczy, a ja wykorzystałem tę chwilę i pocałowałem go namiętnie. Tak dobrze że zasłaniały nas krzaki!
- Tak bardzo żałuję, że jesteśmy tutaj. - powiedział i posłał mi szatański uśmiech.
- Koooocham Cię. - wypowiedział to z lekkim śmiechem, doskonale wiedząc, co się snuło w jego zrytej czaszce. Ale to właśnie sprawiało, że uśmiechałem się. Zawsze tak bardzo szczerze. Nagle zauważyłem, że jego uśmiech zniknął, a twarz mu pobladła. Iskierki w jego oczach zgasły. Jakby nagle opuściło go całe życie. Uniosłem jego brodę, ujmując go za podbródek. Spojrzałem w jego oczy tak samo, jak on w moje. Miał białe soczewki, ale ja czułem na sobie jego strach. Przerażone, zagubione spojrzenie, mówiące "Nie zostawiaj mnie".
- Nie zostawię cię. - powiedziałem.
- Ale ja ciebie tak. - jego ton załamał się w połowie, a z oka wypłynęła łza. Szybko otarł ją, udając, że nic się nie stało.
- Co masz na myśli? - przestraszyłem się.
- Cornel... pamiętasz tamte badania, na które pojechaliśmy razem, a ty na mnie czekałeś w poczekalni? - zapytał.
Kiwnąłem głową potwierdzając, że pamiętam. Moje serce nagle przyśpieszyło.
- Mam nowotwór... - wyszeptał i rozpłakał się. Moje serce przyśpieszyło jeszcze bardziej, a głos zamarł mi w gardle. Objąłem Cassiana, nie wiedząc co powiedzieć. Mój świat właśnie runął na ziemię, złamany na pół.
- Jak...?

poniedziałek, 17 marca 2014

Wróciłam z rozdziałem 16!!!

Witajcie!

Tak, wróciłam do Was i wcale nie zapomniałam. Wiele razy chciałam już coś napisać, ale mi nie wychodziło i jakoś nie miałam weny. Wiem, że było to bite 3 tygodnie. Przepraszam. Czy wybaczycie mi to zaniedbanie, jeśli powiem, że mam rozdział 16? Tak? To świetnie ;3 Niestety, osoby o których tutaj w tym opowiadaniu pisałam, rozstały się :c Tak, chodzi o mojego najlepszego przyjaciela i jego chłopaka :c Nie wiem, co teraz będę pisać, jeśli już nie są razem... No cóż. Zacznę używać wyobraźni. No dobra, koniec. Ten rozdział dedykuję Mojemu Kochanemu Śfiiirkowi Keiichi'emu <3 Będzie dobrze, kochanie! A teraz czytajcie ^_^

Rozdział XVI

Minęło już kilka tygodni od czasu pogrzebu Yuki... Wciąż noszę w sobie smutek, ale postanowiłem, że nie będę go okazywać, bo nie chcę, żeby mój humor przelał się na biedne serduszko Cassiana. Ostatnio wiele uczuć mnie przepełnia, a ja nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć. Wszystko budzi we mnie gniew. Irytację. Cały świat jest zły, podły i każda czynność wymaga ode mnie wielkiego wysiłku. Nawet nie mam ochoty rozmawiać z Cassianem. Najchętniej poszedłbym spać. Na zawsze. Jednak wiem, że to nic nie zmieni. Wtedy moje problemy nie znikną, a tylko spadną na barki kogoś innego. A nikomu tak źle nie życzę...
Właśnie siedzę sobie sam na parapecie, patrząc na szary świat, pogrążony w smutku. Niebo płakało. Kilka małych kropel płynęło po szybie, a ja goniłem je uparcie palcem, aż do samego dołu, gdzie roztrzaskały się o płytki na parapecie. Ludzie kończą tak samo, jak te krople. Dokładnie tak samo. Zamknąłem oczy, a w mojej głowie pojawił się obraz. Tylko ja i przede mną krawędź budynku. Już tu byłem. Patrzyłem stąd w dół już setki razy. Jednak wciąż za mało. Wciąż czułem, że nie potrafię. "Słaby, słaby, słaby..." - nuciły głosy zza moich pleców. Odwróciłem się. Tak, stały tam osoby które kocham. "Słaby, słaby, słaby..." - mówiły wciąż głośniej. Zbliżały się, a ja nie mogłem się cofnąć. Te osoby... wyglądały jak ci, których cenię, ale byli puści. Z ich oczu wypływała pustka, istna nicość. Byli jak lalki. Ich martwe uśmiechy wciąż coraz bardziej szarzały, a kąciki ust drgały, jakby nie mogły utrzymać ciężaru. "Słaby, słaby, słaby..." Ich ręce dotykały mojej klatki piersiowej, łapały za szyję, obejmowały ramiona. Nie... Czy to ból? Wciąż więcej bólu. Spojrzałem w dół. Nóż tkwił głęboko, a krew wylewała się obficie, tworząc kałużę u moich stóp. "Za słaby!" - syknęli i popchnęli mnie. Leciałem w dół. Wciąż niżej i niżej. Postacie patrzyły nachylone w moją stronę. Machali mi. Tak wiele myśli się nagle pojawiło. Przed oczami zaczęły migać mi urywki mojego życia. Piąte urodziny... mały, niebieski torcik z kilkoma świeczkami... Tata i mama śpiewali mi sto lat, wręczając mi prezent. Moje pierwsze pójście do szkoły... Tyle stresu... Nowi ludzie, nowa klasa. Skończyłem podstawówkę... tyle radości. Wybiegam z dyplomem ze szkoły i rzucam się tacie w ramiona. On podnosi mnie, obraca się wokół własnej osi. Śmieje się... Druga klasa gimnazjum... byłem przy tablicy. Chłopaki ściągnęli mi spodnie... Wszyscy się śmiali. Pobiegłem do łazienki i pociąłem się. Pogrzeb... stałem zalany łzami, rzucając różę na trumnę mojego ojca... Klasa pierwsza liceum... wracam do domu, a matka znów była pijana... Przykryłem ją kocem... Druga klasa liceum... zakochałem się... Yuki tak słodko na mnie patrzyła... Trzecia klasa... rozpoczęcie przygotowań do matury... Poznałem Cassiana... Zakochałem się... Nagła śmierć Yuki... Jej drobne ciałko ułożone w trumnie... Nie... Nie chcę tego pamiętać. Nie chcę widzieć tego wszystkiego. Nie chcę takiego życia! I tak nie zostało mi wiele. Zbliżam się do końca, wciąż niżej i niżej. Chłód zaczął ogarniać moje ciało. Chłodne szpilki wbijały się wciąż głębiej, raniąc boleśnie. Nakłuty z każdej strony, znikałem. Mgła zaczynała pochłaniać moje pole widzenia. Wciąż niżej... Już tak niewiele do końca... Czy jeśli otworzę oczy, obudzę się? Czy wrócę do swojego życia? Nagle wszystko zniknie. Nie, ja tak nie chcę. Nie chcę się budzić, nie chcę znów tam być. Mnie już wystarczy. Chciałbym zniknąć. Tak raz na zawsze... Nagle przypomniały mi się słowa Yuki. Czy umrę razem z uderzeniem? To już za chwilę. Widzę asfalt bardzo dokładnie, niemalże mogę go musnąć palcami. OTWÓRZ OCZY!

Wybaczcie, że tak krótko. Ale chyba wszyscy wiedzą, co się stało. Nie wiem, czy dam jakiś tekst na zakończenie. Zastanowię się. No cóż, smutne, że tak się to skończyło, prawda? Czekam na komentarze, co sądzicie <3

sobota, 22 lutego 2014

Zawieszenie!

Ave!

Mam bardzo przykrą wiadomość, mianowicie mój blog zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Nie wiem, kiedy znów zacznę pisać. Myślę, że za około 2 tyg. powinnam wrócić, choć to nie jest pewne. Bardzo Was przepraszam :c

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 15

Witajcie!

Nadeszła pora na rozdział 15. Po ostatnich wydarzeniach akcja w opowiadaniu jest napięta, a życie Cornela jest coraz trudniejsze. Ma on wątpliwości, czy to wytrzyma. Teraz przy życiu trzyma go tylko jedna osoba. Dziś będzie solidniejsza nutka yaoi, więc jak ktoś się wstydzi lub ma za słabe nerwy, to nie radzę czytać tego rozdziału :D (Wiem, to opowiadanie staje się coraz bardziej zboczone xD) - A więc czytajcie ^^

Rozdział XV

Zajmowałem miejsce w poczekalni w szpitalu, czekając na Cassiana. Właśnie odbywało się jego badanie w sprawie nieregularnego bicia serca. To było naprawdę niepokojące, a Cassian miał przez to problemy z oddychaniem. Byłem tak zmartwiony, że nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Cały czas mnie roznosiło. Bałem się, bardzo się bałem. Ściskałem kciuki tak mocno, jakby od tego zależało moje życie. Kręciłem się po korytarzu. Czytałem nudne informacje zawieszone na tablicach korkowych, szukałem zajęcia. Robiłem wszystko, żeby tylko zająć myśli. Wreszcie drzwi się otworzyły. Cassian wyszedł uśmiechnięty, ale jego oczy nie świeciły się. Były zgaszone. Czułem, że coś jest nie tak.
- A więc? - zapytałem, pełen niepokoju.
- Jest dobrze. - odpowiedział, ale zawahał się.
Przyjrzałem mu się z niedowierzaniem.
- Naprawdę. - potwierdził.
Uznałem, że mówi prawdę. Bo czemu miałby mnie okłamać? Przecież mówimy sobie wszystko.
- Cieszę się. - przytuliłem go.
Skierowaliśmy się do wyjścia. Wsiedliśmy na motor. Kochałem to uczucie, gdy jego ramiona oplatały mnie w pasie, a jego policzek był wtulony w moje plecy. Był wtedy tak blisko. Czułem go przy sobie i wiedziałem, że jest bezpieczny. To mi dawało uczucie takiego stałego ciepła, które rozpalało mnie od środka. Ruszyliśmy.
- Mógłbyś jechać wolniej? - poprosił.
- Oczywiście. Boisz się?
Zwolniłem tempo, ale jego ramiona wciąż trzymały się mnie kurczowo.
- Nie boję ale... po prostu wolę, jak jedziesz wolniej. Wiem, że przy tobie jestem bezpieczny. - odparł, a ja się uśmiechnąłem.
Nigdy nie byłbym w stanie go skrzywdzić. Tak sądzę...
Dojechaliśmy na miejsce. Mieliśmy zamiar wybrać się do kina. Zawiesiliśmy kaski na motorze i weszliśmy do środka budynku.
- To co oglądamy? - zagadnąłem.
- Horror? Komedia? Mi to obojętne. Byleby razem. W końcu wiesz, że obejrzymy tylko 1/3 filmu. - wytknął język żartobliwie, a ja się wyszczerzyłem w uśmiechu. Gdy już wybrałem film, poszedłem do kasy.
- Dwa bilety na horror "Dead But Alive". - powiedziałem i wyciągnąłem portfel żeby zapłacić.
- Ja płacę! - wtrącił się Cass i wepchnął się przede mnie z pieniędzmi.
- Pff, chyba śnisz. Mój pomysł z kinem, więc ja płacę. - oponowałem ostro.
Spojrzeliśmy na siebie poważnie. Wysłał mi piorunujące spojrzenie, a mnie obleciał dreszcz.
- Więc kto płaci? - zapytała kasjerka.
- Ja! - powiedzieliśmy jednocześnie.
Szybko wyciągnąłem pieniądze i podałem. Cass naburmuszył się, nabierając powietrza w policzki. Wyglądał uroczo. Cmoknąłem go w nos i natychmiast się uśmiechnął. Po chwili się odwrócił i poszedł do baru kinowego. Ja odebrałem bilety i nim się spostrzegłem, blondyn szedł w moją stronę z wielkim popcornem i energy drinkami. Przewróciłem oczami i zabrałem od niego picie, żeby się nie zabił, gdy będziemy szli po schodach. Wykrakałem. Cass potknął się i w ostatniej chwili udało mi się go złapać za ramię.
- Uważaj trochę. - poprosiłem.
- Ciężko iść prosto, gdy popcorn zasłania ci pole widzenia! - krzyknął obrażony, a ja złapałem go pod ramię, asekurując jego upadek. Weszliśmy do sali nr 2. i zajęliśmy miejsca. To były miejsca najlepsze, na samej górze, po środku rzędu. Usiedliśmy i postawiliśmy jedzenie na podłodze. Po 10 minutach film się zaczął. Oczywiście musiały minąć reklamy. Gdy minęły głupie reklamy, oglądałem film z zaciekawieniem. Co jakiś czas patrzyłem na blondyna. Nie wydawał się być wciągnięty w fabułę. Raczej rozmyślał o czymś innym. Coś go gryzło.
- Co jest? - szepnąłem mu do ucha, żeby nie zagłuszać dialogów w filmie.
Przymknął oczy, po czym je otworzył. Jedna łezka poleciała mu po policzku. Szybko ją otarł, z nadzieją że ja nie zauważyłem.
- Nic nie jest. Myślę sobie o różnych rzeczach.
- Na przykład?
- Myślę o tobie. O tym jaki jestem szczęśliwy, że jesteś obok. Czuję że będziemy razem do... śmierci. - zaciął się na ostatnim słowie i zacisnął usta. Zauważyłem, że jego szczęka się napięła. Z całych sił zacisnął zęby. To jego sposób na zatrzymanie łez. Nie wiedziałem, czy pytać dalej o co chodzi, czy milczeć.
- Na pewno. - odpowiedziałem tylko, wychodząc z tego obronną ręką.
Złapałem go za dłoń i przeplotłem palce. Chciałem dać mu poczucie, że może na mnie liczyć. On odwrócił twarz i mnie pocałował. Nie chciałem odrywać ust. Znów się bawiliśmy. Jego dłoń zaciskała się na mojej coraz mocniej. Jego druga ręka powędrowała na mój brzuch. Odwróciłem się bardziej do niego, wychylając się z fotela. Moja ręka spoczywała na jego udzie, delikatnie go głaszcząc. Czułem, jak ciało chłopaka zaczyna się napinać, a jego mięśnie naprężały się. Nagle stawał się taki silny. Wreszcie oderwał się od moich ust. Spojrzałem na niego z uczuciem, po czym wytarłem kciukiem jego brodę. Zarumienił się i wstał z fotela.
- Chodź. - szepnął i pociągnął mnie za rękę. Prowadził mnie na sam dach budynku. Podeszliśmy do muru.
- Spójrz w dół. - wskazał palcem na miejsce za murem.
- Ale wysoko... - jęknąłem, lekko przestraszony.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Nie... tylko... mam mały lęk wysokości. - wyjaśniłem i usiadłem na betonie.
Cassian uklęknął przede mną, jego ręce leżały na moich barkach, a jego usta pieściły moją szyję. To było jak delikatne muśnięcia motyla. Odchyliłem głowę, a on całował moje obojczyki. Nagle się zorientowałem, że wydałem z siebie niekontrolowane jęknięcie. Natychmiast poczułem, jak szczypią mnie policzki. Blondyn przestał mnie całować. Jego ręce wparowały pod moją koszulkę. Miał takie delikatne, chłodne dłonie. Podobało mi się to, co robił. Jego dłonie jechały w górę brzucha, wreszcie zatrzymując się na klatce piersiowej. Nachyliłem się i znów oddałem mu pocałunek mówiący "no dalej". Po chwili moja koszula była odpięta. Cass patrzył z czułością, jak mój oddech przyśpiesza, a klatka unosi się coraz szybciej z każdym wdechem i wydechem. Czułem się dziwnie. Przepełniało mnie uczucie, które było tak silne, że nie mogłem tego znieść. Cassian miał z tego powodu satysfakcję. Działał dalej, a ja ulegałem całkowicie. Chyba zaczynałem zmieniać się w uke. On był taki śmiały w swoich działaniach, a ja tylko się tym rozkoszowałem. Akcja przyśpieszała. Zacząłem się gubić w tym wszystkim. Wiedziałem tylko jedno: tego uczucia było coraz więcej. To mnie przepełniało. Wciąż czułem, że potrzebuję coraz więcej jego pieszczot, dotyku, pocałunków. Nie rozumiałem tego, ale to było jak nałóg. Wciąż było mi tego za mało. Po jakimś czasie nasze koszulki leżały rozwalone na chodniku.
- Tu są kamery? - zapytałem nieco speszony.
- Są. Ale akurat to miejsce jest dla nich niewidoczne. Nie sięgają tu. Po za tym, tu nikt nie przychodzi. Spokojnie. - uspokoił mnie, a ja poczułem się znów pewny tego, co chcemy zrobić.
- Mam nadzieję. Bo jeśli ludzie to widzą, to będą mieć niezłe widoki za chwilę. - mruknąłem.
- To znaczy? - zdziwił się, prowokując mnie.
Nachyliłem się nad nim, sprawiając, że leżał pode mną. Trochę się zawahałem. Nie byłem pewien czy zrobić ten odważny krok, czy poczekać na jego działanie. Ale przecież raz się żyje! Odważyłem się. To był jeden pewny ruch. W tym samym czasie ręce Cassiana zacisnęły się na moich bokach, lekko wbijając mi palce.
- Ciii... oddychaj spokojnie... jest już ok... - uspokajałem go, głaszcząc go po policzku.
Nagle jego uścisk dłoni stał się słabszy. Brał głębokie oddechy, przyzwyczajając się do tego dziwnego uczucia. Zamknął oczy i oddawał się chwili.
- Kocham cię. - mruknął przeciągle i pocałował mnie w szyję. Poczułem jak jego zęby wbijają się w moją skórę. Syknąłem cicho, czując jak krew zaczęła wyciekać z ugryzień. Cassian delikatnie wycierał krople krwi swoim językiem, co sprawiało, że przechodziły mnie dreszcze. To było takie... inne. To mnie nakręcało.
- Zaraz nie wytrzymam... - sapnąłem.
- To dobrze. - odpowiedział.
Gdy było już po wszystkim, wstałem i zacząłem zbierać ubrania z chodnika. Pierwszy raz zdarzyło mi się mieć tego typu akcję w miejscu publicznym. To jest jak taki nagły skok adrenaliny. Gdy się ubrałem, usiadłem obok chłopaka. Posłałem mu ciepłe spojrzenie.
- Krew cię stymuluje. - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Nie wiedziałem.
- Za to ja tak. - przysunął się do mnie i przyłożył mi chusteczkę do szyi. - przytrzymaj i przestanie krwawić.
- Ty... ty... ty wampirze! - krzyknąłem i połaskotałem go po brzuchu. Zaśmiał się tak bardzo uroczo, że miałem ochotę pisnąć jak... dziewczyna! Chyba zbzikowałem na jego punkcie. Czy tak?
Dalej jednak mnie zastanawiało, co Cass przede mną ukrywa. Widziałem, że coś go trapi. Nie jestem aż tak głupi, żeby tego nie widzieć. Starał się to zamaskować, ale mu nie wyszło. Martwiłem się. A jeśli to ma związek z tym dzisiejszym badaniem? A jeśli właśnie o to chodzi? Ale z drugiej strony... gdyby o to chodziło, przecież by mi powiedział. Czemu miałby to ukrywać? Wyjaśni mi to ktoś? Ech... cholera by to. I znów nic nie rozumiem!

Przepraszam, że dziś było tyle nazwijmy to... "Czułości", ale oglądałam sobie yaoi na yt i mnie trochę pokręciło no i napisałam to coś xD Ale przecież miłość też jest wskazana jako część sukcesu w dobrym pisaniu :3 Prawda?

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 14

Ave ;-;

Przyszła kolej na rozdział 14. Nie będzie to taki wesoły rozdział, ze względu na wcześniejsze wydarzenia. Jeśli ktoś słabo pamięta, to proszę się cofnąć, ponieważ teraz już jest tak rozwinięta akcja, że można łatwo się pogubić. Teraz tekst i wartka akcja opowiadania będzie się przekształcać. Nadchodzą zmiany. Więc jeśli ktoś nie jest na bieżąco z wiadomościami - na pewno nie zrozumie. Więc to chyba tyle. Wow, uniknęłam dziś gadaniny o swoim żałosnym życiu ^^ Cieszcie się xD No i oczywiście komentujcie, jak Wam się rozdział spodobał i co mogłabym dodać :) Jestem otwarta na Wasze sugestie. Miłego czytania!

Rozdział XIV

Właśnie podjechałem pod dom Cassiana. Zsiadł z motoru, wziął torbę i zarzucił ją na ramię. Stał przy drzwiach, patrząc się na swoje trampki.
- Dzięki za fajnie spędzony czas. - wyszeptał, tak jakby się wstydził. Nagle uniósł głowę. Jego oczy były zaszklone, kręciły się w nich łzy. Podszedłem do niego i przytuliłem go.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Boję się. Nie wiem, co będzie dalej z nami. - wytłumaczył.
Zdziwiłem się.
- A co ma być? Będziemy się przecież spotykać. Nie odpuszczę teraz. - powiedziałem i uniosłem jego podbródek. Spojrzał mi w oczy. Natychmiast jego wzrok znów spadł w dół. Nie myśląc wiele, zatopiłem się w jego ustach. Moje dłonie obejmowały jego policzki. Miał taką delikatną skórę - jak dziecko. Nagle poczułem, jak gorące krople przelatują mi po dłoniach. Łzy gorączkowo wypływały z jego oczu, jedna goniła drugą. Jednak ja nie przestawałem go całować. W pewnej chwili moje usta się bardziej rozchyliły i rozpoczęła się zabawa. Jego język wkradł się i zaczął delikatnie prowokować. To było jak gonitwa, jak taniec. Po chwili nasze usta się rozłączyły. Cass przytulił się do mnie, ułożył głowę na moim ramieniu.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz. - poprosił.
- Przysięgam. - szepnąłem i położyłem swoją dłoń na jego sercu. Biło szybko. Nieregularnie. Zmartwiło mnie to, ale wolałem nie pytać.
- Poczułeś to? - zapytał.
- Tak. Arytmia. - odpowiedziałem.
- Za 4 dni jadę na badania. Pojedziesz ze mną? Bardzo się boję.
- Oczywiście. Pojedziemy od razu po szkole. - powiedziałem i pocałowałem go w czoło.
Odwróciłem się i poszedłem do motoru. Wsiadłem, założyłem kask i ostatni raz na niego spojrzałem. Stał przy tych drzwiach, trzymając się za serce. Był blady i zapłakany. Białe włosy opadały mu na czoło i oczy. Koniec jego nosa był czerwony. Cała jego postura... och, był tak cholernie delikatny i kruchy. Chudziutki, z chudymi, małymi dłońmi i wystającymi obojczykami. Szeroka, szara koszulka opadała luźno, wręcz się w niej topił. Do tego był ubrany w białe, podarte jeansy z paskiem w szachownicę biegnącym na krzyż przez jego biodra. Na nogach miał różowo-niebieskie trampki. Jeden but taki, drugi taki. Wyglądał uroczo. Zwłaszcza uroku dodawał mu full cap z napisem "Rawr I'm scary". Nagle poczułem taką pustkę, gdy uświadomiłem sobie, że nie ma go już obok mnie. Zacząłem tęsknić, pomimo iż jeszcze na niego patrzyłem. Odwróciłem więc wzrok i ruszyłem. Wreszcie dojechałem do domu, zaparkowałem i wszedłem do środka, w ręce trzymając walizkę. Zostawiłem rzeczy w swoim pokoju i poszedłem do salonu. Moja mama stała przy oknie, wgapiona w niewidzialny punkt za szybą.
- Wróciłem. - zakomunikowałem.
- Musimy o czymś porozmawiać... - powiedziała smutno i odwróciła się. Płakała.
- Dobrze, za moment. Gdzie jest Yuki? Mam coś dla niej. - zacząłem szukać po kieszeniach pakunku. - Gdy wracaliśmy z Cassianem znad jeziora, podjechaliśmy do sklepu i Cass pomógł mi wybrać prezent dla Yuki. O, tu go mam. Ładny? - zapytałem, pokazując jej naszyjnik. Był to naszyjnik z białego złota z ametystem i delikatną, srebrną kolią. Był bardzo drogi, ale bardzo piękny. Piękny tak samo, jak osoba, która go dostanie.
- Cornel... Yuki nie żyje... - wyszeptała, a ja zacząłem się śmiać.
- Bardzo dobry żart, mamo. A teraz powiedz mi, gdzie ona jest?
- Za 2 dni jest pogrzeb.
Nagle dotarło do mnie, że to nie żart. Mój śmiech ustał, a z oczu wypłynęły gorące łzy. "Yuki nie żyje... To niemożliwe..." - pomyślałem. Upadłem na kolana, ściskając w dłoniach naszyjnik. Łzy kapały na niego, sprawiając że lśnił jeszcze bardziej.
- Przykro mi, synku... - powiedziała i wyszła z pokoju.
Nie rozumiałem jak to się mogło stać. Nic tak naprawdę nie wiedziałem. Wszystko się nagle pokomplikowało w mojej głowie. Czułem, jakbym stracił część siebie. Kochałem ją. Cholernie kochałem. A ona... odeszła. Nie było mnie przy niej, kiedy mnie potrzebowała. Umierała wiedząc, że jestem gdzieś daleko. Zostawiłem ją samą. Gdybym nie wyjechał, Yuki by żyła. Kurwa... Yuki odeszła...
Położyłem się na ziemi, kładąc obok swojej głowy naszyjnik. Nie zdążyłem jej go dać. Czułem się tak cholernie winny. Włączyłem w telefonie galerię. Patrzyłem na nasze zdjęcia. Byliśmy tacy szczęśliwi. Byliśmy obok siebie. A teraz? Już nigdy jej nie przytulę. Nigdy z nią nie porozmawiam. Nigdy jej nie zobaczę. Jej już nie ma... Odeszła, po prostu odeszła, zostawiając mnie. Myśli krążyły w mojej głowie, wiercąc w niej dziurę. Nie mogłem tego do końca zrozumieć. To było dla mnie za dużo. Za ciężkie... Wreszcie, po kilku godzinach leżenia na ziemi i płakania, moje oczy się zamknęły, a ja usnąłem ze zmęczenia, znikając na chwilę.

2 DNI PÓŹNIEJ

Stałem ze łzami w oczach, patrząc na jej bladą twarz. Miałem wrażenie, że się lekko uśmiechała. Jakby wiedziała, że jestem przy niej. Położyłem czarną i białą różę obok niej. Nachyliłem się i zapiąłem na jej szyi naszyjnik, który kupiłem. Wyglądała w nim pięknie. Wciąż była piękna. Jej kolorowe włosy były delikatnie zakręcone i opadały niesfornie na ramiona. Była ubrana w czarną, koronkową suknię z gorsetem. Na nogach miała czarne baleriny w koronkę ze wstążką. Wciąż była tak cholernie piękna... Ponieważ coraz trudniej mi było utrzymać łzy, poszedłem do ławki i usiadłem obok swojej mamy. Przemilczałem całą mszę świętą, ponieważ nie jest katolikiem. Przyszedłem tylko dlatego, że tak wypada. Najchętniej ominąłbym mszę. Nim się obejrzałem, już zasypywano trumnę. Wcześniej, zanim zaczęli zakopywać, wrzuciłem na trumnę ostatnią, czerwoną różę. Na znak, że ją kocham. Biała róża za niewinność, czarna za śmierć, czerwona za miłość. Wreszcie łzy potoczyły się w dół moich policzków. Najbardziej jednak cierpieli rodzice Yuki. Złożyłem im kondolencje. Stali, załamani, patrząc jak grabarz zakopuje zimnym piachem ich dziecko. To było ich dziecko... Była taka młoda... Taka piękna... Jej matka płakała, a ojciec stał bez słowa, ściskając w ręce materiałową chusteczkę. Cierpieli. Cierpieli bardziej, niż ktokolwiek teraz. Nikt nie był w stanie zrozumieć ich bólu. Nawet ja. Chociaż nie powiem, że było mi lekko. Miałem myśli samobójcze. Gdy zaczęli ją zakopywać, miałem ochotę rzucić się na jej trumnę i poprosić, by mnie też zakopali. Ale wiedziałem, że muszę żyć. Jest jeszcze Cassian, on mnie potrzebuje. Jeszcze muszę żyć...

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 13

Witam!

Dziś dodam 13 część. Przepraszam, że znów dodaję posty bardzo nieregularnie, ale nieco zła wstąpiło w moje życie i muszę się skupić. Po za tym w tym roku mam egzamin oficjalny i muszę go dobrze przejść. Mnóstwo nauki mnie przygniata, w dodatku lekarze stwierdzili że mam zaburzenia osobowości, a to jest nieuleczalne w żaden sposób i będę żyć z tym do samej śmierci. Przyznam się, że nie chce mi się żyć. Naprawdę. Ale to są tylko takie głupie rozterki... Przejdźmy zatem do opowiadania. Ogólnie teraz się dużo będzie dziać, nastąpi wiele zmian, mogą być zwroty akcji które są w stanie nieźle zaskoczyć. Czytajcie więc! :3 Jak zwykle czekam na komentarze ^^ Opiszcie, co sądzicie :3

XIII

YUKI:

Otworzyłam oczy, lecz nic nie widziałam. Było bardzo ciemno. Nie byłam w stanie nawet zobaczyć własnych dłoni. Powoli podniosłam się z podłogi, lecz ból znów powalił mnie na ziemię. Szczególnie bolała mnie głowa w miejscu płatu skroniowego, kręgosłup i również odczuwałam pulsowanie bólu pomiędzy udami. Nie byłam w stanie tego znieść. To mnie rozrywało. Jednocześnie byłam bardzo przerażona. Nie wiedziałam gdzie jestem, ile już tu jestem i co się ze mną działo. Skuliłam się w kłębek, podciągając kolana do brody i zaczęłam płakać. To były gorzkie łzy pytające "dlaczego to się przytrafiło właśnie mnie?"
Nagle usłyszałam otwieranie drzwi i kroki, jakby ktoś szedł po schodach. W tym samym momencie trzasnął włącznik świata, a ja zostałam porażona. Zacisnęłam oczy i zasłoniłam je ręką. Po chwili jednak spojrzałam z trudem na pomieszczenie. Piwnica. Szare, betonowe ściany. Podłoga wyłożona zgniło-zieloną wykładziną, a w miejscu w którym leżałam było pościelone prześcieradło. Było zakrwawione. Rozejrzałam się powoli. Wszędzie leżały rupiecie takie jak koło od roweru, trochę drewna, doniczki, sznurki, stary sprzęt AGD, rozrzucone ubrania czy stare zabawki. Spojrzałam w górę. Przede mną stał łysy facet. Ten sam, który mnie zaatakował ostatnim razem. Atak, to ostatnie co pamiętam. Nie wiem, jak się tu znalazłam, kiedy i dlaczego. Jedno wiedziałam natomiast na pewno, nic dobrego mnie nie czeka. Nagle moim marzeniem stało się uciec stąd jak najdalej i nie patrzeć w tył.
- Witam w piekle, księżniczko. - syknął do mnie, a jego kumple którzy za nim stali, roześmiali się w półgłos.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam, drżąc.
Tym razem to on się roześmiał.
- Właśnie niczego. Pobawimy się tobą chwilę, a później cię usuniemy. - wyjaśnił.
- Usuniemy?! - powtórzyłam i rozpłakałam się.
- Tępa suka z ciebie! Nie możemy cię wypuścić, bo przecież mogłabyś nam zaszkodzić, prawda?- schylił się i kucnął przede mną. Ujął moją twarz w swoją dłoń. Przyjrzał mi się. - Nawet trochę mi cię szkoda. Bo buźkę masz niezłą.
Pstryknął, a jego kumple zaczęli mi wiązać sznurki na nogach i rękach. Szarpałam się, ale to nic nie dawało, byli zbyt silni. Po chwili poczułam krew napływającą do moich ust. Uderzył mnie w twarz. Ból pulsował wyraźnie, a po policzku rozlało się ciepło wylewającej się ze środka krwi. Jednak adrenalina nieco gasiła te uczucia. Bałam się, tak cholernie się bałam. Modliłam się, żeby mnie już ktoś szukał. Gdy mnie wiązali, przyglądałam się uważnie jak wygląda to pomieszczenie. Gdy już miałam linę na sobie, zgasili światło i wyszli. Po omacku błądziłam po piwnicy, wlokąc się po ziemi i szukając czegokolwiek ostrego. Wzięłam do rąk jakiś kawałek drewna, miał jeden ostry bok. Zaczęłam pocierać ostrym bokiem linę, z nadzieją że się przerwie. Dobre 20 minut starałam się ją przeciąć. Wreszcie sznur się przetarł, a ja rozdarłam go z łatwością. Rozwiązałam sobie nogi i po cichu podkradłam się do światła. Włączyłam je i ruszyłam schodami w górę. Na schodach leżało mnóstwo rzeczy. Nagle przez przypadek nadepnęłam na piszczącą zabawkę dla psa.
- Zamknijcie mordy, coś słyszałem! - usłyszałam krzyk z góry.
Obleciał mnie jeszcze większy strach. Pomyślałam "teraz albo nigdy". Wzięłam jakiś metalowy kij, który leżał na schodach i wybiegłam z piwnicy. Biegłam przed siebie, szukając jakiegoś wyjścia.
- Ta szmata uciekła! - wrzasnął któryś z paczki.
Rzucili się w moją stronę. Machnęłam kijem i przywaliłam jednemu prosto w skroń. Padł na ziemię, nieżywy lub nieprzytomny. Nie wiedziałam. Nagle zauważyłam drzwi w przeciwnej stronie korytarza. Ruszyłam biegiem przed siebie. Dorwałam klamki drzwi i szarpnęłam. Wybiegłam z domu i łapałam w płuca świeże powietrze. Usłyszałam strzał z pistoletu. Odwróciłam się, w moją stronę biegł łysol z pukawką w ręce. Kolejny pocisk mignął obok mojej głowy. Znów bałam się jeszcze bardziej. Biegłam tak szybko, że płuca chyba skurczyły mi się do wielkości orzeszków, a w mojej głowie zapanował mrok. Poczułam, że słabnę. Plus był taki, że nie słyszałam już strzałów. Przestał mnie gonić. Zatrzymałam się, ale po chwili znów próbowałam dalej brnąć przed siebie. Zakręciło mi się w głowie, a obraz się rozmazał. Czułam, jak moje kolana uginają się. "Nie, Yuki, nie możesz się poddać... nie teraz..." - błagałam sama siebie w myślach. Jednak to było silniejsze. Upadłam na kolana, a potem położyłam się jak długa na ulicy. Starałam się nie zamykać oczu. Położyłam dłoń na obojczyku. Poczułam wilgoć. Rzuciłam spojrzenie. Krew. Trafił mnie. Krwawiłam mocno. Przycisnęłam dłoń do rany, a krew wypływała mi strugami z pomiędzy palców. Czułam się coraz słabiej. Powieki stawały się coraz cięższe. Zamknęłam oczy.
- Przepraszam Cornel... Nie chciałam cię zostawiać... To wszystko moja wina. Nie jestem zła. Kocham cię... - szeptałam bez sensu. - Kocham cię, słyszysz?! - wrzasnęłam ostatnimi siłami.
Mój oddech stał się płytki, a beton ziębił moje ciało jeszcze bardziej. Zawsze marzyłam sobie, że kiedyś powiem Cornelowi o swoich uczuciach... Że będziemy mieć własny dom, dzieci, rodzinę... Że staniemy się małżeństwem. Taka rzecz nie do rozdarcia. A teraz? Leżę, czując jak odpływam i znikam z tego świata coraz szybciej, z minuty na minutę. Nie chcę umierać. Tak bardzo nie chcę umierać. Chcę być przy nim, chronić go, kochać go i opiekować się nim. Tak bardzo tego chcę...
- Przepraszam... - szepnęłam ostatni raz i puściłam pięść, którą zacisnęłam.
Oczy zacisnęły się, a ból ustał. Nagle poczułam się błogo, a kilka ostatnich łez popłynęło po policzku. Jestem już bezpieczna. Widzę Cornela. Tak, widzę go. Jest szczęśliwy, więc ja też. Jest dobrze...

sobota, 1 lutego 2014

Wróciłam! + post 12

Witam! ^^

Tak, tak, kochani, wróciłam! Teraz zabieram się za pisanie bloga pełną parą! Zakończyło się głosowanie w ankiecie. Niedługo zaczną się rozdziały z nową osobą. A jaką? Tą którą wybraliście. Dziękuję za wzięcie udziału w tym "eksperymencie handlowym" - tak to nazwijmy. Wiecie co? Zastanawiam się nad wykupieniem domeny bloga i potraktowaniu "na poważnie" swojej pracy. Co Wy na to? Jak myślicie, ma to sens? Kto wie, może wybiję się po kilku latach chociaż w połowie drogi na szczyt? ^^  No nic, nie zamulam. Czytajcie i się cieszcie ^^ (mam zaciesz, że jesteście ze mną!). Dodam jeszcze, że im więcej komentarzy, tym szybciej będzie rozdział ^^

Rozdział XII

Obudziłem się z powodu chłodu. Gdy otworzyłem oczy, kołdra była zrzucona na podłogę, a ja spałem pod samą poszewką. W ogóle łóżko wyglądało jak po wojnie. Poważnej wojnie. Poduszki były porozrzucane, na środku materaca leżała jakaś różowa koszulka (zakładam że Cassian się przebierał i zostawił), prześcieradło ściągnięte... To był straszny widok, naprawdę. W dodatku dolna część łóżka była... mokra. Wolę nie wiedzieć czemu. Postanowiłem że wstanę. Ruszyłem w stronę szafki. Wyciągnąłem T-shirt z napisem "Fuck You I Have Enough Friends" i założyłem go. Teraz zrozumiałem, że nie wiem gdzie jest Cassian. Najpierw poszedłem do kuchni, ale go tam nie było. Przy okazji wziąłem sobie jedzenie z zamrażarki. Jedząc łyżką lody czekoladowe (świetne śniadanie, wiem) poszedłem na dwór. Cass kąpał się w jeziorze. Co było najdziwniejsze, jego kąpielówki wisiały na sznurku, susząc się. Zakładam więc że był... O Boże! Nagle odwrócił się i spojrzał na mnie. Chyba był nieco zdziwiony, zażenowany lub... już sam nie wiem.
- Nie boisz się, że coś cię ugryzie? - zapytałem kąśliwie, wytykając żartobliwie język.
Nagle jego policzki się zaczerwieniły.
- Nie! Tu nic przecież nie ma! - krzyknął i schował się w głębokiej wodzie. Ale i tak zdążyłem zauważyć co nieco...
- Taaak? To poczekaj! - rzuciłem i zdjąłem koszulkę.
- O nie! - wrzasnął i chyba nie wiedział, czy wyjść z wody czy czekać co zrobię.
Postanowiłem dać mu szansę na ucieczkę. Wziąłem ręcznik ze sznurka i rzuciłem mu.
- Odwróć się! - poprosił.
- Teraz się wstydzisz, a wczoraj to co? - zapytałem.
Przewrócił oczami, a ja się odwróciłem. Po chwili minął mnie, z ręcznikiem na biodrach. Miałem dobry humor, więc poszedłem za nim i w ostatniej chwili szarpnąłem za róg ręcznika, który natychmiast zsunął się na podłogę. W tej samej chwili odwróciłem się i zacząłem uciekać. Cass podniósł ręcznik, okręcił go wokół pasa i zaczął mnie gonić.
- Zabiję! - wrzasnął.
- Chyba śnisz! - odkrzyknąłem i wbiegłem do domu, zamykając drzwi.
Podszedł do okna i pokazał mi środkowy palec. Znów wytknąłem język, a on przyłożył dwa palce w kształcie litery "V" do szyby. Tym razem to ja mu pokazałem "fuck you". Otworzyłem drzwi i rzuciłem się na kanapę.
- Łaskawca. - sarknął, mijając mnie.
- Też cię kocham.
- Dziś wszystko się kończy, wracamy. - powiedział poważnie i poszedł na górę.
Natychmiast pomyślałem "ale jak to!?". Najchętniej zostałbym tu na zawsze. Pomimo, iż bardzo mi się nie chciało, poszedłem pakować torbę. Na siłę zacząłem wpychać ubrania do torby. Nagle Cass położył mi rękę na ramieniu.
- Mam coś dla ciebie. - powiedział i zapiął na mojej szyi naszyjnik. Była to czarna połówka serca.
- A gdzie druga połowa? - zapytałem.
Chłopak pokazał mi swoją połówkę serca - niebieską, zawieszoną na jego chudym karku.
- Kim teraz jesteśmy? - myślałem na głos.
- Kim chcesz żebyśmy byli? - zapytał, jednocześnie dając mi wybór.
- Ja... nie wiem... ale... chyba...chyba cię kocham... - wyjąkałem.
Cass nachylił się i namiętnie mnie pocałował.
- Pamiętasz? - wskazał palcem siniaka po ugryzieniu.
- Co?
- Jestem twój. - szepnął i opuścił pokój.
Co to do cholerny znaczy tak naprawdę? Jesteśmy parą czy nie? Ech... to wszystko takie skomplikowane! Jedno wiem na pewno - kocham go. Tak. Jestem pewien... Tylko co z Yuki? W tej chwili przypomniałem sobie o niej, więc złapałem telefon i zadzwoniłem do niej. Nie odbierała. Czułem niepokój. Tylko nie mogłem zrozumieć, dlaczego. A może ona wciąż jest na mnie zła? A może coś jej się stało? A może nie żyje? A może, a może, a może... - tak bez końca. Zrozumiałem, że muszę szybko wrócić do domu. Coś było nie tak, tylko, cholera, nie wiedziałem co... Jeśli Yuki się coś stało, nie daruję sobie tego. I wtedy nawet Cassian mnie nie powstrzyma!

Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale zmęczona jestem. Następny rozdział będzie dłuższy ;3
A teraz, czekam na komentarze ^^

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozdział 11

Witam.

Dzisiejszy rozdział ma już numer 11. To dla mnie wielkie osiągnięcie! W dodatku mój blog ma 500 wszystkich wyświetleń :) Mój licznik niestety liczy tylko unikalne wejścia, więc nie ma tam pełnej liczby. W każdym razie - bardzo dziękuję za to, że ze mną jesteście. Wspieracie mnie i dajecie mi siłę. Jednak niestety, teraz mam złą wiadomość: W tą środę (15 stycznia) mam pewną wizytę u lekarza, jest więc ryzyko, że pobędę jakiś czas w szpitalu - co za tym idzie, zastopowanie bloga. Nie usunę go ani nie porzucę, ale zatrzymam na moment. Tylko informuję. Ale bądźcie dobrej myśli, może jednak z Wami zostanę? Do środy postaram się dać jeszcze 2 posty minimalnie ;) Zamierzam też dodać do opowiadania nową osobę - Wy pomożecie mi wybrać kim ona będzie. Zrobię ankietę, a Wy zagłosujecie. To od Was zależy kto pojawi się w opowiadaniu :) Miłego czytania!

Rozdział XI

- Halo? - usłyszałem zaspany głos.
- Yuki? Przepraszam że cię budzę, ale... - zacząłem.
- Cornel, zdajesz sobie sprawę z tego, że jest 3 nad ranem?
Spojrzałem na zegarek.
- Wybacz, martwiłem się. Śniłaś mi się i to było straszne. Bałem się, to znaczy na początku było pięknie, ale potem ty płakałaś, a wtedy ja... - mówiłem na jednym tchu.
- CORNEL! - wrzasnęła, przerywając mi.
- Co?
- To był tylko sen, a ze mną jest wszystko dobrze. Wracaj do łóżka, nie martw się o mnie i śpij spokojnie. Później porozmawiamy.
Wyłączyła się, a ja opadłem na łóżko z nowo odzyskanym spokojem. Nie rozumiem, czemu miałem taki okropny sen? Jeśli to miał być znak, to chyba go źle odczytałem, bo przecież Yuki czuje się dobrze. A może się mylę?

YUKI:

Po jego telefonie długo nie mogłam usnąć. Kręciłam się i przewalałam z boku na bok, szukając wygodnej pozycji do spania. Jednak bez skutku. Cały czas myślałam o tych wszystkich wydarzeniach. W dodatku uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, gdzie on teraz jest. Jego matka mi powiedziała, że wyjechał z kumplem nad wodę. Ale dlaczego zrobił z tego tajemnicę? Dlaczego mi nie powiedział? Fakt, byłam dla niego niemiła. Ale to jego wina! To on mnie olewał i nawet nie był łaskaw udawać, że słucha! To mnie zabolało. Myślałam, że jeśli mu mnie zabraknie, to się zmieni, ale chyba się myliłam. Znalazł zastępstwo. Ma teraz nowego przyjaciela, a mnie odrzucił w kąt. Co z tego że zadzwonił? Powodem jego telefonu był zły sen. Świetnie, czyli już ma ze mną koszmary. Szkoda, że nie miałam okazji żeby wyznać mu swoje uczucia. Ale on pewnie i tak nie czuje tego samego. Jestem tego w stu procentach pewna. To by było zbyt piękne, żeby czuł to samo. Nie będę się więc ośmieszać i zamilknę. Tylko to może teraz uratować naszą przyjaźń. Wstałam z łóżka i ubrałam się. Później założyłam kurtkę i trampki. Wyszłam z domu. Co z tego, że jest jeszcze ciemno i że jest 3? Mam ochotę się przejść, więc idę! Szłam opustoszałą ulicą, rzucając spojrzenia na czarne, posępne budynki wokół. Teraz ta okolica wyglądała groźnie. Szłam przed siebie, co jakiś czas nieświadomie wybierając zakręty. Po chwili zauważyłam, że idę w stronę audytorium, w którym byliśmy z Cornelem na przesłuchaniu. Szkoda, że Cornel nie poszedł na drugie przesłuchanie. Stracił wielką szansę. To smutne, bo już tej szansy nie odzyska. A przecież to było spełnienie jego marzeń...
Z czasem zrozumiałam, że zmieniłam kierunek i na horyzoncie pokazał się park. Tak, kolejne wspomnienie. Wspinaliśmy się po ogrodzeniu, żeby wejść do zamkniętego parku. Później gdy wracaliśmy, przyczepił się ten typ. Cornel mnie wtedy obronił. Był niesamowity. Dzięki niemu poczułam się taka bezpieczna i jednocześnie bezbronna. Delikatna. Krucha. Niczym Róża, w Małym Księciu. On mnie chroni - mój Mały Książę.
- Proszę, proszę, kogo ja widzę! - zaśmiał się jakiś dres, który stał przy rozwalonej kamienicy, obok pomarańczowej latarni. Tuż obok kamienicy był ślepy zaułek. To pewnie tam zwabiają frajerów i okradają lub biją.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytałam, czując jak wnętrzności podchodzą mi do gardła.
- Nie pamiętasz mnie? Twój chłoptaś się przy mnie rozhulał. Dałem mu fory. - syknął i wyszedł z cienia, ukazując ślady po pobiciu, które Cornel mu załatwił.
- Ja nie jestem niczemu winna! - wrzasnęłam i chciałam go minąć. Jednak on zastąpił mi drogę i złapał mnie jedną ręką za policzki, ściskając.
- A teraz dasz mi buzi, kolorowo-włosa. - przysunął swoją twarz do mojej, a ja w tym momencie go kopnęłam i zaczęłam biec przed siebie. Niestety, złapałam się w pułapkę, którą wcześniej sama rozszyfrowałam. Ślepy zaułek. Stałam przyparta do muru, bojąc się wziąć oddech. Chłopak szedł w moją stronę.
- Nie ładnie tak kopać, kopią tylko konie. A ty mi nie wyglądasz na klacz, no, może pomijając twój koński zad. Ładnie nim ruszasz, gdy biegniesz. - powiedział i przyłożył mi nóż do gardła. - rusz się, a zarżnę cię jak świnię. Teraz jesteś moja.
Przełknęłam głośno ślinę i  starałam się za wszelką cenę powstrzymać łzy, które zbierały się we mnie. Oprawca złapał mnie za włosy i powalił na ziemię.
- Teraz się będziesz mnie słuchać, rozumiesz, ty pusta suko!? - wrzeszczał i zaczął mnie kopać po brzuchu. Gdy przestał, nie byłam w stanie wstać. O to mu chyba chodziło, bo zarzucił mnie sobie na ramię i zabrał mnie do kamienicy.
- Błagam, nie krzywdź mnie! - krzyczałam.
- Zamknij pysk, szmato. Moi kumple na pewno się ucieszą z nowej zabawki. - syknął.
Otworzył drzwi od mieszkania. Wniósł mnie, a po chwili rzucił na ziemię, zupełnie jak rzecz. Zepsutą rzecz.
- Błagam, wypuść mnie...
Zaczęłam się wlec po ziemi w stronę drzwi. On nagle je zatrzasnął. Wtedy rozpoczął się koszmar...

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 10 Łiiii :D

Ave c:

Dobiliśmy okrągłej 10 <3
Dziś dodaję UROCZYSTY rozdział 10, w którym nagle wiele się okaże co i jak. :3 Nie będę zdradzać szczegółów, czytajcie i jak zwykle, czekam na komentarze <3 Ten rozdział dedykuję wiernej czytelniczce, która mnie motywuje do pisania i chyba się uzależniła od tej strony c: !!
Tak, ta osoba wie że o nią chodzi :3 ^^

Rozdział X

Obudziłem się bardzo wcześnie, było jeszcze ciemno. Nie sprawdziłem godziny, ale na oko mierząc było coś koło 3-4 rano. Chciałem wstać, ale mój bark był przyblokowany. Tak, mój Aniołek spał obok mnie. Jest na codzień Aniołem, ale bywa że zmienia się w Diabełka. To takie urocze. Właśnie to mnie kręci, delikatność, a jednocześnie odwaga i zdecydowanie. Tego potrzebowałem. Oparłem się o poduszkę i przeczesywałem dłonią jego blond-błękitne włosy. Nawet jego włosy są delikatne i miękkie. Moje zawsze były szorstkie i ciężko było je uczesać. Dlatego potapirowana fryzura idealnie do mnie pasuje. Wtedy nawet nie widać, że się czesałem. Może to nawet i lepiej?
- Nie... Nie gryź mnie.... - mówił Cass przez sen.
Zachciało mi się śmiać, więc tylko cicho zachichotałem, żeby go nie budzić. Ciekawe, co mu się śniło. Czyżby to miało jakiś związek z tym, że go wczoraj ugryzłem? A może śni o kimś innym? A może śni mu się pies lub mały kotek, który się uparł że odgryzie mu rękę swoimi malutkimi mlecznymi ząbkami? To musiałoby być bardzo bolesne, ale jednocześnie zabawne. Pamiętam jak Religion była jeszcze małym kotkiem. Miałem całe dłonie podrapane i wiecznie potykałem się o jej ponadgryzane zabawki. Najgorzej, gdy zdarzyło mi się nadepnąć na plastikową kostkę. Bolało niemalże tak samo bardzo, jak nadepnięcie na klocka Lego. Kiedy tak rozmyślałem o różnych stopniach bólu, uświadomiłem sobie, że od kilku dni się nie ciąłem. To wszystko dzięki temu, że Cassian się mną zajmuje. Zapominam o tym i żyję prawie normalnie. Nie potrafię kalkulować całego smutku i bólu który we mnie siedzi, ponieważ gdy tylko smutnieję, Cass zakłada swą czerwoną pelerynę i przybiega mi na ratunek, odpędzając smutek swoimi ustami. Tak, jeden pocałunek potrafi zdziałać cuda. A co dopiero kilka pocałunków... 
- Dlaczego nie śpisz? - wyrwał mnie z rozmyśleń głos ukochanego.
- Nie mogę. Za dużo myśli. Ale nie martw się, nie jestem smutny. - odpowiedziałem i ziewnąłem.
On również ziewnął i przytulił się do mnie ponownie. 
- Miałem dziwny sen. - jęknął.
- Wiem. Kto cię gryzł? - zapytałem ze śmiechem.
- Skąd wiesz? - zdziwił się.
Spojrzałem na niego i wysłałem mu całusa, po czym zabrałem mu grzywkę z oczu, żeby móc patrzeć w jego jasne tęczówki. 
- Mówiłeś przez sen. - wyjaśniłem.
Machnął lekceważąco ręką.
- Nie takie rzeczy przez sen robiłem. 
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami, jednocześnie pokazując mu jak to zabrzmiało. Natychmiast się roześmiał.
- Zboczeniec! 
- Wiem. - przyznałem, dumny z siebie.
Cassian wstał z łóżka i skierował się do łazienki. To co przykuło moją uwagę, to jego idealnie krągły tyłek. Tak, szedł bez ubrań. Bałem się zrzucić kołdrę. Nie pamiętałem, czy byłem ubrany, czy nie. Trudno. Tak czy owak, spało się świetnie. W ubraniach, czy bez! Zrzuciłem kołdrę i wstałem. Podszedłem do mojej torby i wyciągnąłem podstawowy element ubioru czyli bokserki i t-shirt. Ubrałem się i zszedłem na dół, do kuchni. Jeśli można to w ogóle nazwać "kuchnią". Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem colę. Wysypałem na dłoń 4 tabletki. Patrzyłem na nie. Nienawidziłem ich łykać. Cholerne antydepresanty. Jednocześnie wiem, że gdybym je odstawił, pewnie wróciłyby moje samobójcze chęci. Tzn. i tak je mam, ale bardziej skryte. Gdybym przestał brać leki, pewnie o moim nastroju wiedziałby cały świat. Wrzuciłem leki do ust i zapiłem colą.
- Nie powinieneś popijać ich colą. - stwierdził i podniósł mi koniec butelki do góry. Cola poleciała po bokach moich ust i wylała się na koszulkę. Cassian zaczął się śmiać, a ja natychmiast prysnąłem w jego stronę colą, którą miałem w ustach. Przestał się śmiać. Wtedy ja zacząłem rechotać. Po chwili śmialiśmy się obaj jak idioci, ciesząc się z tego, że kleiliśmy się od coli. Uznałem że to był najlepszy powód, żeby iść pod prysznic. Poszedłem do łazienki i zamknąwszy za sobą drzwi, zrzuciłem ubrania i wparowałem pod prysznic. Zasunąłem zasłonkę i gorąca woda plusnęła na moje plecy i poklejoną klatkę piersiową. "Cholera, nie wziąłem ręcznika!" - przypomniałem sobie i uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Postanowiłem że jakoś sobie poradzę bez ręcznika. Usiadłem na płytkach, pozwalając by gorąca woda mnie rozgrzewała. Zamknąłem oczy i odpłynąłem. Nawet nie umiem sprecyzować, o czym myślałem. Usłyszałem uderzenie w drzwi, ale jakoś nie miałem ochoty sprawdzać co się stało. Dalej siedziałem pogrążony w marzeniach. Nagle na moim ramieniu poczułem rękę. Wiedziałem że to Cassian, więc nie otworzyłem oczu, tylko się przytuliłem do sylwetki. Wtem poczułem że coś jest nie tak. To była kobieca sylwetka. Otworzyłem oczy, a przy mnie stała Yuki! Poczułem jak szczypią mnie policzki. Pewnie wyglądałem jak burak na twarzy. Skuliłem się i zasłoniłem się zasłonką od prysznica. Co za wstyd! Yuki tylko się zaśmiała i przytuliła się do mnie. Miała taką gładką, delikatną skórę. Spojrzałem jej w oczy, a ona to wykorzystała i mnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek. Zacząłem całować ją po szyi, a jej się to podobało. Zachęcała mnie do dalszego działania, więc kontynuowałem. Wszystko działo się tak szybko. Pomimo wszystko, to było wspaniałe. To było coś, czego pragnąłem już od dawna. Ale jakoś nie potrafiłem powiedzieć jej, że ją kocham. Coś mnie blokowało. Nie wiem, czy blokował mnie widok jej nagiego ciała, czy fakt, że Cassian pewnie siedzi gdzieś w drewnianym domku, nie wiedząc co robię z Yuki pod prysznicem. Ale raz się żyje. Wykorzystałem sytuację. Yuki nie broniła się, więc odniosłem wrażenie, że była zadowolona z tego obrotu wydarzeń. Było mi coraz lepiej, a sapnięcia były coraz głośniejsze. Z Yuki działo się to samo. Nagle spojrzała na mnie, a z jej oczu popłynęły łzy. Ale to nie były zwykłe łzy. To była krew. Jej uśmiech wykrzywiał się w coraz większy grymas, a jej twarz stawała się szara - zupełnie jak skóra człowieka martwego. Miała czarne tęczówki. Jej paznokcie zaczęły się wbijać w moją skórę. Krew płynęła z moich barków. Ból przeszył moją lewą stronę klatki piersiowej. Nóż. Yuki powoli wyjęła nóż z mojej klatki piersiowej. Upadłem. Leżałem na płytkach, a krew lała się ze mnie strumieniami. Czułem, jak uchodzi ze mnie życie.
- Zostawiłeś mnie. - syknęła Yuki. 
Włosy zakryły całkowicie jej twarz. Wcale nie miała fioletowych włosów, były one czarne. 
- Przepraszam. - wyszeptałem. 
Dziewczyna położyła obie dłonie na mojej głowie i gwałtownie przekręciła...
Otworzyłem oczy. Zdyszany siedziałem na łóżku, a pot zlewał mi się z czoła. Cassian spał obok mnie spokojnie, nie wiedząc, jaki koszmar dział się w mojej głowie. To był znak. Natychmiast chwyciłem komórkę i wykręciłem numer Yuki. 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 9

Witam!

Dziś dodaję nowy rozdział historii. W tym rozdziale już przeskoczyliśmy trochę czasowo, ale mam nadzieję, że się połapiecie ;) Miłego czytania i liczę, że dodacie jakieś komentarze. Byłoby to bardzo miłe. Was nic to nie kosztuje, a mnie daje wiele radości. Ja dla Was piszę , Wy dla mnie komentujecie, ok? Myślę, że to sprawiedliwy układ ;)

Rozdział IX

Właśnie siedziałem na leżaku przy brzegu jeziora. Właśnie tego potrzebowałem: świeże powietrze, piwo, wolny czas i cudownie mieniąca się woda. Teraz czułem, że odpoczywam. Zamknąłem więc oczy i upiłem łyk piwa. Zatopiłem się w marzeniach, odpływając. Nagle ogarnął mnie okropny chłód. Cassian wskoczył do wody, pryskając na mnie lodowatą wodą. Otworzyłem oczy i rzuciłem mu mordercze spojrzenie.
- No co? Jak chcesz mnie zabić, to najpierw musisz mnie złapać! - krzyknął Cass prowokując mnie do akcji.
- Zaraz pożałujesz! - wrzasnąłem i wskoczyłem do wody.
Płynąłem ku niemu, a on tylko co jakiś czas chował głowę pod wodę. Wreszcie staliśmy w wodzie twarzą w twarz.
- I co teraz? - zapytał.
- Muszę cię ukarać. - powiedziałem i pocałowałem go namiętnie.
Odsunąłem głowę i spojrzałem mu prosto w oczy. Jego oczy się śmiały, usta cieszyły, a policzki poczerwieniały. Wyglądał wspaniale. Miał w sobie tyle energii, którą zarażał mnie. Przy nim nie umiem być smutny. Nagle panuje we mnie spokój, radość i czuję się wolny. W dodatku czuję, że się zakochałem. Nie potrafię myśleć o nikim innym. Nagle zupełnie inaczej patrzę na Yuki. Jest tylko moją przyjaciółką. A gdy widzę Cassiana, moje serce zaczyna skakać, żołądek skręca się, a w głowie mam mnóstwo dziwnych myśli. Wciąż mam ochotę go pieścić, całować i gdybym mógł, wykrzyczałbym całemu światu jak mi na nim zależy.
- Dlaczego dałeś mi nagrodę? Miałeś mnie ukarać. - szepnął i przytulił się do mnie.
- Czy to nie dziwne? Znamy się kilka dni, a zachowujemy się, jakbyśmy się znali całe życie. - zmieniłem temat.
- Mówiłem ci już, nie trzeba kogoś długo znać, żeby coś do niego czuć. - wyjaśnił.
Uśmiechnąłem się szerzej i zanurzyłem się pod wodę. Złapałem go w pasie i podniosłem. Cass leżał na moim ramieniu, szarpiąc się i rzucając na boki.
- Postaw...mnie...w...tej...CHWILI!!!!!. - darł się w niebo głosy.
- Chciałeś żebym cię ukarał, więc teraz nie marudź. - przerzuciłem go sobie na ręce. Wyglądał tak słodko. Mokre, blond włosy opadały mu na czoło, a jego szczupłe łapki obejmowały moją szyję. Był teraz całkowicie na mojej łasce. Nie wiedział, co chcę zrobić. Wyszedłem z nim z wody i położyłem go na leżaku. Sam ukucnąłem przy jego ramieniu i patrzyłem mu w oczy.
- Co chcesz zrobić? - zapytał zaniepokojony.
- Zaznaczę cię. Cicho bądź teraz. - sarknąłem i wbiłem zęby w jego obojczyk.
Zacisnął pięści i z cichym sykiem wpiął się w leżak. Wiem, że bolało, ale musiał dostać karę. Po za tym, teraz będzie zaznaczony że jest mój. Wreszcie puściłem jego obojczyk. Na skórze pojawiło się kilka kropel krwi.
- Bolało? - zapytałem.
- Tak! Jak cholera! - krzyknął, wycierając krew.
- Przeżyjesz. No i teraz masz problem.
- Jaki? - zapytał.
- Zaznaczyłem cię. Jesteś mój. - uśmiechnąłem się i wyszeptałem ostatnią cześć zdania.
Cassian wstał z leżaka i skierował się do drewnianego domku. Zaczynało się ściemniać. Było już dość późno. Idąc w jego ślady, również poszedłem do domku. Wytarłem się ręcznikiem, po czym rzuciłem się na kanapę. Zamknąłem oczy, ale czuwałem, czekając kiedy Cass zejdzie na dół (domek był piętrowy).
Wreszcie usłyszałem kroki. Otworzyłem oczy i usiadłem. Chłopak szedł w moją stronę z dwoma kieliszkami w rękach. Wziąłem jeden kieliszek i upiłem łyk wina.
- Jakaś specjalna okazja? - zapytałem.
- Tak. - odpowiedział i uniósł kieliszek. - Za naszą ucieczkę! - przybiliśmy kieliszki.
Już miałem upić kolejny łyk, gdy Cass podsunął mi pod nos swoje naczynie. Napiłem się jego wina, a on napił się mojego. Wypiłem całą lampkę i odstawiłem kieliszek na stół. Cassian również odstawił swoje niedokończone wino. Usiadł mi na kolanach, twarzą do mnie. Odchyliłem się, opierając się plecami o oparcie sofy. Po chwili nasze usta złączyły się w pocałunku. Potem Cass pocałował mnie w szyję. Odchyliłem głowę z cichym westchnieniem. Całował delikatnie i ostrożnie. Uznałem, że już czas na następny krok i moje ręce znalazły się pod jego koszulką. Po jakimś czasie siedzieliśmy bez koszulek. Całowaliśmy się, ciesząc się że to się wydarzyło. Złapałem go za biodra i podniosłem. Objął mnie nogami w pasie, a jego ręce oplotły moją szyję. Zaniosłem go na górę, do sypialni. Gdy położyłem go ostrożnie na łóżku, przysunął mnie do siebie. Trwałem pochylony nad nim, patrząc mu w oczy. Bał się. Bał się, ale chciał spróbować. Był przekonany, że tego chce. Nagle zaczął płakać.
- Cass, co jest? Ej, skarbie, nie płacz. - uspokajałem go i przytuliłem się do niego. Wtulił twarz w moje ramię i płakał.
- Boję się. Nie chcę cię zranić. Nie chcę, żebyś robił coś, czego możesz nie chcieć... - tłumaczył zapłakany.
- Nie robię niczego wbrew sobie, uwierz mi... - szepnąłem mu do ucha.
Znów położyłem go na łóżku i zacząłem całować jego klatkę piersiową. Jego ręce przeczesywały moje włosy. Cass cicho jęknął, a dla mnie to był znak. Spojrzałem na niego, a on spojrzał na mnie.
- Kocham cię. - powiedział i rozpiął guzik swoich spodni.
- Ja ciebie też. - położyłem się obok niego, a nasze klatki piersiowe dotykały się. Czułem, jak szybko bije mu serce, za to moje było spokojne. A powinno być na odwrót. Cass wreszcie się ruszył i role się zmieniły. Jego kroki były małe i miały mnóstwo delikatnych pieszczot. Wreszcie, po jakimś czasie położył się obok mnie zmęczony. Przykryłem nas kocem. Chłopak opierał głowę na mojej klatce, a ja obejmowałem go ramieniem. Zamknąłem oczy i próbowałem usnąć.
- Kocham cię. Dobrze, że jesteś... - wysapał i ziewnął.
Przytuliłem go mocniej, obiecując sobie w myślach, że nigdy nie pozwolę mu odejść...

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 8 + kilka fot i obrazków ^^

Ave!

Uznałam, że dobrze wpłynie na bloga pewne urozmaicenie, a dokładniej to chcę dodać kilka fajnych (moim zdaniem) zdjęć osób, obrazki które nadesłali mi czytelnicy i jakieś fajne grafiki które sama znalazłam. Oczywiście wszystko nawiązuje do tekstu. Trzeba tylko uważnie patrzeć i czytać ;)
No i jak zwykle, dodaję rozdział. Jest to rozdział VIII, w którym Cornel waha się nad decyzją, która może zmienić jego życie, przez wydarzenia, które być może się zdarzą. Czy będzie to tylko puste gdybanie, czy będzie to objaw przyszłości? ^^

Rozdział VIII

Siedziałem w domu na łóżku, patrząc na otwartą walizkę na kółkach. Była to waliza, która pomieści pół mojego pokoju. Pech, że nigdy nie umiałem się pakować, a zawsze to co najpotrzebniejsze, umykało mi z głowy. Pakowałem rzeczy które w ogóle mi się nie przydały, a zapominałem o podstawowych rzeczach, takich jak np. szczoteczka do zębów albo ręcznik. Ale w zamian pakowałem latarkę lub książkę z adresami. Nie wiem nawet, jaki był tego cel. W czasie pakowania miało to sens, lecz gdy otwierałem walizkę już na miejscu po podróży, to zastanawiałem się na jaką cholerę mi książka z adresami? Tym razem postanowiłem zrobić listę potrzebnych rzeczy. Usiadłem więc i zacząłem pisać. Gdy zapisałem już 36 rzeczy, uznałem że to wystarczy. Zacząłem kręcić się po pokoju i pakować potrzebne drobiazgi.
- Gdzie ta cholerna koszulka...- mówiłem sam do siebie.
Gdy spakowałem już całą walizkę, schowałem ją za drzwiami, żeby Yuki jej nie zauważyła, gdy wróci ze szkoły. Nie wiem, czy to dobra decyzja. Boję się, że popełniam błąd. A jeśli Cassian wymyślił jakiś swój zły plan i chce mnie w coś wrobić? Nie znam go do końca. Lubię go, ale nie mam pełnego zaufania. Fakt, zachowuje się naprawdę w porządku, ale jeśli to tylko maska? A z drugiej strony, jeśli nie pojadę, to może mnie ominąć super wydarzenie. Może jeśli pojadę, to odkryję coś wspaniałego? Może zdobędę przyjaciela? To takie trudne, wybrać którą drogą chce się iść. Boję się tego, że znów źle postąpię i nie będę mógł cofnąć czasu. Nie chcę żałować swoich decyzji, ale z drugiej strony, raz się żyje! Po za tym, jestem już spakowany. Jak coś nie wypali, to po prostu wrócę do domu.
- Synuś, rozmawiasz przez telefon?- zapytała mama, wchodząc do pokoju. Chciała do końca otworzyć drzwi, ale moja torba je zablokowała. Spojrzała za drzwi i wszystko się wydało.
- Mamo, wyjeżdżam na kilka dni.- ogłosiłem.
- Ale mam nadzieję, że nadrobisz stracony czas w szkole.- powiedziała.
Przewróciłem oczami w zdenerwowaniu i przesunąłem torbę, żeby drzwi się otworzyły.
- To tylko 2 albo 3 dni. To nic wielkiego. Jadę z kolegą nad jezioro, bo chcemy odpocząć i trochę odreagować, wiesz przecież, jak to jest...- wyjaśniłem.
Mama usiadła na łóżku obok mnie i złapała mnie za rękę.
- Wierzę, że dasz sobie radę z problemami. Jesteś silny. Silniejszy niż ja. Wiem też, że przez długi czas byłam kłopotem dla ciebie. Musiałeś się mną zajmować, dbać o mnie jak o dziecko. Ale teraz już sama sobie radzę. Ledwo, ale uczę się wychodzić z nałogu, dzięki tobie. Kocham cię, synek.- pocałowała mnie w czoło, a mnie napłynęły łzy do oczu. Powiedziała to. Powiedziała, że mnie kocha. Ostatni raz słyszałem to kilka lat temu. To było... wspaniałe. Był to dla mnie znak, że dam sobie radę. To mnie przygotowało do wyjazdu. Będzie dobrze, czuję to!
Mama opuściła mój pokój, a ja z trudem powstrzymałem łzy, które się we mnie zbierały. Jednak byłem dumny, że ani jedna łza nie wypłynęła z mych oczu. Muszę się nauczyć kontrolować siebie. To mój cel.
Z moich rozmyśleń wyciągnął mnie telefon. Nieznany numer. Odebrałem i wahając się zapytałem:
- Tak?
- Cornel?- zapytał głos po drugiej stronie. To chyba była dziewczyna.
- Tak, kto mówi?- zdziwiłem się.
- Słuchaj, bądź u mnie trochę wcześniej, musimy coś uzgodnić.- powiedział głos.
- Moment, co? Kto mówi do cholery?!- krzyknąłem.
- Ech... Ty głupku, Cassian z tej strony.- jęknął.
- Myślałem że to jakaś dziewczyna.- przyznałem.
- Tak? Serio, dzięki, stary.- syknął sarkastycznie.
Wyłączył się.
- Nie, czekaj!- krzyknąłem. - Halo? Jesteś?
Rzuciłem telefon na łóżko. Nie powiedział o której mam u niego być. No wcześniej, ale to znaczy że ile czasu wcześniej? "Głupi, głupi ja. No musiałem wypalić z tą dziewczyną!"- pomyślałem.
Spojrzałem na zegarek. Była 16, czyli Yuki za moment wróci do domu. Muszę się zbierać. Nie może zauważyć, ja wychodzę z domu. Wziąłem więc kartkę i nabazgrałem na niej wiadomość do Yuki. Zostawiłem kartkę na łóżku. Zabrałem walizkę i poszedłem w stronę drzwi.
- Mamo, wychodzę! Będę za kilka dni, w razie czego, dzwoń!- krzyknąłem i zacząłem się ubierać.
Mama nic nie odpowiedziała. Uznając milczenie, za przytaknięcie, wyszedłem z domu. "Teraz tylko jak ja zapakuję walizkę na motor?"- myślałem. Przypomniałem sobie, że w garażu jest linka. Obwiązałem linką walizkę i przyczepiłem do boku motoru. Powinno się trzymać. Wsiadłem na pojazd i ruszyłem w stronę adresu, który miałem na kartce. Gdy podjechałem pod dom Cassiana, on już stał w oknie i czekał. Wybiegł z domu i rzucił mi się na szyję.
- Wiedziałem, że przyjedziesz i mnie nie zostawisz!- pisnął uradowany.
- Przecież mówiłem, że przyjadę.- odpowiedziałem.
- No tak, ale chyba nie powiesz mi, że się nie wahałeś!
- Dobra, dobra. Jedziemy? Przed nami długa droga. Chcę dojechać zanim zrobi się chłodniej.
Cassian zdjął mi z głowy kask i zawiesił na rączce motoru.
- Najpierw musimy zrobić jakieś zakupy, prawda? Musimy coś jeść i pić. A tam nie ma sklepu w okolicy.- zauważył.
- A nie możemy pojechać?- zapytałem.
- Sklep jest kilka domów stąd, możemy się przejść. Oszczędzaj paliwo.
Zsiadłem więc z motoru i ruszyłem za Cassianem. Co jakiś czas patrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale jednak się wycofywał.
- No co?- zapytałem wreszcie.
Cass schylił głowę, ale ja i tak zauważyłem, że się rumieni.
- Bo tak sobie pomyślałem, ale nie... to głupie, wyśmiejesz mnie...- wycofał się, tak jak przypuszczałem.
- No mów.
- Mogę cię złapać za rękę?- zapytał i się nerwowo zaśmiał.
Zastanowiłem się chwilę. W zasadzie to przecież nic złego, to jeszcze nic o mnie nie znaczy. Chyba.
Uśmiechnąłem się i złapałem go za rękę. Jego malutka, drobna dłoń idealnie zmieściła się w mojej dużej dłoni. Nasze palce się przeplotły i nagle poczułem takie miłe ciepło.
- Nasze ręce idealnie do siebie pasują. Przypadek?- zauważył.
- Nie sądzę.- powiedzieliśmy równocześnie i zaczęliśmy się śmiać.
Gdy weszliśmy do sklepu, Cass rzucił się na półki z jedzeniem, a ja wziąłem wózek. Pieniądze nie miały teraz znaczenia. W końcu ani mnie, ani jemu nie brakowało kasy. Chłopak kręcił się po sklepie, wrzucając do koszyka coraz więcej jedzenia i picia. Ja spokojnie spacerowałem pomiędzy regałami. Gdy skierowałem się już do kasy z pełnym wózkiem, Cass powiedział, że skoczy jeszcze po jedną rzecz. Gdy zniknął, ja wrzuciłem do koszyka czteropak piwa. To przecież nic złego. Zacząłem wykładać rzeczy na kasę.
- To wszystko?- zapytała kasjerka.
- Nie!- krzyknął Cass i podał kasjerce do ręki czerwone wino.
Spojrzałem na niego pytająco. On tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i podał swoją kartę kasjerce.
- Cass, nie, ja zapłacę.- uparłem się i podałem swoja kartę.
- No przestań, nie bądź głupi. Mój pomysł, to ja płacę.- zaoponował.
Zaczęliśmy się kłócić, a kasjerka zaczęła się śmiać.
- No dobrze, pogodzę was drogą losowania. Dajcie karty.- poprosiła.
Wzięła nasze karty i zamknęła oczy. Przemieszała je kilka razy i wybrała jedną. Akurat trafiła na kartę Cassiana.
- Ha!- zaśmiał się i oddał mi moją kartę.
- Będzie rewanż, zobaczysz.- zapakowałem rzeczy do wózka. Gdy chłopak stał przy kasie i wpisywał pin karty, cmoknąłem go w policzek i szybkim krokiem (prawie biegiem) wyszedłem ze sklepu. Pod sklepem przepakowałem zakupy do torebek i czekałem na niego. Wreszcie wyszedł ze sklepu i z uśmiechem mnie przytulił.
- Zobaczysz, że będziemy się świetnie bawić.- szepnął mi do ucha, a ja nie wiedziałem o co mu może chodzić. Chyba nawet nie byłem pewien, czy chcę wiedzieć. Gdy szliśmy, Cass wyrwał mi jedną siatkę z ręki.
- Nie, daj. Ja będę nieść. Ty płaciłeś, ja niosę.- zabrałem mu siatkę.
- Jak sobie chcesz.- powiedział od niechcenia i puścił muzykę z telefonu.
- Blood On The Dance Floor?- zapytałem zdziwiony.
- Też słuchasz tego zespołu?- też się zdziwił.
- Oni są niesamowici!
- Wiem!- pisnął szczęśliwy i pogłośnił piosenkę Innocent High.
Szliśmy śpiewając. Tylko że on nie umiał zaśpiewać części screamo, a ja tak. Zgraliśmy się. Przy okazji zauważyłem, że Cass świetnie śpiewa. Może powinienem założyć zespół z nim i Yuki?


A teraz obrazki i zdjęcia ^^

 czy kogoś Wam przypominają?

 słodki, podobny zarys fryzury Cornela.

 czy to nie urocze? :3

 idealne odwzorowanie fryzury Cass'a ^^


                              przeuroczy gif - odzwierciedlenie Cornela <3

No to chyba tyle :) Obrazki są wybrane nieprzypadkowo, lecz specjalnie i było to przemyślane. Dlaczego te obrazki a nie inne? Czytajcie opisy ;)